Zapodając sobie płytę "The Creeping Vine" zespołu Cyan nie wiedziałem nic o grupie. Kiedy dowiedziałem się, że stoi za tym Rob Reed od razu było mi do niej bliżej. Magenta to także jego sprawka; najwidoczniej facet ma zamiłowanie do kolorów. Teraz o samej płycie:
Miszmasz, to pierwsze moje posmakowe i posłuchowe zakreślenie odczuć słuchacza-badacza. Może dlatego, że każdy utwór jest z innej bajki. Od folkowych ballad przez funkowe beaty, do czystego rocka neoprogesywnego. Turbodoładowanie zapewnili gościnnie występujący gitarzyści. Instrumentarium jest rozszerzone o m.in. o piszczałki oraz flety. Oryginalne brzmienie. Moc (o której później).
„Original Sin” - świetna kompozycja, w sam raz na opener. Przede wszystkim pokłon dla klawiszowca. Nieźle zabrzmiał też wokal Nigela Voyle'a. Kolejny utwór „Valhala”, to przepiękna ballada o charakterze epickim. „Gwenan” - bardzo oryginalna, folkowa kompozycja. Bez wątpienia nadaje smaczku całej płycie. Już w tym momencie wyraźnie słychać jak bardzo płyta jest różnorodna.
„I will show you life” - kolejny, bardzo specyficzny utwór, brzmiący interesująco do momentu, gdy słyszymy duet przypominający wokalnie Franka Zappę z Jonem Andersonem. Towarzyszy im funkowy groove. Uważam, że trochę nie pasuje to do ogólnego charakteru płyty. Kompozycję bez wątpienia ratuje Chris Fry, który gra końcowe solo. „Goodbye World” - kolejny utwór z udziałem Chrisa. Momentami słyszę tutaj Pendragon, ale mimochodem dodaję sam co nieco, by było ciekawiej. Najbardziej przypadła mi do gustu współpraca klawiszy z wokalem. „The River” - to utwór dzięki któremu pokochałem tę płytę. Bardzo dynamiczny, rozkręcający się z każdą sekundą. Z wyciszonych zwrotek docieramy do pierwszego solo gitary, które odmienia utwór z lirycznej ballady w wesołą, żywiołową rockową kompozycję. Kończy to solówka bez wątpienia najmocniejsza na tej płycie. Twórcą tego arcydzieła jest Andy Edwards. Brawa i z lewa, i z prawa. „Home” - i znów słyszymy gitarę w najlepszym wydaniu. Kolejny występ gościnny, tym razem Nicka Barretta, znanego wszystkim z legendarnej grupy Pendragon. Klawisz i to jaki! Utwór ma podobną konstrukcję jak „The River”, jednakże wokal pojawia się dopiero pod sam koniec. „The Creeping Vine” - tytułowy utwór o wielu odgałęzieniach melodyjnych. Słychać tu m.in. świetne połączenie muzyki afrykańskiej z rockiem. Szkoda, że dopiero w ostatnim utworze naprawdę zaistniała gitara basowa. Utwór świetny z wyjątkiem wstępu. Wstęp przekręt!
A w sumie sumy? Album na poziomie. Rob Reed potwierdza, że jego kompozycje to nie bylejakość. Jakość i jakoś - będę z utęsknieniem czekał na kolejne kompozycje. Każdy fan rocka neoprogresywnego powinien mieć ten album. Ja mam.
Wycena na 4/5
Mikołaj Grażul