ProgRock.org.pl

Switch to desktop

Błąd
  • JUser::_load: Nie można załadować danych użytkownika o ID: 158

Anno Domini High Definition

Oceń ten artykuł
(171 głosów)
(2009, album studyjny)

01. Hyperactive (5:45)
02. Driven To Destruction (7:06)
03. Egoist Hedonist (8:56)
- Different?
- Hedonist Party
- Straw Man Dance
04. Left Out (10:59)
05. Hybrid Times (11:53)

Czas całkowity: 44:29

Bonus DVD (Live in Amsterdam 2008):
1. Volte - Face
2. I Turned You Down
3. Reality Dream III
4. Beyond The Eyelids
5. Conceiving You
6. Ultimate Trip
7. 02 Panic Room

 

 

- Mariusz Duda - wokal, gitara basowa, gitara akustyczna
- Piotr Grudziński - gitara
- Michal Łapaj - instrumenty klawiszowe, Hammond, theremin
- Piotr Kozieradzki - perkusja

oraz:
- Rafał Gańko - trąbka (03)
- Karol Gołowacz - saksofon (03)
- Adam Kłosiński - puzon (03)

 

 

Więcej w tej kategorii: « Out Of Myself Reality Dream »

3 komentarzy

  • Paweł Tryba

    Rzut oka na listę utworów. 'Hyperactive'? 'Egoist Hedonist'? Oj, jak miło! Riverside nagrali płytę o mnie! Skąd wiedzieli? No dobrze, żarty na bok. 'Anno Domini High Definition' to płyta z dawna oczekiwana z wielu powodów, więc jej omówienie wymaga przynajmniej odrobiny powagi.

    Riverside to od dłuższego już czasu uznana w świecie marka. W rodzimym, coraz prężniej rozwijającym się środowisku są wciąż numerem jeden. Nawet, jeśli poprzedni album, 'Rapid Eye Movement', podzielił fanów. Warszawiacy zdawali sobie sprawę, że po wymagającej podobnych środków wyrazu trylogii płytowej kolejny krążek powinien przynieść odmianę stylu. I przyniósł. Dość radykalną. Przede wszystkim poprzednie płyty Riversów wypełnione były kompozycjami, które, choć urozmaicone, były dość łatwo przyswajalne. Ja osobiście uważałem to za ich atut, bo dzięki temu mogli trafić do szerszego kręgu odbiorców. Tym razem mamy do czynienia z albumem wymagającym skupienia, zawierającym znacznie dłuższe i bardziej skomplikowane utwory, w których chwytliwe melodie ( nie zabrakło ich i tym razem!) są tylko punktem wyjścia do dzikich instrumentalnych odjazdów. Oczywiście kawałki mają swoją wewnętrzną logikę, ale nie aż tak oczywistą, jak dawniej. Panowie zdecydowanie dociążyli muzykę, gitara Piotra Grudzińskiego tym razem wycina kaskady ostrych riffów, malarskie solówki pojawiają się znacznie rzadziej. Piotr Kozieradzki ma okazję przypomnieć sobie swoją metalową przeszłość. Ale duszą towarzystwa jest tym razem klawiszowiec Michał Łapaj. Suto dawkuje swojego ukochanego Hammonda, przez co nad płytą unosi się duch starego hard rocka, ale nie zapomina też o moogu i na wskroś nowoczesnych efektach. Do swojego arsenału dodał też minorowe fortepianowe wstępy, obecne w 'Hyperactive' i 'Hybrid Times'. Mnie osobiście kojarzą się one przyjemnie z debiutem Jolly, ale o zrzynce nie ma mowy, obie płyty wyszły prawie jednocześnie. Chyba tylko Mariusz Duda pozostał sobą, tylko w 'Hyperactive' pozwala sobe na nietypowe łamanie frazy. Jakie skutki przyniosły te reformy? Muzyka Riversów przyjęła na 'ADHD' postać łamigłówki, której rozwiązanie wymaga czasu. To album nerwowy ale też pełen wyrazistych rytmów.

