Miałem to szczęście, że znajomość z [b]RPWL zacząłem właśnie od tej płyty. Słyszałem już wcześniej pochlebne opinie na temat zespołu, choć stwierdzenia typu: 'świetnie naśladują Pink Floyd', którymi mnie kuszono, mimo iż niewątpliwie nośne marketingowo, zrobiły RPWL krzywdę. Dlaczego - o tym za chwilę.
Drugi album RPWL ukazuje słuchaczom zespół w pełni świadomy swoich możliwości i kierunku, w którym chce pójść. Według mnie 'Trying to Kiss the Sun' to świetny przykład wykorzystania inspiracji (no nie ukrywajmy, głównie Pink Floyd właśnie), ale przepuszczonej przez ich własną wrażliwość. Nie jest to w żadnym razie muzyka odtwórcza, choć faktycznie niekiedy jakbym słyszał echo Gilmoura, Watersa i spółki (zarówno w grze pana Wallnera, jak i w śpiewie pana Langa). Ale co w tym złego? Zwłaszcza jak się kocha Floydów?
Ale żebym nie został źle zrozumiany: tu chodzi raczej o przywołanie pewnego klimatu (długie, rozciągnięte sola gitarowe...), a nie o czyste naśladownictwo spod znaku The Australian Pink Floyd Show. Zresztą RPWL robią, co mogą, żeby słuchacza nieco zaskoczyć: a to wtrącą wschodnie motywy w nagraniu tytułowym, a to przygrzmią na gitarach w [i]'Sugar for the Ape'[/i], a to wreszcie wtrącą śliczną balladę [i]'Believe Me'[/i]. Jednak moimi faworytami są trzy długasy, które chyba najbliżej oddają floydowskie klimaty: [i]'Waiting for a Smile', 'You'[/i] i przede wszystkim wspaniały, epicki [i]'Home Again'[/i] z refleksyjnym tekstem o przemijaniu. Te sola, jakie wycina w nim pan Kalle, warte są każdych pieniędzy.