A+ A A-

Time and a Word

Oceń ten artykuł
(135 głosów)
(1970, album studyjny)
1. No Opportunity Necessary, No Experience Needed (4:47)
2. Then (5:42)
3. Everydays (6:05)
4. Sweet Dreams (3:48)
5. The Prophet (6:32)
6. Clear Days (2:04)
7. Astral Traveller (5:50)
8. Time and a Word (4:31)

Czas całkowity: 39:19


Bonus CD (wydany w 2003)

9. Dear Father (4:14)
10. No Opportunity Necessary, No Experience Needed (Original Mix) (4:46)
11. Sweet Dreams (Original Mix) (4:20)
12 The Prophet (Single Version) (6:33)
- Jon Anderson ( vocals )
- Chris Squire ( bass and vocal )
- Tony Kaye ( keyboards )
- Bill Bruford ( drums )
- Peter Banks ( guitars )
Więcej w tej kategorii: « The Yes Album Tormato »

1 komentarz

  • Mariusz Jaszczyk

    Płyta Time And A Word jest świadectwem artystycznych aspiracji, które towarzyszyły członkom zespołu Yes już na początku ich muzycznej kariery. To Jon Anderson, pod wpływem dokonań The Nice, The Moody Blues czy Deep Purple, zaproponował wspólne nagranie płyty z orkiestrą symfoniczną pod batutą Tony'ego Coxa i przekonał do tego pomysłu swych kolegów. Jak się miało okazać nie wszystkich. Gitarzysta Peter Banks próbował się sprzeciwiać. Co to ma wspólnego z rockiem? - wydawał się pytać. Ów spór, o którym wiemy niestety niezbyt wiele, wydaje się świadczyć o tym, że kierunek dalszych poszukiwań artystycznych Yes stał ciągle pod znakiem zapytania i był przedmiotem ożywionej dyskusji. W każdym razie do tej właśnie chwili. Do momentu nagrania Time And A Word. Kto wie jak potoczyłaby się historia grupy gdyby Peter Banks potrafił przekonać pozostałych do swojej koncepcji muzycznej. Ostatecznie odszedł on z zespołu po nagraniu tej właśnie płyty. Ostatnim koncertem grupy, na którym pojawił się Banks, był występ w The Luton College of Technology w dniu 18 kwietnia 1970 roku. W późniejszych latach był on członkiem m.in. Blodwyn Pig, Flash, Empire i Harmony in Diversity, współpracował również z takimi muzykami jak Phil Collins, Steve Hackett czy John Wetton, a w 1973 r. wydał swoją pierwszą solową płytę pt. Two Sides of Peter Banks.

    Jon Anderson twierdzi dziś, że chciał tylko nadać kompozycjom Yes odpowiedniego kolorytu. Z jego wypowiedzi sprzed lat można jednak wywnioskować, że miał o wiele większe ambicje. Możliwe, iż liczył na wzbogacenie muzyki zespołu pod względem formalnym, że wierzył w możliwość jej uszlachetnienia i podniesienia na wyższy poziom estetyczny i artystyczny. Niestety nie udało się zrealizować aż tak ambitnych planów.

