Double Vision

Oceń ten artykuł
(12 głosów)
(2018, album studyjny)

01. Zhivago Wolf - 4:47
02. The Mirror Lies - 6:57
03. Scars - 5:16
04. Paradise Of Thieves - 5:10
05. Red Eyes - 6:40
06. Poisoned - 4:27
07. The Legend Of Elijah Shade - 22:39


Czas całkowity - 56:00



- Paul Manzi - wokal
- John Mitchell - gitara, dodatkowy wokal
- Clive Nolan - instrumenty klawiszowe, dodatkowy wokal
- Kylan Amos - gitara basowa
- Mick Pointer - perkusja


1 komentarz

  • Bartek Chocholski

    Trzy lata temu, pewnego kwietniowego popołudnia siedziałem w katowickim klubie Rialto lekko podirytowany, że nie jest to Teatr Śląski, z którym wiązałem wiele magicznych wspomnień. No cóż. Parę godzin później byłem już w drodze do domu bogatszy o nowy krążek zespołu pod przewodnictwem nieprzeciętnego, aczkolwiek niewysokiego człowieka palącego kadzidła obok licznych klawiatur. Byłem też bogatszy o klątwę, jaką rzucili na mnie Panowie z tegoż zespołu niczym w opowiadaniu M.R. Jamesa. Dano mi 3 miesiące czasu... No i co? Jakim cudem po 3 latach nadal tu jestem i piszę?
    W roku 2018 przy okazji premiery najnowszego albumu organizator nie przewidział niestety koncertu dla ludzi z okolic Katowic. Czyżby koncert w Poznaniu był bardziej opłacalny? Hmmm Nowa płyta brytyjskiej Areny nazywa się Double Vision. Dokładnie tak jak trzeci utwór z pamiętnego Visitora, którego dwudziestolecie jest świętowane tegoroczną trasą. Czy to zabieg trafiony? Nie mnie to oceniać. Jestem tylko słuchaczem i jako słuchacz jestem w pełni usatysfakcjonowany tym, co otrzymałem. Zaczynając od ładnego digipaka, ciekawej okładki i świetnych zdjęć w booklecie, kończąc na najważniejszym, czyli muzyce. Tutaj niewiele się zmieniło. Nikt komu bliska jest Arena nie będzie rozczarowany, zdziwiony, ani tym bardziej zawiedziony.
    Skład zespołu pozostał niezmieniony od ostatniej płyty - rewelacyjnego Unquiet Sky. Paul Manzi już na dobre zadomowił się wśród kolegów. Słychać, że jest pewny siebie i świadomy tego, że jest naprawdę bardzo utalentowanym wokalistą. Słucha się go jeszcze przyjemniej niż na dwóch ostatnich płytach. Tak jak poprzednio dołożył też swoje trzy grosze jako kompozytor. Dzięki temu Arena zyskała trochę więcej niż z poprzednimi wokalistami hardrockowego sznytu. Mick Pointer gra zaskakująco dobrze i ciężko, Clive Nolan jak zwykle jest klasą samą w sobie, John Mitchell potrafi celnie uderzyć dźwiękami, a Kylan Amos... to nie John Jowitt, ale za to uzdolniony fotograf i grafik.
    Album składa się z siedmiu utworów, z czego sześć to stosunkowo zwięzłe, nie przekraczające siedmiu minut kompozycje. Kończący album The Legend Of Elijah Shade jest ponad 22-minutowym wyjątkiem. Nie mamy tym razem do czynienia z żadnym konkretnym konceptem, jak miało to miejsce w przypadku poprzednich albumów. Żaden z elementów Double Vision nie jest ze sobą połączony tematycznie i myślę, że wyszło mu to na dobre. Płytę rozpoczyna intrygujący Zhivago Wolf z bardzo bujającym refrenem i prog-metalowymi momentami. Czy Mick Pointer kiedykolwiek tak ciężko bębnił? Świetny, przebojowy numer idealny na początek albumu. The Mirror Lies jest już spokojniejszym, chyba najbardziej przebojowym, ale i różnorodnym fragmentem albumu. Są akustyczne, balladowe zwrotki. Jest łagodny, chwytający refren. Jest też miejsce na odrobinę progresu i garść mocniejszego uderzenia. Bardzo udany numer. Trzeci z tracklisty Scars przypomina mi najbardziej klasyczny okres Areny. Mnóstwo pięknych solówek gitarowych przeplata się z Nolanowymi klawiszam tworząc specyficzną epickość, a Paul Manzi woła: "Heeeelp Meeeee..." Przypadek? Paradise Of Thieves natomiast to kolejny "bujacz" z vibem, którego kiedyś Arena nie miała. Pierwszy raz poczułem to przy okazji poprzedniej płyty. "A Paradise Of Thieves Don`t Ever Let Me Leave..." Nucę to niekontrolowanie jadąc samochodem. To jest właśnie moc prostych, ale nie prostackich refrenów. Rewelacyjny kawałek. Red Eyes zaczyna się bardzo spokojnie, żeby w końcu uderzyć mięsistymi riffami i dynamiczną zwrotką. Zwraca też na siebie uwagę (chyba jedyny raz) dość oryginalny, pulsujący w pewnym momencie bas. Paul Manzi momentami wydaje się brzmieć bardzo podobnie do pewnego Pana z wąsami, który śpiewał swego czasu "I`m going slightly mad". Czyżby to przez fakt, że kapitan zespołu jest wielkim fanem Królowej? Poisoned to juz ostatni numer przed wielkim finałem. Przyjemna kameralna ballada oparta na dźwiękach akustyka. Tylko gitara, delikatne tło klawiszowe i niezawodny Paul Manzi. Jak już wspomniałem, na samym końcu czeka 22-minutowy gigant w postaci świetnego The Legend Of Elijah Shade. Utwór został podzielony na siedem części. Pierwsze litery ich tytułów układają się w znane wszystkim fanom Areny słowo. Nie będę opisywał każdej z nich, bo to chyba niepotrzebne. Mogę tylko napisać, że każda jest równie rewelacyjna i wciągająca, przez co wydające się czymś rozwlekłym dwadzieścia parę minut mija niespodziewanie szybko wymuszając na słuchaczu niemożliwą do opanowania chęć ponownego przyciśnięcia "Play". And again and again...
    To dobrze, że istnieją w dalszym ciągu takie grupy jak Arena, czy Pendragon. Czuć, że to ludzie z ogromną pasją, zupełnie dalecy od chęci bycia gwiazdami, celebrytami itd. Czuć to w każdym dźwięku, na każdej trasie koncertowej. Czuć to, gdy w około już praktycznie wszystko wydaje się być sterowanym na zyski wielkim biznesem.

    4,5 / 5 Bartłomiej Chocholski

    Bartek Chocholski piątek, 25, maj 2018 18:10 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Rock Neoprogresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.