Arcansiel… rok 1988, a więc zły czas dla ambitnej muzy… zły czas dla proga, zły czas dla wszystkich , czujących muzykę sercem, a nie nogami… I nagle na przekór wszystkiemu pojawiła się grupa nawiązująca do świetnych tradycji włoskiej szkoły progresu, choć oczywiście grająca dużo nowocześniej (jak na tamte lata, oczywiście…). Arcansiel zaproponował coś co historia nazwała neoprogresem – czyli w ich wydaniu był to bardzo melodyjny rock symfoniczny z elementami art. rocka. Nie było to zbyt odkrywcze – Marillion działał już od kilku lat, ale…włosi powstali w 1982 roku, mieli tylko problem ze znalezieniem wydawcy… Gdyby ta płyta ukazała się właśnie wtedy, byliby sensacją równą Marillion, bo świat dopiero teraz zaczynał chłonąć taką muzę w coraz większych ilościach. Wzbogacili swoje brzmienie o dęciaki , co dodało im natychmiast oryginalności. I słoneczna Italia ich pokochała ! Podobnie jak inne kraje basenu morza śródziemnego, natomiast do europy środkowej i wschodniej, te dzwięki już nie dotarły. A szkoda, bo to naprawdę bardzo przyjemna płyta. 5 utworów (w tym jeden bonus) 40 minut muzyki. Muzyki bardzo ładnej (nie – bardzo dobrej, tylko bardzo ładnej…), melodyjnej, miejscami bardzo ciekawej, dobrze zagranej, kiepsko nagranej….. Materiał trochę sprawia wrażenia dobrej demówki a nie „wypieszczonego” debiutu. Dużym plusem jest angielski wokal, fajna gra gitary i klawiszy, nieco gorzej jest z bardzo schematyczną perkusją…, ale nie czepiajmy się – na Scrip’cie było jeszcze gorzej… Płytę zdecydowanie polecam wielbicielom neo-proga i spokojnych , melodyjnych dzwięków. Dla amatorów włoszczyzny - mus ! Oczywiście jak zwykle moim, cholernie subiektywnym zdaniem….
Aleksander Król piątek, 04, styczeń 2013 00:20 Link do komentarza