Są takie zespoły, wokół których krążą legendy zanim jeszcze wydadzą swoją debiutancką płytę. Takie, które istnieją od kilku ładnych lat, rokują ogromne nadzieje, grają znakomite koncerty, podsycają ogień w duszach słuchaczy, a później... milkną. Jedni już się nie podnoszą, na innych przerwa działa jak moralny kopniak. I oto właśnie pojawił się taki pierwszy, optymistyczny listek na gałęziach muzycznego drzewa. Trochę na przekór nazwie, jak obiecują członkowie Leafless Tree, drzewo to w przyszłości mają spowić niezliczone ilości muzycznych, zielonych liści. Jeśli mają spadać w złotej postaci, to czas wziąć się do pracy, i zacząć pielęgnować gałązki.
Zespół Leafless Tree, to moi krajanie. Istnieją już od 2002 roku. To kawał czasu, w zupełności wystarczający na napisanie i dopracowanie muzyki na nie jeden album. Sądzę, że muzycy zespołu materiału mają mnóstwo. Swoje stwierdzenie podeprę bogatym, koncertowym repertuarem z ostatniego koncertu w Łodzi. Na swym debiutanckim mini-albumie wypuścili tylko cztery listki. Ale za to soczyście zielone, na miarę oczekiwań tych, którzy zespół od jakiegoś czasu dobrze znają. Ci, którzy bywali na koncertach łódzkiego zespołu, pamiętają pełne charyzmy koncerty, przypominające nieco wczesne występy Marillion. Wcale nie przesadzam! Daleko nie szukając, taka 'Matplaneta' elektryzowała słuchaczy niemal tak jak 'Garden Party' czy 'Market Square Heroes'. Dla tych, którzy zespołu jeszcze nie poznali, mam świetną wiadomość. Leafless Tree ostro biorą się do roboty. I tej studyjnej, i tej na scenie! Będziecie mieli okazję się z nimi zaznajomić.
Skład zespołu, za wyjątkiem dotychczas zmieniających się perkusistów, od lat wykrystalizował się. Słychać to (i widać na scenie), z jaką swobodą zespół krąży wokół swych muzycznych gałęzi - fascynacji. Rozpoczynający płytkę utwór 'Megacycle' zdradza od początku przede wszystkim fascynację zespołem Yes. Wszystko tu chodzi na 'tak'. Głos wokalisty, Łukasza Woszczyńskiego zawiera pierwiastki manier głosowych Jona Andersona. Choć nie tylko. Łukasz potrafi świetnie balansować swoimi strunami głosowymi, dobywając z siebie czar Petera Gabriela, Fisha czy Davida Bowie. Klawisze, za którymi zasiadł Piotr Wesołowski, zwłaszcza w klasycznych partiach organowych także zdradzają fascynacje tym słynnym zespołem. Choć w miarę rozwoju utworu Piotrek gra coraz nowocześniej, najpierw z nutką Tony'ego Banksa, a po chwili jeszcze nowocześniej, jak choćby Mark Kelly. Subtelne wyciszenie w środkowej części 'Megacycle' potrafi zaczarować. Pojawia się wówczas akustyczna gitara (kłania się pan Hackett), którą trzyma w dłoni Radek Osowski. Ale nie tylko pudło. Za chwilę gitara zostanie podłączona do prądu i popłyną wraz z nią legendy, wspominające panów: Latimera, Gilmoura czy Rothery'ego. It's Beautiful - wyszepcze w końcówce utworu Łukasz. To prawda!
Drugi utwór, zatytułowany 'Waiting For The Storm' to najkrótsza kompozycja na płycie. To bardzo dobra okazja, by zapoznać się z basistą łódzkiej formacji, Michałem Dziomdziorą. Dużo tu zmian rytmów, a w nich basista czuje się jak ryba w wodzie. Hmm! Ryba to pseudonim sceniczny basisty Yes, Chrisa Squire - dobre porównanie! Nadmienię tylko, że Michał posiada bardzo wysokie umiejętności gry nie tylko na klasycznym basie, ale i rozmaitych basowych cudach, takich jak gitara bezprogowa, czy Chapman Stick. Mało tego! Chwilami chwyta za smyczek! Dopełnieniem sekcji rytmicznej na mini albumie był perkusista, Krzysztof Szewczyk. Obecnie z zespołem gra już Piotr Kolasa. Tytułowy sztorm mija dość szybko, ale z dużą dawką emocji.
Trzeci numer na płycie, to z kolei klimat o bardziej zmysłowym zabarwieniu. Dużo tu elektroniki, z którą muzycy Leafless Tree bardzo lubią obcować. Chwilami ta fuzja rocka z komputerami przywodzi na myśl niektóre dokonania Galahad. W utworze 'The Last Walk' czaruje także Łukasz, śpiewając w zupełnie inny sposób, niż w pozostałych utworach. To pokazuje, jak bardzo charyzmatyczną postacią jest wokalista Leafless Tree. A ponieważ utwór ten zaśpiewał po polsku, każdy będzie mógł zaznajomić się ze stylem jego tekstowego pióra. Łukasz, bowiem także pisze teksty dla zespołu.
W finale wysłuchamy utworu 'King Of Town Jungle'. Tym razem będzie coś z Camel, Genesis i znów Yes, do którego chyba najbliżej łódzkim muzykom. Zachwyci przede wszystkim bogactwo brzmienia i pomysł na zgrabnie rozbudowany, zahaczający o klasykę rocka progresywnego klimat. Chwilami zespół nawet obcował będzie delikatnie z folkiem. To udowadnia ich uniwersalność.
Reasumując, muzyka łódzkiego zespołu to fuzja klasyki rocka symfonicznego z nowoczesnym, bogato zaaranżowanym brzmieniem, wykorzystującym również sporo elektroniki. Wszystko jednak jest zgrabnie wypolerowane, podane w idealnych proporcjach. Fani Yes, Camel, Genesis czy Marillion, tak sądzę, zastrzygą uszami.
Dużo tych pochwał, ale jestem gotów założyć się, że niebawem zespół Leafless Tree zapuka do bram czołówki polskiego prog rocka. Zresztą pukał już od jakiegoś czasu, tylko jakoś nikt drzwi nie chciał otworzyć. Tym razem ktoś zamontował jednak kołatkę, i pukanie słychać wyraźnie! Nie chcę wystawiać 'cyferkowej' oceny za ten mini album. Mogę tylko powiedzieć, że po tym, co usłyszałem na tym wydawnictwie, oraz co zobaczyłem na koncercie zespołu w Łodzi, jestem zbudowany i wręcz naenergetyzowany magią ich muzyki!
Krzysztof Baran