Moim zdaniem jeden z najsłabszych albumów Devina. Nie ma porównania do rewelacyjnych Terria czy Accelerated Evolution. Można powiedzieć, że całość jest zagrana 'na jedno kopyta', jakby od niechcenia, z chęci odbicia się po, moim zdaniem niepotrzebnym, psychodeliczno-ambientowym Hummerze. Ziltoid jest koncept albumem opowiadającym o wizycie pewnej kosmicznej kreatury, która ma w zamiarze zniszczenie całej Ziemi. Niestety ten niecodzienny gość ma pewną wadę - mianowicie jest uzależniony od kawy, co wcale nie ułatwia mu dokonania zagłady planety. Także pomysł trochę naciągany, może nawet i śmieszny, jednak nie mający swojego odbicia w muzyce. Jak pewnie wszyscy zauważyli, Townsend obsługuje wszystkie instrumenty co sprawia, że w ruch poszła lawina elektronicznej maszynerii (m. in. automat perkusyjny i zsamplowane partie innych instrumentów). Dla wrażliwego ucha nie będzie problemem wyłapanie tego wszystkiego w muzyce, ponieważ brzmienie takich zabawek jest charakterystyczne i, niestety, nie do przyjęcia. Styl jest typowy dla macierzystego zespołu Devina, Strapping Young Lad, momentami wędruje w rejony charakterystyczne dla metalowego industrialu, np. dla Meshuggah. Nie polecam kupować tego albumu w ciemno, można się srodze zawieść. Polecam najpierw odsłuch w czeluściach Internetu (np. Myspace) i dopiero podjęcie decyzji. Cóż, mam nadzieję, że kolejny album będzie mniej sztuczny.
Marcin Wójcik wtorek, 16, grudzień 2008 19:11 Link do komentarza