4 albumy w ciągu 30-u lat istnienia to niewiele. Może dlatego wcześniej nie znałem tej grupy. Znalazłem ją wśród wykonawców najbliższego festiwalu Night Of The Prog w niemieckim Loreley i to zadecydowało o sięgnięciu po krążek 'Spirit'. Solstice należy do 2-ej ligi brytyjskiego neo-progressiwu. Zaczynali razem z Marillion, Pallas, Twelfth Night i Pendragonem ( Marillion i Solstice mają nawet wspólne korzenie: zespół Electric Gypsy w którym grali Mick Pointer i szef Solstice Andy Glass). No niestety, koncerty ze sławniejszymi kolegami nie pomogły w karierze tej grupie. Pierwsza płyta 'Silent Dance' ukazała się dopiero w 1984 roku. Solstice byli neoprogowymi hippisami, a na ich koncertach czuło się słodkawy zapach świec. Kobiecy wokal, skrzypce, gitara trochę w stylu Steve Rothery'ego, umiarkowane tempo utworów - to wizytówka Solstice w tamtych czasach. Ówczesna wokalistka Sandy Leigh śpiewała jak Jon Anderson, stąd porównania do grupy Yes. Nawet fachowcowi z radia BBC zdarzyło się mylnie zaprezentować utwór 'Find Yourself' jako odpad z yesowskiego '90125'. Następny album 'New Life' Solstice nagrali po 9-u latach. W międzyczasie nastąpiły oczywiście roszady personalne. W składzie grupy pojawił się nawet założyciel Jethro Tull - perkusista Clive Bunker (3 płyta 'Circles', rok 1996). W marcu 2010 ukazał się 'Spirit'. Wśród muzyków są weterani - gitarzysta Andy Glass i perkusista Pete Hensley. Pozostała czwórka gra w zespole od 8-u lat. Są to: charyzmatyczna wokalistka Emma Brown, śpiewająca skrzypaczka Jenny Newman, basista Robin Phillips i klawiszowiec Steve McDaniel. 7 utworów i godzina grania.
01 - Solomon's Bridge - pierwsze 10 minut przed nami. Akustyki w postaci skrzypiec, gitary i fortepianu kapitulują już w 2-ej minucie. Elektryczna gitara Glassa informuje z kim mamy do czynienia. Leniwie dłubane dźwięki mieszają się z mocniejszymi riffami. W środkowej części zaczyna swą opowieść Emma Brown (Mostly Autumn). No tak, ale jednak może ten utwór jest za długi?
02 - Sky Path West - zaczyna się wreszcie coś dziać. Wybity rytm (stary Genesis), trochę jazzująco, prawie jak crossover-jam-band (gitara a'la Jeff Beck), fajny mix skrzypiec z wokalem.
03 - Freedom - perkusyjny kawałek z etnicznymi chórkami. Jakby koncertowa zapowiedź, słychać publiczność. Hippisiarstwo- tradycja Solstice sprzed lat, jako żywo. Możemy się pokołysać, skrzypeczki pogrywają po irlandzku. Luzactwo totalne.
04 - Flight - najbardziej rockowy numer na płycie. Gitara zawodzi, pachnie trochę Zeppelinem (gdyby nie te skrzypce). W środkowej części wokalistyczna akrobatyka wzięta z Yes. Zaraz po tym ostra jazzrockowa jazda w mid-tempo. Jest coraz lepiej.
05 - Oberon's Folly - dwuczęściowa mini suita. 'Puit d' Amour' to opracowanie utworu nowofalowej grupy Bronski Beat z lat 80-ch. Tu, jako podniosła pieśń jakby wzięta z celtyckiego folkloru. Drugą, instrumentalną część 'Lady Muck' skomponowała grająca na skrzypcach Jenny Newman. Robi się jak na M.Flatley's 'Lord Of The Dance'. Dla mnie bomba.
06 - Here & Now - powraca ostra gitara. Podobieństwo do 'Flight' jednak wolniejsze tempo, stąd intensywność działania muzyki inna. Wschodni motyw leniwie się sączy. Finał należy do skrzypiec.
07 - Spirit - tytułowy i najdłuższy (11:40) numer. Solstice jest blisko tego co robi Clannad. Fajne gitarowe solo (Robin Trower) zespołowego 'szamana' Andy Glassa ratuje to trochę nudnawe dziełko.
'Spirit' może nie jest najlepszą pozycją w dyskografii Anglików, ale tak właściwie to nie mogę się do niczego przyczepić. Może początek i koniec płyty jest przydługi, ale po 14-u latach przerwy Solstice chciał z pewnością dać fanom jak najwięcej chwil przyjemności obcowania z ich muzyką.
No tak - o ważnej rzeczy bym zapomniał: jest jeszcze dodatkowy krążek DVD z bardzo dobrym koncertem w aktualnym składzie, nagranym w 2009 roku. Można tu znaleźć wszystkie klasyki grupy, która w znakomitej formie, pełna energii, zachęca do zobaczenia siebie na żywo. Dźwięk jest dobry, może nie super profesjonalny obraz, ale jako dodatek w cenie jednej płyty nie razi.