Fetish

Oceń ten artykuł
(6 głosów)
(2015, album studyjny)

01. Possible Delayed - 0:39
02. PORN! - 8:50
03. Still Searching - 9:55
04. Inferior - 7:03
05. Imprisoned - 9:08
06. Bound in Chains - 8:53
07. Last Lullaby - 9:01
08. Set in Motion - 8:39
09. Ordinary Maniac - 16:10

Czas całkowity - 1:18:18




- Lars Köhler - wokal
- Anne Trautmann - wokal
- Marek Arnold - instrumenty klawiszowe, saksofon
- Martin Schnella - gitara
- Ulf Reinhardt - perkusja


 

Media

Więcej w tej kategorii: « The Puzzle

1 komentarz

  • Gabriel Koleński

    Słuchając najnowszego albumu niemieckiej formacji Seven Steps to the Green Door, zastanawiam się co powinien mieć dobry film pornograficzny (nie żebym był specjalistą, ja nawet nie wiem co to porno) i czy może mieć jakieś cechy wspólne z dobrym albumem progrockowym. Moje skojarzenia nie powinny być bezpodstawne biorąc pod uwagę tytuł płyty "Fetish" oraz dziwne maski na okładce. Tak naprawdę album dotyczy "cech ludzkiej psychiki powiązanych z żądzami, wadami, uzależnieniami i konsumpcją mediów" (cytując tekst z wnętrza okładki). Czyli mydło, widło i powidło o wypaczeniach współczesnego świata oraz związanych z tym lękami, problemami i dążeniem do poprawy.
    Najczęściej w twórczości spod znaku trzech iksów mamy do czynienia z duetami damsko-męskimi. Na najnowszym krążku SSTTGD mamy do czynienia z iście rzymską orgią, ponieważ łącznie na płycie udziela się 5 wokalistek i 6 wokalistów (niektórzy to stali współpracownicy Arnolda, jak Martin Schnella czy Anne Trautmann), co daje duże pole do popisu i możliwość wykonania wielu skomplikowanych figur (chóry, dialogi, wielogłosy, wszystko to tu jest). Dobrymi przykładami mogą być fajny dialog na kilka głosów w "Still searching" czy pomysł wykorzystany w "Bound in chains", gdy muzyka z tła narasta do jednej frazy stale powtarzanej przez wokalistów. Generalnie, jeśli chodzi o melodie i linie wokalne, jest to bardzo mocna strona tego albumu, jest sporo chwytliwych partii. Żeby wszyscy "aktorzy" zostali należycie wykorzystani, muszą mieć możliwość wykazania się w różnych okolicznościach. Jak przystało na dobre porno, jest więc wiele "momentów".
    To co jest już charakterystyczne dla wszystkich projektów Marka Arnolda, muzycznie "Fetish" jest bardzo różnorodny, lider sięga po dość odległe brzmieniowo patenty i próbuje spajać wszystko w całość. Poza typowymi progrockowymi motywami (pasaże, zmiany rytmu i nastroju, długie rozbudowane utwory bez standardowego podziału na zwrotki i refreny), które nie powinny nikogo dziwić, pojawiają się wtręty jazzowe (saksofon w "Porn!" i "Set in motion") czy nawet folkowe (piękny, urzekający początek "Ordinary Maniac" czy dźwięki fletu w "Last lullaby"). Na albumie nie brakuje ciężkich, rwanych progmetalowych riffów, które dodają energii i wyrazistości całości. Oczywiście można powiedzieć, że tego typu zagrywki gitarowe są oklepane i wszyscy słyszeliśmy je już dziesięć tysięcy razy, ale z drugiej strony dobry riff zawsze sam się obroni, a na "Fetish" jest to dodatek, a nie motyw przewodni (to nie jest typowy album progmetalowy). Bronią się również soczyste sola gitarowe (m.in. w "Still searching", "Set in motion" czy "Ordinary maniac"). Na płycie usłyszymy również gęste hammondy i inne klawisze, ale raczej tworzą one tło niż wychodzą na pierwszy plan.
    Przyznam się szczerze, że o ile zazwyczaj jestem pod wielkim wrażeniem dokonań Marka Arnolda (np. doskonała ostatnia płyta Flaming Row), tak tym razem niektóre elementy trochę zazgrzytały w moich uszach i nie jestem w stanie łyknąć wszystkiego bez żadnego problemu (bez komentarza, biorąc pod uwagę początek recenzji...). Przyznam szczerze, że pojawiające się momentami chrupiąca elektronika i wokalizy mocno zahaczające o pop tudzież nowoczesne r'n'b nie są moją specjalnością (znajdziemy takie rzeczy np. w "Porn!", "Still searching" czy "Bound in chains"). Na poprzedniej płycie Siedmiu Stopni do Zielonych Drzwi pojawiały się elementy funku czy soulu (z tego pierwszego tym razem całkowicie zrezygnowano), ale na "Fetish" nastąpiło w tych fragmentach zbyt duże rozmiękczenie, gryzące się z niejako alternatywnym stylem grupy. Kontrast w progrocku to fajna i często spotykana rzecz, ale nawiązując do pornograficznej nomenklatury, tu nastąpił o jeden klaps za dużo.
    Podsumowując, przełomu wielkiego nie ma, kilka wpadek się zdarzyło, ale jednak otrzymaliśmy kolejny solidny album sygnowany przez niezmordowanego Marka Arnolda. Boję się czy takie tempo wydawania kolejnych płyt (co najmniej 1 na rok, czasem nawet częściej z różnymi projektami) nie odbije się kiedyś na jakości proponowanej muzyki. Póki co jest dobrze, choć nie jest to poziom ostatnich płyt Flaming Row czy Toxic Smile. Fani współczesnego niemieckiego proga powinni posłuchać, reszta tylko jeśli się nie boi. Oczywiście żartuję, ale nie ma się czym martwić, bo jak znam życie, niedługo na rynku pewnie pojawi się kolejny krążek z podpisem Pana Arnolda.
    Gabriel "Gonzo" Koleński

    Gabriel Koleński sobota, 30, styczeń 2016 21:12 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Rock Neoprogresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.