Metafiction

Oceń ten artykuł
(87 głosów)
(2009, album studyjny)

01. Falling Dream - 9:03
02. Glassy Essence - 6:15
03. Home - 6:30
04. Faces - 3:55
05. Stranger Than Fiction - 4:22
06. Indifferent - 4:57
07. December 20th - 9:24

Czas całkowity - 44:26



- Maciej Kosiński - wokal
- Alek Salamonik - gitara
- Adam Kaczmarek - gitara
- Zbigniew Szatkowski - instrumenty klawiszowe
- Bartek Turkowski - gitara basowa
- Adam Łukaszek - perkusja


 


 

Media

2 komentarzy

  • Paweł Caniboł

    Druga płyta w dokonaniu zespołu, ambitniejsza, spokojniejsza, jakby bardziej przemyślana i… o wiele lepsza!

    Pierwszego lipca roku 2009, grupa Votum weszła do Izabelin Studio żeby nagrać drugi już album. Ostatecznie płyta została wydana 23 listopada 2009 r. Oprócz tego, że znacznie różni się od swojej poprzedniczki, jest również o wiele bardziej godna polecenia.

    Chociaż zespół w roku 2013 nagrał już trzecią płytę, ja postanowiłem zerknąć parę lat wstecz i może odświeżyć coś, co mogłoby zostać zapomniane. No ale od początku…

    Album otwiera utwór Falling Dream. Początkowo wydaje się spokojny, tajemniczy, wręcz relaksacyjny. Jednak powoli acz sukcesywnie klimat staje się coraz cięższy a podmiot liryczny doskonale przekazuje zamierzone i zawarte w tekście emocje (swoista walka z samym sobą, cierpienie, złość). Przed ostatnim powtórzeniem refrenu słyszymy solówkę. Spokojna, bardzo miło brzmiąca, grama na zdecydowanie mocnym tle przesterowanych gitar. Końcówka uspokaja napięcie, a sam utwór wydaje się przeplatany to spokojnym graniem, to mocnymi akcentami (refrenami i solówką).

    Numerem drugim na płycie jest Glassy Essence i początkowo zdaje się zupełnie obiegać nastrojem od poprzedniego. Mocne, gitarowe wejście przeradza się jednak w spokojne i melodyjne granie. Ostatecznie utwór przeplatają mocne uderzenia wraz ze spokojniejszymi, jakby balladowymi wstawkami. Przez cały utwór przewija się dobrze słyszalna gitara prowadząca, można rzec, że jest kilka całkiem dobrze zagranych, nadających melodyjności utworowi, solówek. Za to brawa dla gitarzysty – Adama Kaczmarka.

    Home to trzeci numer znajdujący się na albumie i początkowo brzmi balladowo. Jednak po chwili wchodzi mocne, choć nie przesadnie, uderzenie. Wraz z postępem utworu, podobnie, jak w dwóch poprzednich, klimat zdaje się być swoistą sinusoidą (to słyszymy melodyjne i balladowe wstawki, to mocne, metalowe uderzenia). Całość prezentuje się nieźle, choć już wydaje się tu wkradać schematyczność. Na pierwszy rzut oka.

    Czwarty utwór, Faces, to już ballada. Nie ma tu mocnych, gitarowych akcentów. Powolny, wręcz usypiający klimat, wolno „płynąca” gitara oraz sporadycznie pojawiające się pianino, tworzą niezwykły nastrój smutku, momentami grozy. Jest to też najkrótszy numer na płycie, a tekst traktuje o ponownym zejściu się pary, które wzbudza w podmiocie wiele niepewności jutra.

    Stranger than Fiction. Mocny utwór, wejście przesterowanej gitary, ale ciągle klimat płynącej muzyki. Po pewnym czasie pojawia się tu growl, którego nie łatwo było się spodziewać, a można usłyszeć go tylko w tym utworze. Ogólnie „Stranger” robi dobre wrażenie, a najwięcej dzieje się właśnie w sferze wokalnej (od szeptu, poprzez śpiew klasyczny, po growl).

    Przedostatni utwór, znowu spokojnie. Indifferent zaczyna się pianinem, przez jakiś czas tworzącym duet z wokalem. Po pewnym czasie (narastanie) zdecydowane wejście gitar, mocny wokal. Końcówka instrumentalna, ale tworzy jakby akcent podsumowujący emocje podmiotu, wypowiedziane wcześniej.

    Płytę zamyka December 20th. Znowu delikatnie brzmiące intro, niespokojny nastrój. Po chwili jednak mamy wejście przesterowanej gitary z perkusją (brzmiące bardzo progresywne). Ogólnie jest to dość nietypowy utwór, niezwykle interesujący - oryginalny. Chyba mój ulubiony. Całość brzmi potężnie, szczególnie końcówka zostawiająca nas wcale nie w sennym nastroju, a przeplatające się różne style muzyczne tworzą interesujący kolaż muzyczny zawierający nawet wstawki chóralne.

