A+ A A-

Terra Incognita: Beyond The Horizon

Oceń ten artykuł
(5 głosów)
(2009, album studyjny)
1. Ishalem (10:59)
2. The Call Of The Sea (6:26)
3. I Am The Point (5:42)
4. Letters In A Bottle (5:02)
5. Halfway (4:06)
6. Anchored (4:40)
7. Here Be Monsters (5:29)
8. The Sinking Of Luminara (5:41)
9. The Winds Of War (4:48)
10. Swept Away (4:18)
11. Beyond The Horizon (5:09)
12. Merciful Tides (5:07)
13. The Edge Of The World (4:42)

   Czas czałkowity: 71:41
James LaBrie: vocals
Michael Sadler: vocals
Lana Lane: vocals
John Payne: vocals
Erik Norlander: keyboards
Kurt Barabas: bass
Chris Quirarte: drums
Gary Werkamp: electric guitars
Chris Brown: acoustic and additional electric guitars
David Ragsdale: violin
Mike Alvarez:  cello
Martin Orford: flute

1 komentarz

  • Paweł Tryba

    Ishalem, miasto rozpostarte w cieśninie pomiędzy kontynentami Tierrą i Urabą - to święte miasto dla dwóch religii, których przedstawiciele nie pałają do siebie miłością. Ich wyznawcy mieszkają na osobnych kontynentach, ale w Ishalem zmuszeni są tolerować się nawzajem. W wynik niefortunnego zbiegu okoliczności w Ishalem wybucha potężny pożar - stąd już tylko krok do wybuchu wojny. Urabańczycy pod wodzą potężnego Soldan-Shaha Omry jako miejsce desantu na Tierrę obierają nadbrzeżną wioskę, w której mieszka Adrea - kobieta czekająca na powrót swego męża, Cristona, który tylko dla spełnienia marzeń zaciągnął się do załogi kapitana Shay'a i na okręcie Luminara popłynął na kraniec świata... Tyle mogę zdradzić z libretta rock opery Terra Incognita: Beyond The Horizon

    Trąci tanią fantasy, prawda?

    Ponoć fantasy pisane przez Kevina J. Andersona sprzedaje się dobrze (choć nie można nazwać dopracowanymi dzieł pisarza, który spłodził niemal sto powieści). Zapewne właśnie to zachęciło Shawna Gordona, szefa wytwórni ProgRock Records do transkrypcji jednej z powieści Andersona (oczywiście przy współudziale autora, jakżeby inaczej?) na język rocka. Do wykonania zatrudniono prawdziwy dream team - kompozytorem i kierownikiem muzycznym został wszędobylski Erik Norlander (Rocket Scientists, płyty solowe, kooperacja z Ayreon), który oczywiście zaprosił żonę, Lanę Lane do odśpiewania roli Adrei (i dobrze!). Pozostałymi głosami opowieści są Michael Sadler, do niedawna filar Sagi (Criston), James LaBrie (wiedomo, Dream Theater, ale też bywalec rock oper wszelakich, m.in. autorstwa Arjena Lucassena i Henninga Pauly) jako Soldan-Shah Omra i John Payne (zlinczujcie mnie, ale powiem to - ten LEPSZY głos Asii) jako kapitan Shay. Do tego instrumentaliści choćby z Kansas i Shadow Galery i jako wisienka na torcie guru prog rocka, Martin Orford, który ponoć miał przejść na emeryturę. Choć w sumie słowa dotrzymał - obiecał zawiesić swój keyboard na kołku, więc zagrał na... flecie.

    W materiałach promocyjnych nie omieszkano zaznaczyć, że zgromadzeni pod szyldem Roswell Six muzycy łącznie sprzedali na świecie 45 milionów płyt. Dochodzimy do meritum sprawy - Luminara wypłynęła z portu nie na romantyczną wyprawę - ma przywieźć z powrotem znaczny ładunek złota. Nie mam nic przeciwko, o ile tylko muzyka z płyty będzie tego złota i całego rozmachu warta. A jest.

