A+ A A-

In The Wake of the Moon

Oceń ten artykuł
(37 głosów)
(2010, album studyjny)
1. Stages (7:13)
2. Wallflower (6:18)
3. Childs Play (7:38)
4. In the Wake of the Moon (6:32)
5. War at Home (9:53)
6. Over the hills and 3 feet under (5:44)
7. Mr. Murphy (5:29)
8. Rain (8:53)

Czas całkowity: 58:40
Göran Fors (bass and vocals)
Göran Johnsson (drums, percussion and additional vocals)
Sven Larsson (guitars, mandolin and additional vocals)
Ulf Hedlund Pettersson (keyboards and additional vocals)
Więcej w tej kategorii: « From Land To Ocean

1 komentarz

  • Krzysztof Baran

    Koniec roku 2010. Czas podsumowań. Przez mój odtwarzacz przewinęło się co najmniej kilkanaście wydawnictw datowanych na A.D. 2010. I gdy wydawało mi się, że mam już w głowie poukładany swój prywatny ranking, do drzwi zapukał pan listonosz doręczając paczkę ze Szwecji, z wytwórni Areodynamic Records. W kopercie znalazłem dwie płyty. Obydwie wydane właśnie w 2010 roku. I już po pierwszych przesłuchaniach wiedziałem, że obydwie wywrócą do góry nogami moje podsumowanie. Nic tylko się cieszyć, zwłaszcza, gdy zaskoczenie przychodzi w najmniej spodziewanym momencie i smakuje tak wybornie.

    Dziś chcę napisać o pierwszej z tych płyt. Zespół Galleon to znana już marka. Muzycy pochodzący ze Szwecji, od ładnych kilku lat oscylują wokół klimatów rocka neo-progresywnego i rockowej symfonii. Wystartowali w 1992 roku bardzo udanym albumem Lynx, ciepło przyjętym przez fanów gatunku i krytyków. Później, co 2-3 lata pojawiały się kolejne wydawnictwa zespołu, które zabierały nas w rejs wielkim galeonem po progresywnych morzach i oceanach. Były po drodze albumy bardzo różne. Kilka z nich zapisało się tłustym drukiem na kartach historii progrocka. I tak oto muzycy szwedzkiej formacji zabierali nas w podróż przez nasz umysł (Mind Over Matter, 1998), byliśmy też w świecie snów (Beyond Dreams, 2000) i w odległych, wyimaginowanych krainach gdzieś daleko za oceanem (From Land To Ocean, 2003). To oczywiście tylko niektóre wojaże na wielkim okręcie. Tym razem muzycy Galleon postanowili wystrzelić nas w kosmos, ku blaskowi księżyca, tytułując swe najnowsze dzieło In The Wake of the Moon.

    Nie będę owijał w bawełnę. Płyta od pierwszego przesłuchania zrobiła na mnie przeogromne wrażenie. Słyszałem kilka wcześniejszych albumów Galleon. Zawsze lubowali się we wtrącaniu do neoprogresywnych form elementów charakterystycznych dla czasów rockowej symfonii z lat 70. Tym razem wprost tymi elementami mnie oczarowali. Wszystko tu chodzi w duchu klasycznej przeszłości, podane w świeży, ale niezwykle przemyślany sposób. Taki, że płyty słucha się jednym tchem...

