A+ A A-

The Door To A Parallel World

Oceń ten artykuł
(7 głosów)
(2008, album studyjny)
1. How long I'd been facing the Dark (8:10)
2. The Door to a Parallel World (7:46)
3. Ride without End (4:22)
4. Too close to Heavens (7:21)
5. No way back (5:49)
6. Visions of the Lost World (11:46)
7. Revival (7:41)

Czas Całkowity: 53:00
- Elena Kanevskaya  ( vocals, keybords )
- Tatyana Kanevskaya  ( guitar, back vocals )
- Dmitry Shtatnov  ( bass guitar, back vocals )
- Sergey Alyamkin  ( drums )

1 komentarz

  • Rafał Ziemba

    Jest takie powiedzenie: 'co masz zrobić dziś, zrób jutro - będziesz miał dwa dni wolnego'. Ja bardzo często stosuję tą ludową mądrość, szczególnie w przypadkach, w których mam zrobić coś na co nie mam ochoty. Tylko wtedy powstaje czasami problem - czas oczekiwania na ukończenie zadania wydłuża się i wydłuża... i jakoś nie mam ochoty się za nie zabrać.
    Tak jest w przypadku recenzji niektórych płyt. A już szczególnym tego przypadkiem, są płyty z Rosyjskiej wytwórni MALS.

    Pierwsze co zwraca uwagę w tym i każdym innym wydawnictwie MALS, to koszmarna szata graficzna. Płyta nazywa się The Door To A Parallel World. I co mamy na okładce?? Drzwi! Pełne zaskoczenie prawda??

    Ale okładka nie może przesądzić o całości albumu. Najważniejsza jest muzyka. Wkładam więc krążek do odtwarzacza, naciskam play i...

    ...i słyszę bardzo źle zrealizowaną płytę. Nie najciekawszy wokal, na tle podkładu, który jest strasznie przytłumiony. Nawet nie chodzi o to, że instrumenty są cicho nagrane - one są zmiksowane w taki sposób, że nawet jak odkręcę dźwięk na maksimum, to i tak będzie je źle słychać. Bardzo plastikowe to i tandetne.

    Pierwszy numer, poza wpadającym w ucho refrenem a'la kapele pokroju Within Temptation (ale nawet tu jest zgrzyt - bardzo razi przejście do niego pod koniec 6 minuty), nie prezentuje się zbyt okazale. Wokalistka śpiewa bardzo niepewnie, instrumenty nie są zbyt dobrze słyszalne, przez co całość jest doskonale nijaka. Solowe popisy muzyków nie powodują żadnego uczucia poza znużeniem niestety.
    Tym bardziej dziwi mnie, że utwór tytułowy, który na płycie podany jest jako drugi, to instrumental. Drzwi do równoległego świata - muzyka Eternal Wanderers ma nam chyba pomóc przez nie przejść. Ale to 'plumkanie' wcale nie pomaga. W zasadzie tylko gitarzystka stara się tu popisać, ale jak może jej się udać zaciekawić słuchacza, kiedy na samym początku solówki słychać jakby jej palce z gryfu spadły... Jedyny ciekawy motyw, taki pseudo średniowieczny, też jest tu wyraźnie na doczepkę i w zasadzie, nie widzę żadnego sensu w umieszczaniu go w tym miejscu. Aż sam się sobie dziwię, że wytrzymałem 7 minut i 46 sekund tej słabizny.
    Kolejny utwór ma być podniosły w klimacie, ale znów brakuje brzmienia. Pojawia się tu ciekawy, lekko hiszpański motyw, ale niestety tylko przez chwilę. Gitara próbuje grać ostro, ale melodycznie jest to cienizna. Klawisze niestety też nie pomagają. Plastikowe brzmienie Casio, nie tylko w tym utworze, jest na porządku dziennym. Dobrze, że tak jakby na przekór, Ride Without End kończy się po 4 minutach z małym haczykiem.
    Too Close To Heavens to ballada. Kolejne 7 minut nudy na tej płycie. Nawet jeśli był jakiś potencjał w tym numerze (a wydaje mi się, że był), to został on utopiony w fatalnej produkcji. Cała muzyka idzie jak gdyby środkiem - nie ma ani górek, ani dołów. Teraz wypada wspomnieć, że Eternal Wanderers założyły dwie siostry o nazwisku Kasnevskaya. Jedna z nich śpiewa i gra na klawiszach, druga gra na gitarze. Niestety - powierzyły one tez sobie realizację dźwięku. Nie najlepszy był to pomysł.
    A w głośnikach już gra No Way Back. Jedyne co go wyróżnia, na tle pozostałych numerów, to solo na keybordzie. Krótkie i nieszczególne, ale przynajmniej wreszcie jest. Sam numer jest dość ostry, i pod koniec 3 minuty jest nawet motyw jak żywcem zerżnięty z Metaliki, z okresu Ride The Lightning. Aż drżę, na samą myśl, że następny utwór będzie trwał prawie dwanaście minut i nie ma w nim ani grama wokaliz...
    W tym momencie zespół osiągnął według mnie szczyt kiczu. Pierwsze minuty brzmią jak reklamówka Olimpiady zimowej. Takie dźwięki w najgorszym Wakemanowskim stylu. Słychać, ze kompozycje nie są przemyślane. Pomiędzy motywami zamiast przejść następują chwile przerwy. Ciekawiej zaczyna robić się w połowie kompozycji. Trochę space rockowych dźwięków i stonowany motyw. Niestety, później znów mamy ten sam gitarowy motyw, który może byłby i dobry do folk rockowego numeru, ale tutaj zwyczajnie nie pasuje. Już marzę tylko o tym, żeby płyta się skończyła.
    Wreszcie! Jest ostatni numer... Zaczyna się cicho, niepokojąco, tajemniczo... ale to znowu okazuje się być winą produkcji - dopiero po chwili udaje mi się zorientować, ze wokalistka zaczęła już śpiewać. Całość brzmi, jakby non stop jakiś instrument się sprzęgał z innymi. I jak zwykle w przypadku tego albumu - żaden motyw nie utrwala się w pamięci (wyjątkiem jest refren w pierwszym numerze). Może to i dobrze, bo boję się pomyśleć, co by to było, gdyby któregoś dnia jakaś melodia z tej płyty utkwiła mi w głowie i kazała się nucić...

    Nie będzie wielkich zakończeń. Eternal Wanderers powinni nagrać jeszcze jedną płytę, aby utwierdzić mnie w przekonaniu, że nie są dobrą kapelą i się rozwiązać, lub wręcz odwrotnie - nagrać taki krążek, który zmiótłby mnie z fotela. Na razie niestety nie mogę postawić więcej niż 1,5/5.

    1,5/5

    Rafał Ziemba sobota, 15, listopad 2008 17:45 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Rock Neoprogresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.