    Ogólnie można rzec, że album „Metafiction” jest godny polecenia (mimo miejscami wkradającej się monotonii). Nie ma tutaj bardzo skomplikowanych przejść czy załamań rytmicznych, cała muzyka jakby płynie – płynnie przechodzi z mocnych do spokojnych elementów utworu, a te również zdają się płynąć.

    Na oficjalnej stronie VOTUM można zleźć takie zdanie: „Dla zespołu nie jest ważny gatunek czy rodzaj uprawianej muzyki, a jedynie atmosfera, która z niego płynie.” I właśnie to zdanie doskonale obrazuje ogólne odczucia podczas (no i po) słuchania płyty. Album, mimo tego, iż nie wnosi w świat muzyczny niczego rewolucyjnego, jest jednak ciekawą jego częścią.

    Całokształt przypomina mi trochę rodzimy i popularny ostatnio zespół Riverside. Momentami jakby mniej melodyjny na rzecz mocniejszego uderzenia, a wokal nie tak charakterystyczny i jakby mniej emocjonalny. Ale nadal świetny! Osobiście odczułem również brak akcentu oldschoolowego brzmienia, chętnie usłyszałbym tam również jakiś solowy popis klawiszowca.

    VOTUM niedawno zmienił wokalistę (Macieja Kosińskiego zastąpił Bartosz Sobieraj) i aż apetyt rośnie na najnowsze wieści i nagrania spod znaku owych panów muzyków, z którymi gorąco zachęcam się zapoznać. Mam wrażenie, że owa grupa jest dopiero przed apogeum swoich możliwości.

    Ocena: 4,5/5

    Paweł Caniboł czwartek, 05, grudzień 2013 17:14 Link do komentarza
  • Paweł Bogdan

    Votum jest jednym z zespołów, który rozwinął się muzycznie poprzez niesamowicie rosnącą popularność i modę na muzykę progresywną, zauważalną w naszym kraju na przestrzeni ostatniej dekady. Grupa różni się głównie od swych kolegów po fachu tym, że swoje muzyczne początki nie wiązała z rockiem progresywnym, ale z heavy metalem (!). Na szczęście dla czytających tą recenzję (a pewnie i dla samych muzyków) około roku 2006 zespół po zmianach personalnych porzucił obrany wcześniej kierunek i zanurzył się w nurt progresywny. Po bardzo ciepło przyjętym w kraju, a także zauważonym za granicą, debiucie pod postacią albumu Time Must Have a Stop zespół po udanych koncertach w różnych miejscach Polski zabrał się za pracę na kolejnym krążkiem. Druga płyta grupy została wydana w listopadzie 2009 roku już pod patronatem Mystic Production i nazwano ją Metafiction, o której można przeczytać w poniższej recenzji.

    Postanowiłem album opisać całościowo nie dzieląc go na poszczególne utwory. Dlaczego? W ten sposób zdecydowanie łatwiej objąć umysłem cały krążek, gdyż jest (co charakteryzuje krążki progresywne) całościowo spójny i zamknięty, a rozdrabnianie go na części całkowicie mija się z celem gdyż Metafiction napisano, nagrano i wyprodukowano z myślą o całości, a nie poszczególnych utworach. Warto również dodać, że towarzyszą mu niezwykle istotne muzyczne elementy: atmosfera i emocje, a tych na części dzielić się przecież nie da.

    Na samym początku warto przyjrzeć się albumowi debiutanckiemu, na którym Votum w pewnym stopniu próbował wykrystalizować swój przyszły styl. Używam słowa próbował bo na albumie Time Must Have a Stop Votum zamieścił dość zróżnicowany materiał. Znajdziemy tam i 11 minutowy z trwającą ponad 2 minuty gitarową solówką utwór tytułowy jak i również typowo metalowe, uderzające słuchacza Passing Scars i Look at Me Now (z wplecionym growlingiem), na krążku umieszczono również wpółakustyczną balladę Away. Nie można oczywiście przemilczeć faktu, że w pewnym sensie Votum zaprezentował na krążku własną stylistykę, wszystkie utwory mimo swych różnic całkiem dobrze się uzupełniają tworząc dość spójną całość. Kwintesencję swojego muzycznego stylu i artystyczną ścieżkę zespół zaprezentował nam jednak właśnie na Metafiction i jak się okazało, poszedł w kierunku atmosferycznego rocka progresywnego z domieszką metalu w stylu Me In the Dark czy Train Back Home (który brzmi jakby wyjęty z Metafiction).

