ProgRock.org.pl

Switch to desktop

Błąd
  • JUser::_load: Nie można załadować danych użytkownika o ID: 158

Yes

Oceń ten artykuł
(135 głosów)
(1969, album studyjny)
1. Beyond and Before (4:50)
2. I See You (6:33)
3. Yesterday and Today (2:37)
4. Looking Around (3:49)
5. Harold Land (5:26)
6. Every Little Thing (5:24)
7. Sweetness (4:19)
8. Survival (6:01)

Czas całkowity: 38:59



Bonus CD (wydany w 2003)

9. Everydays (single version) (6:23)
10. Dear Father (early version #2) (5:51)
11. Something's Coming (7:08)
12. Everydays (early version) (5:18)
13. Dear Father (early version #1) (5:31)
14. Something's Coming (early version) (8:02)
- Jon Anderson ( vocals )
- Chris Squire ( bass and vocal )
- Tony Kaye ( keyboards )
- Bill Bruford ( drums )
- Peter Banks ( guitars )

2 komentarzy

  • Michał Jurek

    Pierwszy album w dyskografii Yes ma wszystkie cechy płytowego debiutu: nagrany w krótkim czasie i za psie pieniądze przez żółtodziobów z zapałem, nieobeznanych ze studiem, zrealizowany przez producenta, który wcześniej nie miał do czynienia z zespołami rockowymi. Jak wspominał Bill Bruford, zespół kilka dni zmitrężył na to, żeby w ogóle dojść do tego, jak działają organy Hammonda, a poza tym każdy członek grupy mimo całkowitego braku doświadczenia miał swój pogląd na to, jak się powinno nagrywać i miksować nagrania. Kompletna amatorka. Mimo to, album zatytułowany po prostu 'Yes' nie okazał się katastrofą. Wręcz przeciwnie - wypadł nadspodziewanie udanie.

    Zespół zaproponował na nim osiem piosenek, zdradzających ambicje muzyków by grać coś więcej niż ówczesny psychodeliczny pop. Dwa utwory zamieszczone na płycie były przeróbkami - panowie z Yes sięgnęli po nagrania uznanych zespołów, ale bynajmniej nie poszli na łatwiznę i wybrali nieco mniej oczywiste utwory. Przeróbkami tymi były 'Every Little Thing' The Beatles i 'I See You' The Byrds. Nagrywając pierwszy z tych utworów muzycy Yes poszli drogą wytyczoną przez Vanilla Fudge, nie naruszając zbytnio oryginalnej partii wokalnej, za to obudowując ją robiącymi wrażenie partiami instrumentalnymi (organy Hammonda!) i wydłużając utwór do ponad pięciu minut. Jeszcze lepiej wypadła przeróbka 'I See You'. Nerwowo pulsujący utwór o zmiennej rytmice, wzbogacony lekko jazzującą partią gitary i monumentalnym brzmieniem organów Hammonda, okazał się idealnym punktem programu podczas koncertów grupy, dając możliwość grania improwizowanych solówek.

    Reszta utworów to już kompozycje członków Yes - głównie panów Andersona i Squire'a (oprócz nich jedynie Bill Bruford jest współautorem jednego nagrania). Na liście płac pojawia się też niejaki Clive Bailey, gitarzysta, który przez krótki czas współpracował z grupą, zanim nie zastąpił go Peter Banks. I to zresztą przy okazji tego transferu zespół zmienił nazwę na Yes.

    Jakie są te piosenki? Lekko psychodeliczne, bardzo melodyjne, zwracające uwagę na to, co i później miało okazać się mocną stroną zespołu, czyli wielogłosowe partie wokalne. Niewątpliwie już wtedy silnym puntem Yes była sekcja rytmiczna: panowie Squire i Bruford poczynają sobie bardzo dziarsko w otwierającym album utworze 'Beyond And Before' czy w najbardziej chyba znanym i pamiętanym do dziś utworze 'Survival'. To ostatnie nagranie wciąż robi wrażenie, wyróżniając się in plus spośród pozostałych piosenek dzięki licznym zmianom tempa i frapującemu współbrzmieniu gitary i organów Hammonda. Album zawiera też cudnej wręcz urody akustyczne ballady z uroczo naiwnymi tekstami, jak 'Yesterday And Today' czy 'Sweetness'. Aż żal, że w późniejszych latach panowie zrezygnowali z tego typu utworów. Oczywiście wkradło się też kilka wypełniaczy (nieprzesadnie oryginalny 'Looking Around', komplikowany na siłę antywojenny 'Harold Lane'), ale nie psują one ogólnego odbioru płyty.

    Po niemal 45 latach od nagrania album 'Yes' wciąż prezentuje się całkiem nieźle, stanowiąc dobrą wizytówkę czasów, w których rodził się rock progresywny. Bardzo to fajna, ciepła, bezpretensjonalna płyta. Słucha się jej z przyjemnością.

    Michał Jurek niedziela, 12, styczeń 2014 09:53 Link do komentarza
  • Gacek

    Zespół yes fani kochają często za albumy Close To The Edge, Tales From Topographic Oceans czy Going For The One. Muszę przyznać że są to dzieła najwyższych lotów ale niestety mało w nich tego klimatu i spontaniczności pierwszych płyt yes. Dziś po paru latach słuchania yesów najbardziej cieszy mnie ich debiut. Wielkie kamienie milowe, podniosłe i rozbudowane szieła doceniam, ale zbyt często nie praktykuje. Niestety zbyt 'idealne' jest dla mnie np Close To The Edge. Nie chce tutaj nic ujmować dziełu ale mnie po paru latach trochę znudziło. Wszystko jest tutaj zrobione z wielkim kunsztem ale bez spontaniczności a po nagłej fascynacji zostaje tylko podziw, szacunek i... rutyna.
    Debiut zespołu za to jest jeszcze produkcją troszkę amatorską aczkolwiek posiadającą swój specyficzny spokojny z lekka psychodeliczny klimat. Ta płyta w całości jest poprostu ciekawa, choć nie w całości autorska. Utwór I See You oraz Every Little Thing panowie 'pożyczyli' i przerobili na swój sposób z czego powstała nierozłączna część tego jakże ciekawego albumu. Trudno tutaj cokolwiek wyróżniać ale napewno zasługuje na to bardzo oniryczny i eteryczny Yesterday and Today, ciekawy chwilami podniosły i wielogłosowy Survival oraz genialny I see you, w którym naprawde można usłyszeć wszystko co należy by pokochać ten album. Na dobrą sprawe należałoby tutaj wymienić chyba każdy utwór ale nie ma to głębszego sensu. Płyta poprostu świetna, nie idealna i boska jak debiut king crimson ale naprawde ciekawa i bardzo spontaniczna, pełna magii tamtych czasów i lekkiej psychodelii słyszanej szczególnie w gitarowych solówkach.
    Pewnie ortodoksi powiedzą że przecież Tales from Topographic Oceans to płyta lata świetlne leprza i że można sobie ten początek darować ale zaryzykuje i powiem że TfTO to płyta do bólu sztuczna bo nagrywana w warunkach, które pozbawiły jej resztek świeżości i spontaniczności. Yes natomiast to czysta energia, której po Close to the Edge poprostu zabrakło. Oceniam ją dziś po kilku latch słuchania na mocną +4, bo jest jednak kilka leprzych dzieł. Polecam tą płytę tym, którzy yes jeszcze nie znają i tym którzy już dobrze znają a tej płyty nie słyszeli. Zresztą czy tacy ludzie jeszcze są? [b][/b]

    Gacek wtorek, 15, styczeń 2008 23:18 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.

Top Desktop version