Light Damage

Oceń ten artykuł
(4 głosów)
(2014, album studyjny)

01. Eden - 9:38
02. Empty - 6:07
03. The Supper of Cyprianus - 9:07
04. Heaven - 8:38
05. F.H.B. (For Helpful Buddies) - 2:36
06. Touched - 6:32


Czas całkowity - 42:38



- Nicholas - John Dewez - Chant - wokal, gitara, e-bow
- Stephane Lecocq - gitara
- Sébastien Pérignon - instrumenty klawiszowe
- Frédérik Hardy - gitara basowa
- Thibaut Grappin - perkusja



Media

1 komentarz

  • Gabriel Koleński

    Czasem słyszę, że podobno mam dużo płyt (a jest ich tylko około 600). Oczywiście nigdy nie zgadzam się z tym stwierdzeniem, bo zawsze może być ich więcej, a już na pewno nigdy nie jest ich za dużo. Mimo to, potrafię zgubić się w moich zbiorach, czego najlepszym przykładem jest płyta Light Damage, zespołu pochodzącego z Luksemburga. Kiedyś Jester podesłał mi całą baterię płyt. Było to trudne i zajęło bardzo dużo czasu, ale w końcu udało mi się to wszystko ogarnąć i zrecenzować każdą na łamach naszego serwisu. Ostatnio robiłem porządki na półkach z płytami, a nie zdarza mi się to zbyt często i odkryłem biedną, samotną płytkę, która leży z boku i płacze, że o niej zapomniałem. Pamiętam nawet, że Jester mówił, że to jest dobre, ale wiecie jak to jest, kolejne zamówienie, kolejny koncert i tak co chwilę coś mi wpada.
    Odpaliłem debiut Light Damage, o tytule takim samym jak nazwa zespołu i… pierwsze wrażenie było takie sobie, szczerze mówiąc. Na szczęście, z natury jestem uparty i nie poddałem się. Już drugie przesłuchanie podpowiadało mi, że może być całkiem nieźle, a mityczny trzeci raz całkowicie rozwiał moje początkowe wątpliwości. Mam tylko jedną uwagę, jeśli należycie do tych, którzy z zasady plują na rock neoprogresywny, zmieńcie kanał.
    Zespół z Luksemburga gra archetypiczny neo prog, aczkolwiek pozbawiony przesłodzonych klawiszy, które w tym przypadku brzmią bardzo nowocześnie, nie tak jak na przełomie lat 80-tych i 90-tych, dlatego jest szansa, że ich muzyka zaintryguje nawet kogoś, kto nie przepada za takimi klimatami. Utwory na debiucie Light Damage są długie, zawierają dużo tekstu i liczne odniesienia do klasyków muzyki progresywnej. Genesis słyszymy w wielu miejscach, np. w otwierającym album „Eden” (linie wokalne). Marillion z okresu Fisha również przewija się wielokrotnie, ale chyba najbardziej w rozbudowanym „The Supper of Cyprianus”, zwłaszcza w końcówce, która zdaje się być cytatem z „Jigsaw” – melodeklamacja (pamiętacie „You must have known, that I was concealing an escape”?) i nagle solówka gitarowa, a na debiucie Luksemburczyków również organowa, co brzmi naprawdę bardzo dobrze. Z kolei początek „Heaven” kojarzy mi się z Pink Floyd, ale tylko początek, ponieważ później robi się dużo mocniej, ale wciąż bardzo melodyjnie. Generalnie, melodie zdają się być jedną z najmocniejszych stron Light Damage. Chwytliwe linie wokalne, które można nucić pod prysznicem lub przy goleniu (swoją drogą, nie wiem jak można nucić przy goleniu, ja bym się pociął, mimo, że używam maszynki elektrycznej). Pod tym względem królują pierwszy i ostatni utwór (klamra dobrych melodii? Nie mam nic na przeciwko.). Zwolennicy cięższych klimatów z przyjemnością będą kiwać głową do „Heaven” i „Touched”. A solówki są w prawie każdym utworze. Mimo tych wszystkich pozytywów, najważniejsza zdaje się być energia zawarta w tej muzyce. Przecież neoprog najłatwiej jest zniszczyć przynudzaniem. Jednak zespół z Luksemburga zdaje się mieć duże wyczucie i często serwuje zmiany nastroju, tak by nikt nie przysnął słuchając ich debiutanckiej płyty, która swoją drogą powstawała dobrych kilka lat. Być może dzięki temu jest naprawdę dopieszczona, zadbano o każdy szczegół.
    No dobrze, skoro wszystko jest takie super, to gdzie jest przysłowiowa kupa? Brzmienie nie powala, mogłoby być bardziej wyraziste i selektywne, rozumiem przywiązanie do tradycji, ale chowanie perkusji za wokalem nigdy nie było dobrym pomysłem i wciąż nie jest. Inna wada to dość oczywista w tym przypadku odtwórczość, ale jest to wada przywoływana nawet przeze mnie trochę na siłę (zawodowo zajmuje się między innymi audytami, więc rozumiecie, muszę się do czegoś przyczepić). Po zespole poruszającym się w takiej stylistyce nie należy oczekiwać cudów i odkrywania Ameryki, tym bardziej, że Light Damage porusza się z dużą gracją i wyczuciem, nie depcze po stopach i nie powoduje krwawienia z uszu. Nie widzę szczególnego problemu w eleganckim przywoływaniu klasyków gatunku, tym bardziej jeśli jest to robione z szacunkiem i klasą. Debiut Light Damage, w moim niezwykle skromnym odczuciu, jest po prostu dobry i warto się z nim zapoznać, co najmniej dwa razy. Polecam, jakże inaczej.
    Gabriel „Gonzo” Koleński

    Gabriel Koleński wtorek, 21, marzec 2017 20:22 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Rock Neoprogresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.