    Płytę wypełnia osiem kompozycji. Tym razem nie ma suity trwającej kilkanaście minut. Najdłuższy numer trwa bowiem niespełna dziesięć minut. Muzycy Galleon obcują z klimatem lat 70. i wychodzi im to znakomicie. Już sam start płyty spowodował, że rozsiadłem się bardzo wygodnie w fotelu. Bardzo energiczny numer Stages, z charakterystycznie grającym basem (Göran Fors) i przestrzenią budowaną przez rozmaite rodzaje organów (Ulf Hedlund Pettersson). Są więc tu klasyczne Hammondy, syntezatory i melotron. W refrenie pojawiają się charakterystyczne dla tamtych czasów chórki wszystkich muzyków. Od początku muzyka skręca ku połowie lat 70., ku fascynacjom takimi grupami jak: E.L.P., Yes, Genesis, Pink Floyd czy Eloy. Niemniej energicznie jest w drugim utworze Wallflower. Ciekawie i w bardzo zmienny sposób bije tu perkusja (Göran Johnsson), sprawiając, że muzyka robi się delikatnie połamana. A nieco wysunięte na czoło organy chwilami brzmią hard-rockowo, a za chwilę w duchu mistrza Emersona. Czas na pierwszy w pełni instrumentalny utwór, zatytułowany Childs Play. Tym razem z lekką dawką niepokoju, z nutką zmysłowej psychodelii. Bardzo ważną rolę spełnia tu gitara, która współgra cały czas z organami, a w drugiej części wybija się naprzód świetną solówką (Sven Larsson). Smaczku i kosmicznej nostalgii dodają też głosowe efekty z vocodera. Następny utwór to prawdziwa perełka. Tym razem w roli głównej wystąpi pianino, spokojny, niemal kołysankowy głos wokalisty Görana Forsa i niesamowity czar bijący od tej tytułowej kompozycji (In The Wake Of The Moon). Zawtóruje im także kolejne, zapadające w pamięci solo gitarowe. Po takiej dawce melancholii muzycy Galleon znów zabierają nas w bardziej połamane formy. Utwór War At Home to najdłuższa kompozycja na albumie, trwająca niemal dziesięć minut i składająca się z dwóch segmentów. W pierwszej części rządzą delikatnie przesterowane Hammondy i chwilami jazzująca sekcja rytmiczna (skojarzenia ze słynnym Tarkus nie da się uniknąć!), by w drugim segmencie nagle zrobiło się bardzo kosmicznie i zarazem spokojnie, w duchu Pink Floyd, z rozmaitymi efektami samplerów, recorderów i vocoderów. Znów pojawiają się charakterystyczne chórki wszystkich muzyków, a w finale wielki Galleon roziskrza się prawdziwą rockową symfonią. Coś wspaniałego! Po takiej dawce emocji czas na iście symfoniczny odjazd. Bo takim właśnie jest utwór numer sześć na płycie Over The Hills and 3 Feet Under. To taki bardzo nocny, roziskrzony blaskiem gwiazd i księżyca, drugi w pełni instrumentalny utwór na płycie. Znów bardzo ważną rolę spełnia tu pianino, które bardzo lubię. Czaruje też solowa gitara. Czas na lekkie rozładowanie atmosfery. Utwór Mr. Murphy to najbardziej przebojowo brzmiący i zarazem najkrótszy na płycie utwór. Słucha się go jednak z przeogromną przyjemnością. W pamięci dostrzegamy, bowiem postać Alana Parsonsa. Dochodzimy do finału księżycowej opowieści. Blask księżyca oczaruje nas wraz z tematem Rain. Deszcz i księżyc? Czemu nie! W kosmosie deszcze meteorytów to przecież zupełnie naturalne zjawisko. A nostalgii za dokonaniami mistrzów sprzed lat nie brakuje tu do ostatniej sekundy tej rozbudowanej kompozycji. Tym razem chwilami na czoło wybija się delikatna gitara akustyczna, choć utwór tak naprawdę nie brzmi akustycznie. Raczej w duchu dokonań Genesis z połowy lat 70.

    Cieszę się, że udało mi się dotrzeć do tej płyty. Wiem, że bez znajomości In The Wake Of The Moon moje spojrzenie na kończący się właśnie rok 2010 byłoby bardzo ubogie. Bo to z cała pewnością jeden z najlepszych albumów tego roku. Muzycy Galleon wprost staranowali mnie swym symfonicznym rozmachem. Skandynawowie od lat należą do ścisłej czołówki światowego rocka progresywnego. Galleon udowodnił, że aby być w czołówce nie trzeba robić czegoś na siłę. Bo album In The Wake Of The Moon z całą pewnością dojrzewał dość długo w duszach artystów. Zasiane kilkadziesiąt lat temu w ich duszach ziarenka wykiełkowały w czasach, gdy symfoniczny rozmach i delikatna nutka psychodelii często przegrywają z elektroniką i prostotą, oraz drapieżnym progmetalem. Dzięki takim albumom jak ten jednak, fani rocka progresywnego, Ci, którzy zapatrzeni są w odległe czasy mistrzów, mogą nabrać pewności, że klasyczny rock progresywny wciąż ma się dobrze i nie zamierza schodzić ze sceny. Z pełną gwarancją polecam ten album. To absolutnie fantastyczna płyta!

    Ocena może być tylko jedna: 5/5 bez cienia najmniejszych wątpliwości!!!

    Krzysiek 'Jester' Baran

    Krzysztof Baran niedziela, 02, styczeń 2011 13:19 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Rock Neoprogresywny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.