Za oknami jesień osiąga zenit. Jest coraz bardziej mgliście i mokro. Niebawem zrobi się też zimno i wietrznie. Czas znaleźć sobie jakieś antidotum na jesienną chandrę. W roku 2013 jakoś specjalnie daleko szukać takich wydawnictw nie trzeba. Można nawet powiedzieć, że muzycy sami starają się stanąć na wysokości zadania i cisną do naszych odtwarzaczy mnóstwo dźwięków, które pomogą nam przetrwać ten szary, nie do końca ulubiony przez nas okres w roku. Dużą ofensywą na tym polu wykazuje się nasz rodzimy wydawca: firma Oskar – Cd z Poznania, kierowana przez Witka Andree. W jej katalogu bez trudu można odnaleźć co najmniej kilka nowości wartych zawieszenia ucha i rozkoszowania się dobrą muzyką.
Zespół Flamborough Head poznałem przy okazji ich poprzedniego albumu „Looking For John Maddock”. Wówczas zaskoczyli mnie na wiosnę, nagrywając cudowna muzykę z pogranicza stylistycznego takich wykonawców jak: Kayak, Nektar a przede wszystkim Camel. Uderzała niezwykła dbałość o szczegóły oraz zachowanie klasycznego brzmienia. Wówczas zespołem kierowali wokalistka i flecistka Margriet Boomsma oraz gitarzysta i wokalista Eddie Mulder. Niestety po nagraniu tej pięknej płyty zespół nam gdzieś zniknął. Eddie Mulder w międzyczasie założył swój nowy zespół Leap Day, z którym odniósł spory sukces, także w Polsce. O Margriet zrobiło się troszkę cicho, ale na szczęście były to tylko pozory. Kilka tygodni temu bowiem Flamborough Head wydało swój nowy album, zatytułowany „Lost In Time”. W składzie nie ma już Eddiego Muldera, który wciąż działa ze swoim nowym dzieckiem, czyli Leap Day. Ale Pani Boomsma niezmiennie lideruje swej formacji, znów czarując nas niezwykłym, ciepłym głosem oraz przepiękną grą na flecie. W rolę gitarzysty wciela się z kolei Gert Polkermaan, w Holandii postać rozpoznawalna bowiem artysta ten z niejednego pieca jadł chleb. A przy okazji nowej płyty FH godnie zastępuje dotychczasowego gitarzystę, wprowadzając przy okazji sporo nowego do muzyki. Gert bowiem to prawdziwy klasycysta, wyraźnie inspirujący się grą takich mistrzów jak: David Gilmour, Steve Hackett, a w drapieżniejszych chwilach Eddie Van Hallen czy Steve Vai. Pozostali członkowie w składzie holenderskiej formacji nie zmienili się od poprzedniego albumu. Za klawiszami niezmiennie zasiada Edo Spanninga, grając pod wyraźnym wpływem takich pianistów jak: Peter Bardens, Tony Banks czy Jan Schelhaas. Skład uzupełnia także niezmienna sekcja rytmiczna: Marcel Derix (bas) oraz Koen Roozen (perkusja).
Gdybym miał rozpiąć stylistycznie album „Lost In Time” to przede wszystkim wymieniłbym kilka albumów Camel. Począwszy od Śniegowej Gąski i Księżycowego Szaleństwa po albumy z drugiego wcielenia Wielbłąda, czyli „Nude” i „Stationary Traweller”. Do tej mikstury dorzuciłbym jeszcze „A Trick Of The Tail” Genesis oraz kilka albumów Yes z lat 1971-1975. Muzycy Flamborough Head znów bowiem grają z dbałością o klasyczne brzmienie swej muzyki i robią to mistrzowsku. Nie ma tu nowoczesnych fajerwerków i bajeranckiej elektroniki. Nie ma też zgrzytów i sprzężeń które tą przepiękną muzykę mogłyby wcisnąć pomiędzy wiele współczesnych, bardzo wtórnych wydawnictw. Właśnie za to ogromne brawa dla Margriet i jej kolegów z zespołu. Nie idą z tzw. duchem czasu który tak bardzo się spłaszcza ostatnimi czasy. Idą za tym co w rocku progresywnym i art-rocku jest najpiękniejsze, choć staje się już odrobinę zapomniane. Zapewne przez to muzyka ta nie trafi do wielu osób zapatrzonych w dokonania Porcupine Tree, Dream Theater czy Riverside. To dzieło skierowane do progrockowych wyjadaczy i osób którym historia tego wspaniałego nurtu nie jest obca. Którzy pamiętają Księżycowy Ocean, Squonka, Południową Stronę Nieba, Śniegową Gęś czy postać japońskiego żołnierza, który jako jedyny nie skapitulował i trwał na swym posterunku, na bezludnej wyspie...
„Lost In Time” – zagubiony w czasie – tytuł odrobinę symboliczny. Być może muzycy Flamborough Head żałują że tak długo kazali nam czekać na kolejną płytę. Nie ma się co oglądać za siebie, bowiem słuchając tego albumu odnoszę wrażenie, że czas ten z pewnością nie został zmarnowany! Mam także nadzieję, że dzięki takim płytom jak ta, wszyscy „zagubieni” w matni współczesnych, często bardzo wtórnych i nieco już nużących dokonań wielu zespołów słuchacze odnajdą także tego łącznika z klasyką rocka progresywnego, o której przecież nie wolno nam zapominać. Bo to dzięki tamtym, ciut zapomnianym już czasom mamy setki a nawet tysiące cudownych płyt, przesyconych prawdziwym pomysłem i sercem do muzyki. A to serce w melodiach utkanych przez muzyków FH jest bardzo głęboko zakorzenione.