    Chciałbym na chwilkę przyjrzeć się temu drugiemu utworowi. Druga część Train Back Home jest jakby łącznikiem między albumem debiutanckim, a Metafiction. Wsłuchując się w niego usłyszymy elementy, które stanowią siłę przewodnią drugiego albumu grupy: atmosferyczne, wciągające słuchacza muzyczne tło, a na nim zamieszczoną delikatną, zmuszającą słuchacza do zadumy, partię klawiszy. Na to wszystko zostaje nałożony pełen emocji wokal Maćka Kosińskiego, któremu trzeba oddać honor w niesamowitym darze eksponowania linii melodycznych. W bardzo podobny sposób (warto trochę poanalizować) zbudowanych jest spora ilość motywów muzycznych grupy (no może zamiast klawiszy wokaliście akompaniują gitary, a w innych momentach rolę jego głosu przejmują melodyjne solówki). Chyba w dość barbarzyński i bezlitosny sposób próbuje określić i uprościć do granic możliwości materiał grupy, ale tak w dużym skrócie przedstawia się instrumentalno-muzyczno-kompozycyjna strona Metafiction. Nie można oczywiście generalizować, bo na albumie dzieje się dużo innych, ciekawych rzeczy, ale przeważająca większość materiału napisana jest w już sposób, który stanie się (o ile jeszcze to się nie stał) znakiem rozpoznawalnym grupy. Spójrzmy jednak na album z innej strony.

    Album rozpoczyna się od bardzo tajemniczego Falling Dream. Rozwija się bardzo powoli, można by rzecz ślamazarnie, ale jest to celowy zabieg zespołu. Słuchacz mimowolnie krok po kroku, a raczej sekunda po sekundzie, zostaje wciągnięty w atmosferę utworu (a jednocześnie całego krążka). Muzyczna konsekwencja zespołu w prowadzeniu poszczególnych utworów jest obecna na Metafcition przez całe trzy kwadranse (bo tyle trwa krążek),podczas których żaden z muzyków nie wychyla się przed szereg podporządkowując swoje umiejętności zawartości, i związanej z nią magii albumu. Magii, bo album zespołu bądź co bądź gra muzykę magiczną. Po sentymentalnym, ale i mającym sporo energii Falling Dream przechodzimy w Glassy Essence rozpoczynające się dość żywiołowo, jednak zespół słuchacza dość zaskakuje nagle spowalniając. Utwór charakteryzują moim zdaniem najlepsze partie gitarowe na krążku. Kolejne Home i Faces może nie są tak wspaniałe jak ich poprzednicy, ale powinny figurować jako dość ciekawe utwory cechujące się bardzo sentymentalnym, melancholijnym, by nie rzec smutnym charakterem. Mocnym akcentem jest za to kolejne, zdecydowanie cięższe i żywiołowe, Stranger than Fiction (jakby odwołanie do cięższych stron debiutu) i prześliczne, cudowne Indifferent z wspaniałą linią melodyczną, gdzie każdy instrument jest tam gdzie być powinien (cóż za gitara!), a wokal ugodzi nawet w najtwardsze serce. Niecałe 5 minut, ale jakie! Album zamyka najdłuższe na krążku December 20th. Z perspektywy kompozycyjnej jest to najciekawszy utwór zespołu, pełen zaskakujących zmian tempa i stylistyki. Jak w przypadku wszystkich poprzednich dzieł towarzyszy mu wciągająca, melancholijna atmosfera, a śpiew Maćka Kosińskiego po raz kolejny zasługuje na same superlatywy. Tak po niecałych trzech kwadransach płyta kończy się. Jakie wrażenia?

    Uczucia, emocje, klimat, atmosfera - są to bez wątpienia kluczowe słowa, określające materiał grupy. Votum zdecydowanie odciął się od tzw. muzyki dla muzyki, a skupił się na jej emocjonalnym przesłaniu. To co mnie osobiście uderzyło przy zapoznawaniu się z albumem, to fakt, że mimo obecności w zespole dwóch gitarzystów (i to posiadających spore umiejętności) ich obecność jest prawie niewyczuwalna. Rzeczywiście, gitarowy popis (pod koniec Glassy Essence) znajdziemy tylko jeden. Praktycznie zadania gitar zostają sprowadzone do budowania fundamentu utworów, a nie wysuwania się na pierwszy plan (jeżeli już to występuje to w bardzo niewielkim stopniu). Co można powiedzieć o klawiszach? Na Metafiction zostały one wyeksploatowane niemal całkowicie. Zbigniew Szatkowski (nie mylić z Wojtkiem, byłym perkusistą Collage) ma naprawdę pełne (dosłownie) ręce roboty bo jego gra wypełnia niemal każdą sekundę albumu, która nie ogranicza się jedynie tworzeniem muzycznego pejzażu, na którym ma być wymalowana pozostała zawartość krążka. Klawiszowiec nie jeden raz ukazuje niezwykle ważną umiejętność budowania pięknych, delikatnych i zapadających długo w pamięć fortepianowych melodii. Co do sekcji perkusyjnej to bardzo dobrze współgra z całym instrumentalium, a mnie osobiście urzeka jej osobliwa obecność w utworze płytę otwierającym, jak również ją zamykającym. Na deser zostawiłem sobie krótką analizę tekstów i śpiewu Maćka. Warstwa tekstowa jest przemyślana, potrafiąca zainteresować słuchacza, a co najważniejsze komponuje się z muzyką i zamyka się w tzw. koncepcie. Sam wokal frontmana zespołu stanowi jeden z najmocniejszych punktów Metafiction. Wokalista potrafi przemycić w swym głosie wszystkie emocje i uczucia targające bohaterem tekstu. Wrażenie robią jego dużo możliwości wokalne, przyjemna barwa głosu, a zarazem jego melodyjność i (że też pozwolę sobie na trochę dziwną metaforę) opływowość idealnie komponują się z muzyką wykonywaną przez Votum.

