A+ A A-

Le ver dans le fruit

Oceń ten artykuł
(4 głosów)
(2013, album studyjny)

CD1

01. Stipant Luporum 2.01
02. Trojan (Le ver dans le fruit) 8.53
03. Milgram, 1960 5.59
04. Verset XV 7.55
05. Un pied dans la tombe 7.11
06. Neuro-Market 6.34
07. Le fruit de la peur 9.43

CD2

01. A la une 5.08
02. Triste fable 7.46
03. Allah Deus 5.08
04. Opium 9.10
05. Arma Diania 17.19


Czas całkowity 91:46

- Jean Pierre Louveton / guitar and Vocals
- Guillaume Fontaine / Keyboards and vocals
- Lionel-B Guichard / Bass
- Jean Baptiste Itier / Drums

Więcej w tej kategorii: « Si Partie I Coma »

1 komentarz

  • Krzysztof Baran

    Pewien malarz postanowił namalować świat w idealnych barwach. Postanowił wyjść w plener by odnaleźć odpowiedni krajobraz. Niestety, wokół zobaczył świat w ciemno szarych barwach. Wszędzie wokół panował ogromny bałagan po wojnie dwóch mocarstw oraz po rewolucji Barbarzyńców, czyli dzikich mieszkańców naszego globu. Dookoła jego sztalugi porozrzucanych było mnóstwo śmieci. Ze starych, pordzewiałych beczek toczyła się chemiczna trucizna. Porzucone wokół przez mieszkańców stare telewizory (patrz symbole pop-kultury) o dziwo działały bez prądu, wyświetlając ten sam szary obraz. Drapieżne sępy szybowały w powietrzu, polując na padlinę. A samotne drzewo, które chciał namalować ów artysta, traciło resztki suchych liści. I nagle na jednej z gałęzi malarz odnalazł żywe jabłko, zupełnie jak niegdyś w raju... Chwycił za pędzel, a mając w sobie mnóstwo wizjonerskiej smykałki malował z pasją ów świat w zupełnie innych, odmiennych odcieniach. I nagle wokół wszystko się zaczęło odmieniać. Zatopiony w powojennej pożodze świat zyskiwał coraz więcej kolorów. Na ziemię powracało życie...

    Ów artysta – malarz – wizjoner to Jean Pierre Louveton, lider francuskiej formacji Nemo. Zorientowani fani zespołu doskonale wiedzą, że jak dotąd na płytach jego zespołu nie wiało optymizmem. Świat jaki dotąd malował wraz z kolegami z Nemo zatopiony był najpierw w zimnej wojnie dwóch mocarstw, które swych podwładnych traktowały za pionki w grze w szachy (albumy „Si”, „Si partie II”). Mieszkańcy obydwu mocarstw postanowili jednak pokazać swoje prawdziwe, dzikie ja (album „Barbares”) by nagle wystrzelić z krwawą rewolucją (album „Revolusion”). Stąd właśnie szary obraz zniszczenia, jaki zastał po tym wszystkim ów malarz. Swoją drogą on sam także wygląda na okładce najnowszego albumu Nemo „Le Ver Dans Le Fruit” dość niecodziennie, a nawet dziwacznie. Ubrany jest w więzienny uniform w pasy. Na nogach ma zwykłe, domowe kapcie. Wyhodował sobie długą brodę, a na czubek głowy nasadził ogromny kapelusz. Jeśli jest to właśnie Jean Pierre Louveton to teraz już wiem, skąd tyle pomysłowości w muzyce zespołu Nemo!