    Przed napisaniem recenzji tej płyty postanowiłem zasięgnąć języka wśród zagorzałych fanów grupy. Większość stwierdziła, że dla nich Time And A Word to kawał dobrej muzycznej roboty, która jednak nie powala na kolana, tak jak późniejsze wydawnictwa Yes. Niestety przynajmniej w pewnym stopniu muszę się zgodzić z tą opinią. Najlepiej bronią się na płycie opracowania dwóch znanych utworów. Zwłaszcza No Opportunity Necessary, No Experience Needed napisanego przez Richiego Havensa (ur. 21 stycznia 1941), amerykańskiego piosenkarza folkowego i gitarzystę. Zespół zbliżył się tu do swoich wielkich mistrzów - grupy Vanilla Fudge, która specjalizowała się w zuchwałych przeróbkach, oraz grupy Cream, która potrafiła z najbardziej trywialnej piosenki zrobić popis instrumentalnej wirtuozerii. Zespól nie tyle wzbogacił ową bezbarwna, folkową balladę, co raczej przekomponował w coś zupełnie nowego, nieoczekiwanego, fascynującego i porywającego, a przy tym ogromnie dowcipnego. Wybornym żartem okazało się bowiem wprowadzenie do No Opportunity... melodii z klasycznego westernu Biały Kanion z 1958 r. (na podstawie powieści Donalda Hamiltona), w reżyserii laureata trzech Oscarów Williama Wylera. Z nie mniejszym entuzjazmem słucha się przeróbki numer dwa - pełnej kontrastów wyrazowych i energicznych, cudownie rozimprowizowanej wersji Everydays Stephena Stillsa (ur. 3 stycznia 1945), folk-rockowego wokalisty i gitarzysty, znanego z występów w grupach Buffalo Springfield oraz Crosby, Stills and Nash. Nie najlepiej wypadły natomiast kompozycje premierowe, dzieło głównie Jona Andersona - zazwyczaj dość ładne piosenki, ale wykonywane bez większego przekonania, przetworzone w swego rodzaju muzyczne zawiesiny, cokolwiek chaotyczny, creamowski rock. Tylko dwóch z nich można próbować bronić - Then i Astral Traveller. W pierwszym z nich orkiestra jest niezwykle ważnym elementem, ale na szczęście nie decyduje już o całości utworu, a raczej pełni funkcję aranżacyjną - jej wejścia w pierwszych dwóch minutach tworzą specyficzny nastrój. Dalej mamy sporo wydarzeń w kwestii instrumentalnej, które można by nazwać próbą improwizacji, jednak w rozumieniu jazzowym. Również drugi wspomniany utwór znakomicie się broni na tle rozmytej całości nawiązując do najlepszych dokonań z wczesnego okresu Yes. Kilka ciepłych słów można próbować jeszcze powiedzieć o tytułowym utworze, który jest najbardziej znanym z tej płyty i łączy to co było najlepsze na pierwszych dwóch płytach i to co mieli stworzyć w przyszłości, choć jeszcze bez tego charakterystycznego błysku i polotu. Także The Prophet pozostawia po sobie miłe wrażenie, okazuje się bowiem, że Tony Kaye potrafi wspaniale opowiadać muzyczne historie za pomocą organów i robi to w taki sposób, że szczęka opada, a gdy jeszcze pojawią się smyczki, a następnie gitara, coś naprawdę miłego. Niestety po tym wstępie utwór mógłby się praktycznie zakończyć - tak gdzieś od drugiej minuty robi się nudno. Ponadto mamy trochę oniryczny ale jednocześnie nużący kawałek Clear Days i najsłabszy moim zdaniem na płycie Sweet Dreams. Moim zdaniem należy wspomnieć o tym, że płyta ta nie powala również jeżeli chodzi o wokal Jona Andersona, który bez wątpienia najlepsze chwile ma jeszcze przed sobą. Warto dodać, że naprawdę świetnie zaprezentował się ten, który był największym przeciwnikiem nagrywania z orkiestrą symfoniczną (swoją drogą wiedział co mówi), czyli Peter Banks, który rysuje swoją gitarą niesamowite muzyczne pejzaże.

    Reasumując płyta Time And A Word jest dosyć ciekawą, choć nie do końca udaną próbą połączenia przez grupę muzyki rockowej z muzyką wykonywaną przez orkiestrę symfoniczną. Co najciekawsze o wiele ciekawiej mógłby wyglądać ten album gdyby panowie posłuchali pana P. Banksa i zrezygnowali z usług symfoników. Ostatecznie mamy kilka naprawdę świetnych utworów w połączeniu z miłymi ale nie wielkimi piosenkami co daje album, który można ocenić na 4. Może trochę na wyrost ale dla osób, które lubią tę kapelę i ich muzykę bez wątpienie nie będzie to czas całkowicie zmarnowany, bowiem dla tych kilku naprawdę ciekawych dźwięków warto ten album poznać.

    Mariusz Jaszczyk poniedziałek, 01, sierpień 2011 20:40 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Rock Symfoniczny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.