    W moim przypadku płytę Metafiction dotknął (jak to ja nazywam) syndrom Anathemy. Spokojnie! Już wyjaśniam. Z Brytyjczykami mam pewien problem, jakiejkolwiek ich płyty nie słuchałbym po raz pierwszy, drugi czy trzeci, dosłownie KAŻDA z nich wydawała mi się totalnie beznadziejną, całkowicie nudną i nieciekawą płytą. Z Metafiction miałem podobny problem. Jak dobrze sięgnę pamięcią to przypominam sobie, że po pierwszym przesłuchaniu jedyne co mi się na nim podobało to& okładka (jest wprost fantastyczna, fenomenalnie obrazuje zawartość krążka). Reszta była dla mnie nudną muzyczną katorgą. Nauczony jednak doświadczeniami dałem płycie szansę, a raczej wiele szans. Nie muszę chyba dodawać, że krążkiem do tej pory jestem oczarowany i przygotowując się do zdania z jej relacji po raz kolejny wzruszył mnie, wprawił w sentymentalny nastrój, podziałał na mnie swoją magią. Płyta Metafiction nie jest absolutnie płytą na mniej niż 5 przesłuchań, jej prawdziwą siłę pozna jedynie dociekliwi i cierpliwy słuchacz (może dlatego spotkałem się z dość różnorodnymi opiniami na jej temat). Jestem jednak prawie pewny, że muzyka wszystko słuchaczowi wynagrodzi: zmusi do myślenia, zastanowienia się nad samym sobą czy decyzjami podejmowanymi przez nas samych, na nowo odkryje wspomnienia i ich znaczenie, wprowadzi słuchacza w stan zadumy, ukojenia, oderwania się od trosk codziennych (ach te długie, jesienne wieczory!).

    Co więcej? Polski rynek muzyczny rozwija się dość prężnie, a zespół swą muzyką wypełnił swojego rodzaju lukę, która na tym rynku była obecna. Możemy z dumą przyznać, że posiadamy naprawdę solidny, ciekawy, interesujące zespół grający progresywny rock, na którym główną rolę odgrywa melodyka, muzyczna atmosfera i klimat. Oczywiście Votum potrafi też dodać gazu, ale całe muzyczne szaleństwo jest zawsze podpięte pod zachowanie tej jakże wartościowej stylistyki. To co cieszy to fakt, że grupa jest niebywale aktywna. Co raz dochodzą nas słuchy: a to o kolejnych koncertach, a to o pracach nad kolejnym albumem. To co niezwykle pomaga zespołowi to również stabilność składu, rzecz niezbędna do osiągnięcia muzycznej dojrzałości i sukcesów na rynku muzycznym. Ja osobiście wiąże z Votum dość spore nadzieje, bo kroki jakie podejmują, ich działalność i decyzje pokazują, że możemy mieć z nich niedługo jeszcze większą pociechę jak do tej pory. Grupa ma wszystko to, co potrzebne jest w muzycznym rozwoju, a więc wymagania wobec nich rosną!

    Wracając do Metafiction jest to absolutnie płyta do polecenia, oczywiście z zastrzeżeniem, że słuchacz jest w stanie poświęcić jej trochę czasu i ją odrobinę pomęczyć (a naprawdę warto). Zespół wydał dzieło, które ja mógłbym określić jako dobry, bardzo dobry album, ale do zapoznania się z nim i zdystansowania się do tej oceny serdecznie zapraszam, bo o materiale zespołu można powiedzieć i odnaleźć w nim naprawdę sporo.

    Paweł Bogdan piątek, 04, luty 2011 02:15 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Metal Progresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.