    Co do kompozycji, to faworytów mam dwóch - pierwszym jest pokręcony 'Egoist Hedonist' - ładne canto, orientalny motyw klawiszy w nieoczekiwanym momencie, ale największym zaskoczeniem jest kilkusekundowa wstawka orkiestrowego funku, podczas której Grudziński gra, jakby nazywał się Frusciante. Drugi to posiadające fantastyczny refren 'Hybrid Times', ale do przedłużania tego utworu na siłę elektroniką i śpiewem 'z zaświatów' już przekonany nie jestem. Otwierający całość 'Hyperactive' zaczyna się ciekawą zmyłką. Brzdąkająca cicho na tle fortepianu gitara każe spodziewać się łagodnego rozwinięcia, tymczasem za moment atakuje nas konkretny hard rock. Leniwy urok ma ballada 'Left Out'. Ale już w 'Driven To Destruction' jest jak dla mnie za dużo metalu. Intrygująca płyta wyszła warszawiakom i należy im się szacunek za chęć do eksperymentów, ale niżej podpisanemu bardziej jednak odpowiadało ich wcześniejsze oblicze, tak z okolic 'Out Of Myself' i EP 'Voices In My Head'. Choć z drugiej strony - zwolennicy trudniejszych form mogą odkryć Riverside właśnie dzięki 'ADHD'.

    Teksty zawsze były istotną częścią przekazu zespołu. O ile opisywana wcześniej przez Dudę martyrologia niedostosowanej jednostki do mnie nie przemawiała, o tyle temat szaleńczego tempa współczesnego życia, który poruszył tym razem, jest mi bliższy. Pozwolę sobie przetłumaczyć fragment 'Hybrid Times':

    Nim wyparuje moja sława
    muszę być na szczycie,
    więc kontroluję stan umysłu,
    niezdolny by zwolnić.

    Przed ostatnim zmierzchem
    muszę być większy, niż jestem.
    Tylko tak można przetrwać
    w tych hiperaktywnych czasach


    Psiakrew, to jednak jest płyta o mnie. I - tu zła wiadomość - o Was też. 3,5/5.

    Paweł Tryba czwartek, 05, listopad 2009 13:18 Link do komentarza
  • Gacek

    Riverside, pomimo iż nie jest starym zespołem ani nie ma na koncie wielu albumów, od czasu swojego debiutu przeszedł długą drogę omijając wiele pułapek, w które wpadają młode grupy. Muzycy na debiucie pokazali taki poziom, do którego 'doskoczyć' trudno nawet zawodowcom. I na dwóch kolejnych płytach dopieszczali swój styl do perfekcji.
    Niedawno na rynek trafił długo oczekiwana płyta 'Anno domini high definition'.

    Materiał zaczyna od spokojnych dzwięków fortepianu w 'Hyperctive'. Dopiero po minucie z kawałkiem z oddali zbliża się coraz cięższy riff, który narasta i dodaje kompozycji intensywności, mocy dodaje też hammond i oszczędna elektronika. Kawałek zadziwiająco ciężkawy jak na Riverside.
    'Driven to destruction' jest trochę bardziej rozbudowany, chociaż początkowo wydaje się być dość pospolitą prog metalową kompozycją. Charakterystyczny motyw pojawia się około 2 minuty i od razu klimat robi się cięższy i bardzo intrygujący. Całości dopełniają ciekawe gitarowe zagrywki w starym stylu Grudzińskiego i melodyjny wokal. Zdecydowanie żywa, mocna, rockowa kompozycja.
    Doskonale rozwijającym się utworem jest 'Egoist hedonist'. Podobnie jak wcześniej, jest tutaj ciężki riff, ale tym razem zatopiony w nowoczesnej elektronice. Zaskoczeniem niewątpliwie jest partia hmm... Trąbek? sam nawet nie wiem co to dokładnie jest, bo przelatuje jak rakieta. Gdzieś w połowie utwór uspokaja się, pojawia się wreszcie przestrzeń. Chwila wytchnienia kończy się z dźwiękami harfy zwiastującymi powracający na końcu ciężar.
    Stary Riverside powraca przy okazji 'Left out'. Od spokojnego początku wszystko rozwija się idealnie, chwilami plątają się tutaj dźwięki naprawdę w prostej linii wzięte od Pink Floyd, co daje specyficzne wrażenie obcowania z legendą (a może Riverside jest już żywą legendą?). Po drodze pojawia się też trochę starego dobrego hammonda i elektroniki, zdecydowanie najwięcej jest tutaj jednak klimatycznych partii fortepianu.
    Na koniec dostajemy doskonały utwór 'Hybryd times'. Grupa idealnie wykorzystuje tutaj soczystą, agresywną elektronikę, ciężkie gitary i hammonda aby stworzyć wyjątkowy, ciężki, gęsty nastrój. Warta odnotowania jest także wyjątkowa solówka w wykonaniu Grudzińskiego, solówka jakich na 'ADHD' jak na lekarstwo. Niejako ukoronowaniem utworu są ultraciężkie blasty, które przed końcem serwuje Kozieradzki. Tutaj naprawdę chwilami leje się ołów.