    Jak to w projektach obliczonych na zysk - nie spodziewajcie się nowatorstwa. 'Terra Incogita...' to bardzo zachowawczy rock progresywny, jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało. Takie dźwięki można było usłyszeć już dobre kilkanaście lat temu - mariaż powermetalu z neoprogresem z proporcją utworów dynamicznych do ballad 1:1. Do tego cała masa syntezatorów (wiadomo, główne narzędzie pracy Norlandera) i bogactwo akustycznych ornamentów wygrywanych przez skrzypce, wiolonczelę czy flet. Z każdej nutki bije patos, czasem jest go wręcz za wiele. Ale wgłębianie się w muzykę z albumu to nader przyjemny proces.

    Zaczynamy od organowego intro, to właściwe dźwięki, by wprowadzić nas do Świętego Miasta Ishalem. Wstęp przechodzi w powermetalowy utwór w średnim tempie, gdzie swoje pięć minut ma każdy z wokalistów. Znacznie bardziej dynamiczne jest The Call Of The Sea. Dialog między dwojgiem małżonków o mocnych i czystych głosach przerywa stylowo zachrypnięty wokal kapitana Shay'a. Moim zdaniem John Payne, choć rólkę dostał na płycie stosunkowo niewielką, zaprezentował się ze wszystkich śpiewaków najlepiej. Wrzyna się w pamięć motyw klawiszy Norlandera. I Am The Point to kolejna petarda. Głos mistrza LaBrie kontrapunktuje nawiedzony chór wyśpiewujący imię Soldan-Shaha. W pewnym momencie Gary Wehrkamp dostaje węcej miejsca, by poriffować sobie na pierwszym planie, nie przykryty klawiszowymi aranżami.Następne danie ta akustyczna ballada Letters In A Bottle. Bez żadnych skojarzeń z The Police, proszę! To typowy wyciskacz łez, w którym ból rozłąki z ukochaną oddaje Sadler. Brzmienie klawiszy i gitary w Halfway, gdzie podobne rozterki przeżywa Lane, kojarzy mi się nieznośnie z The First Man On Earth Ayreon. Na szczęście sam struktura kompozycji już cech plagiatu nie zdradza. Sielski początek Anchored to zmyłka - w dalszej części utwór staje się bardziej niepokojący, bo oto przywódca Urabańczyków knuje plany taktyczne. Ciekawy patchwork nastrojów mamy w Here Be Monsters - od powolnych gitarowych walców do delikatnych partii Lany. Wyróżnia się przebojowy zaśpiew chóru. The Sinking Of Luminara to de facto instrumentalny popis Erika Norlandera i skrzypka Davida Ragsdale'a, tu i tam gitara wtrąci mocniejszą zagrywkę. Dynamika powraca w 'The Winds Of War', z mocniejszym wreszcie śpiewem Lane. Jeszcze jedna przeplatanka delikatności o drapieżności w Swept Away to lekki spadek poziomu. Ale na szczęście niedługi, bo dalej mamy kolejną porcję cudnych ballad Beyond The Horizon (wersja męska) i MErciful Tides - w tej drugiej Orfrd daje się poznać jako naprawdę dobry flecista. 'The Edge Of The World'o repryza, w której pojawiają się co bardziej chwytliwe motywy z kolejnych piosenek.

    Z pewnością plusem tej akurat rock opery jest przemyślana konstrukcja - utwory śpiewane przez Sadlera i Lane są jakby równoległe, to wypowiedzi dwojga kochanków rozdzielonych przez morze i wojnę. Nie mam wrażenia lekkiego bałaganu, jakie często towarzyszy eklektycznym dziełom Ayreon. Z drugiej jednak strony - same kompozycje, choć naprawdę przyjemne, nie zaprowadziły mnie do jakiegoś zakamarka własnej wyobraźni, którego jeszcze bym nie znał. Nie szkodzi! Nie każdy album musi roztaczać nowe horyzonty. Rzemiosło, zwłaszcza tak wysokiej próby, też jest w cenie. Może też Roswell Six okrzepnie na kolejnym albumie. Nie wątpię, że takowy powstanie, bo historia urywa się w momencie w którym w amerykańskich tasiemcach zazwyczaj pojawia się napis to be continued. Tylko następnym razem trochę mniej tego patosu poproszę. Dla miłośników takiej konwencji - mocne 4. Dla reszty zainteresowanych - 3,5. Szczerze zachęcam do zaokrętowania się na Luminarę!

    Paweł Tryba środa, 13, maj 2009 23:31 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Rock Neoprogresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.