    Nowa płyta francuskiego zespołu brzmi jak... Nemo i... jak nie Nemo! Niezmiennie muzyką rządzi niezwykły eklektyzm, łączący w sobie wszystko to do czego Francuzi nas przyzwyczaili! Jest więc psychodelicznie i symfonicznie. Są charakterystyczne elementy fusion i funk. Wszystko niezmiennie podkreślą dość ostre elementy rockowe i prog metalowe. A jednak jest coś, czego dotąd w muzyce Nemo nie było. Z każdą chwilą, do muzyki na płycie „Le Ver Dans Le Fruit” zakorzenia się coraz większa doza optymizmu! Kiełkuje ona dość wolno i opornie, stąd też płyta trwa niemal 100 minut i została rozłożona na dwa krążki. Zabieg to ryzykowny, bo przecież niewiele albumów „podwójnych” w historii rocka może pochwalić się pełnym sukcesem. A takim z pewnością jest brak dłużyzny, pomysłowość na każdym kroku i co najważniejsze, utwory które potrafią porwać słuchacza bez reszty. Od razu powiem, że Francuzom się to udało w 100%, a najnowsza pozycja w ich dyskografii jest kolejnym majstersztykiem spod ich pióra (albo, spoglądając na okładkę – pędzla).

    Brzmienie odrobinę się zmieniło. Nie jest już tak bardzo ostre jak na poprzednim albumie „Revolusion”. Choć oczywiście iskier w tym materiale nie brakuje. Jest jednak coś innego! Francuzi wyhodowali na swym nowym albumie pewien rodzaj transu (ciężko go opisać, trzeba posłuchać płyty) który przynajmniej mnie zniewolił bez reszty. Ogromna w tym zasługa niezwykłej gry klawiszowca zespołu, Guillaume Fontaine który od kilku lat jest w moim mniemaniu jednym z najlepszych rockowych pianistów jakich znam! Ten facet jest niesamowity! Z jednej strony wycina na pianinie jazzowe partie niczym Chick Corea, a za chwilę odleci z zakręconą solówką niczym Keith Emerson. Ale to nie koniec, bo za kolejną chwilę zagra bardziej subtelnie i melodyjnie niosąc za sobą ślady Tony’ego Banksa, albo machnie niesamowitą, wesołą melodyjkę w utworze „Opium”, która nie dość że wpadnie w ucho to jeszcze wprawi słuchacza w świetny humor. O kunszcie technicznym gitarzysty Jeana Pierre-Louvetona rozpisywać się też można bardzo długo. Porównania do jego gry przychodzą mi na myśl od lat bardzo wszechstronne: Steve Vai, Eddie Van Halen, Steve Hackett i David Gilmour... I tak na przemian. Sekcja rytmiczna to istny majstersztyk. Bas (Lionel B. Guichard) i perkusja (Jean Baptiste Itier) grają po prostu tak jak powinny grać przy tak znamienitych wyczynach panów: klawiszowca i gitarzysty. Pełen eklektyzm na każdym kroku. Wzorowa elegancja, idealny ład i porządek a jednak z kosmicznym rozmachem i psychodelicznym... nieporządkiem :) . Powtórzę się raz jeszcze... Tego nie da się opisać słowami! Tego trzeba posłuchać!

    JPL tradycyjnie śpiewa w swym ojczystym. Nie chce go porzucić dla wszechobecnego języka zza kanału La Manche. Bo i po co! Francuski tak znakomicie pasuje do tej eklektycznej muzyki, że po wysłuchaniu już którejś tam płyty Nemo nie mogę sobie wyobrazić w ich przypadku jakiegokolwiek innego języka! Może tylko przydałyby się choćby angielskie przekłady tekstów. Z drugiej strony ten album sam maluje w słuchaczu niezwykłą opowieść, a obraz z okładki tylko jej fabułę podsyca.

    Zespół Nemo to (nie ukrywam) jedni z moich faworytów we współczesnym rocku progresywnym. Przede wszystkim dlatego że grają z charyzmą, polotem i blaskiem pomysłu jakiego wiele zespołów po prostu nie posiada, kopiując tylko pewne schematyczne wzorce. Muzycy Nemo, to prawdziwi klasycy, bowiem poruszają się w bardzo różnorodnej stylistyce co przy niezwykłym warsztacie instrumentalnym po prostu sprawia że szczęka opada.

    Jeśli miałbym napisać końcową puentę to będzie ona krótka: POZYCJA OBOWIĄZKOWA dla każdego z nas!

    5/5

    Krzysiek „Jester” Baran

    Krzysztof Baran czwartek, 19, wrzesień 2013 20:39 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Rock Symfoniczny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.