    Panowie muzycy zdecydowanie wyciągnęli wnioski z przekombinowanej płyty 'Rapid Eye Movement' i obrali dobry kierunek. Na albumie królują ciężkie riffy i gęsta elektronika (EPka 'schizophrenic prayer' była sygnałem, gdzie zespół podąża). Każdy dźwięk jest tutaj przemyślany, nie ma muzycznej papki - wszystko podane jest w odpowiednich ilościach, ale zdarzają się także chwile dźwiękowego przepychu. Na tej płycie grupa znalazła jednym słowem złoty środek.
    W czasach gdy prog metalowe zespoły deptają w miejscu, Riverside rośnie w siłę. Rośnie nie dzięki sztuczkom speców od reklamy, ale dlatego, że ten zespół ma naprawdę coś do powiedzenia na muzycznej scenie. Teraz role powinny się odwrócić i w roli suportu powinien wystąpić Dream Theater, ojcowie prog metalu powinni wreszcie wziąć się do roboty bo jeszcze kilka lat i nasza czwórka naprawdę skopie im tyłki.

    'ADHD' to doskonale wyprodukowana, arcyciekawa, świetnie brzmiąca i po prostu bardzo udana płyta. Czasem można zatęsknić tylko za starymi dobrymi spokojnymi kompozycjami, ale świat idzie do przodu i Riverside też - na szczęście.

    Ocena? Jakiej bym nie dał będzie mało

    ...Polak jednak potrafi

    Gacek czwartek, 05, listopad 2009 13:18 Link do komentarza
  • Michał Seemann

    'ADHD' - 'Anno Domini High Definition' - świetny tytuł albumu; najlepszy z dotychczasowych; doskonale odzwierciedlający teraźniejszość.
    Teraźniejszość człowieka nieprzystosowanego do swoich czasów; człowieka nadpobudliwego, nadwrażliwego i chyba jednak wciąż samotnego.
    Mariusz Duda wciąż się rozpracowuje - zmuszając nas do refleksji nad sobą - kontynuując niektóre wątki z 'trylogii'.
    Na szczęście nowy album Riverside w końcu mógł się trochę uwolnić z oków owej trylogii i zabrzmieć świeżo, mocno, doskonale w każdym elemencie.
    Utwory wydłużono, ilość skrócono. Udoskonalono.
    Żeby w pięciu kawałkach zmieścić niecałe 45 minut doskonałości dźwiękowej - ukłony.
    Każda piosenka to perła, o której można by tomy napisać. Ale po co? Wystarczy włożyć cd do odtwarzacza i się wtopić w dźwięki.
    W brzmienia tu i ówdzie powtykanego - prawie zawsze w delikatnej formie - fortepianu; w dzikie (czasem może nawet nieco atonalne) dźwięki klawiszy - kłania się stara szkoła hammondowa; w syntezatorowe plamy dodające przestrzeni; w porywające solówki (jednak skromne) solówki Grudzińskiego i w jeszcze bardziej porywające gitarowe czary; w dudniący niczym młot kowalski bas...
    Więc się dość często wtapiam, wchłaniając cudowne długie muzyczne obszary, do których inne zespoły nie mają wstępu.
    Wtapiam się w delikatność i brutalność; wtapiam się w spokój i chaos; wtapiam się bez odwrotu.
    Riverside zrobił wielki krok naprzód, nagrywając najlepszą swoją płytę. Nie ma tu prawie wcale tych niby (a może nie niby) orientalnych zaśpiewów, których nie lubiłem na poprzednich płytach; nie ma tu prostych, przebojowych piosenek; każda to właściwie rozimprowizowane arcydzieło.
    Nowością jest funkowa sekcja dęta - użyta z umiarem, doskonale wtopiona w 'Egoistę Hedonistę'. Zaskoczyła mnie pozytywnie gra Kozieradzkiego - a te death-metalowe blasty na końcu 'Hybrid Times' smakują najbardziej (chciałoby się ich więcej!).
    Cóż dodać? Genialna płyta. Należą się wielkie brawa.
    5/5

    Michał Seemann czwartek, 05, listopad 2009 13:18 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.

Top Desktop version