A+ A A-

Close to the Edge

Oceń ten artykuł
(2076 głosów)
(1972, album studyjny)
1. Close To The Edge (18:50)
2. And You And I (10:09)
3. Siberian Khatru (8:57)

Czas całkowity: 37:56

dodatkowo na wydawnictwie Elektra remaster z 2003 roku:
4. America (Single Version) (4:12)
5. Total Mass Retain (Single Version) (3:21)
6. And You and I (Alternative Version) (10:17)
7. Siberia (Studio Run-trough of "Siberian Khatru") (9:19)
- Jon Anderson ( vocals )
- Chris Squire ( bass, vocals )
- Rick Wakeman ( keyboards )
- Bill Bruford ( drums )
- Steve Howe ( guitars, vocals )
Więcej w tej kategorii: « The Yes Album Yessongs »

3 komentarzy

  • Konrad Niemiec

    DTS / DVD-AUDIO 5.1
    O tej wersji wydanej właśnie w 2013 roku chciałbym napisać. Całość zremasterowana przez Steva Wilsona i zatwierdzona przez zespół YES.
    Na początek lista tego co zawiera ów dwupłytowy box:

    CD:
    1. Close To The Edge (Song, Words: Anderson-Howe, Arranged by Yes) 18:50
    I. The Solid Time Of Change
    II. Total Mass Retain
    III. I Get Up I Get Down
    IV. Seasons Of Man
    2. And You And I (Song, Words: Anderson, Themes: Bruford-Howe-Squire, Arrangement: Yes) 10:09
    I. Cord Of Life
    II. Eclipse (Bruford-Squire)
    III. The Preacher The Teacher
    IV. Apocalypse
    3. Siberian Khatru (Song, Words: Anderson, Themes: Anderson-Howe-Wakeman, Arrangement: Yes) 8:57

    bonus tracks:
    4. America
    5. Close To The Edge

    DVD-A
    - Album mixed in 5.1 Surround from original multi-track sources
    - New Album 2013 mix
    - Original Album mix (flat transfer) Both in High Resolution Stereo
    - America original & new stereo mixes & 5.1 & in High-Resolution
    + further audio extras

    Photographs: Martin Adelman and Roger Dean
    Cover: Roger Dean

    - Close to the Edge is the first in a series of remixed & expanded Yes Classics
    - The classic album has been mixed for 5.1 Surround Sound from the original studio masters by Steven Wilson (Porcupine Tree) & is fully approved by Yes
    - CD features a completely new stereo album mix by Steven Wilson
    - CD also features a new mix of America
    - CD also features an early mix/assembly of Close to the Edge
    - DVD-A (compatible with all DVD players & DVD Rom players) features a 5.1 DTS Mix and High Resolution Stereo mixes.
    - DVD-A players can, additionally, access a 5.1 Lossless audio mix (24bit 96khz)
    - DVD-A features the new album mix in High Resolution stereo
    - DVD-A also features the original album mix in a hi-res flat transfer from the original stereo master tape source
    - DVD-A also features numerous audio extras in high-resolution stereo including single edits & studio run- throughs
    - Original artwork by Roger Dean who has also overseen the artwork for this new edition
    - Presented as a 2 x digi-pack format in a slipcase with new sleeve notes by writer Sid Smith along with rare photos & archive material
    - The series is highly anticipated by the large Yes fanbase
    - The band is performing the album in its entirety on its current world tour
    - Advertising booked includes Record Collector & Prog Magazine

    Tyle opisu z płyty.

    Muzycznie to wszystko znane więc nad siłą tych kompozycji nie będę się rozwodził. Zajmę się bardziej stroną dźwiękowo-odsłuchową.
    Długo czekałem na ten album, bo to jedna z moich ulubionych płyt z całego kanonu MUST HAVE rzeczy z lat '70.
    Czekałem ale i bałem się. Steve całkowicie zepsuł dwie płyty EL&P (przez co nie dostał autoryzacji na remastering następnych ich rzeczy), więc moje obawy co do tego co może zrobić zespołowi Yes były uzasadnione.
    Ale na szczęście nie jest tak źle.
    Płyta brzmi czysto, świeżo, ma plany i jest bardzo miło porozkładana po kanałach. Wilson stworzył tę przestrzeń, którą obrazuje rysunek na wkładce do płyty - rzeczywiście czujemy się jak na krawędzi wszechświata, gdzie wieje wiatr i słychać plusk wody...
    Utwory zremasterowane kapitalnie, brzmienie klarowne, wszystkie instrumenty słyszalne, wokale Andersona i pozostałych członków zespołu znakomicie wyważone poziomowo. Słowem - poezja.
    Z takimi płytami trzeba bardzo uważać - starzy fani znają je co do nuty i każda ingerencja w niewłaściwą stronę może zaburzyć całą rozkosz słuchania i obcowania z ideałem.
    W tym wypadku Wilsonowi udało się wydobyć z tej płyty więcej i wzbogacić pierwotne brzmienie. Chwała mu za to.
    A wydawnictwo to wzbogacają inne wersje tych utworów - miejscami poza wersjami single-edit, to takie - work in progress gdzie słychać ile tej wersji brakuje do znanego oryginału. Strasznie duża gratka dla miłośników wykopalisk, którzy chcą wzbogacić swoją wiedzę o zespole.
    Część z tych dodatków znajduje na zremasterowanej wersji z 2002 roku, lecz tutaj wszystko jest pełne i jest to najpełniejsze wydawnictwo tego projektu.
    I śmiem twierdzić, że chodzi lepiej niż stereofoniczna wersja dla audiofili - SACD.
    Polecam wszystkim miłośnikom gatunku i dźwięku dookoła głowy.

    Konrad Niemiec czwartek, 30, styczeń 2014 21:10 Link do komentarza
  • Bartek Kieszek

    Wydany w 1972 roku album Close to the edge jest dla mnie najwybitniejszą i najważniejszą płytą rocka progresywnego. Muzyka na niej zawarta stanowi znakomitą symbiozę elementów stricte rockowych z dźwiękami o charakterze symfonicznym.
    To właśnie na tym albumie przymiotnik 'progresywny' określający cały gatunek znalazł swoje pełne odzwierciedlenie w pełnych wyrazu kompozycjach z których każda odcisnęła swoje wyraźne piętno na muzyce XX-wieku. I chyba nie ma się co dziwić iż po nagraniu Close to the edge Bill Bruford postanowił opuścić zespół wiedząc iż nic lepszego już nigdy nie nagrają.
    Pierwszą stronę płyty wypełnia 4-częściowa suita tytułowa skomponowana według najlepszych klasycznych wzorców sonatowych .Część pierwsza The solid time of change rozpoczyna się miłym dla ucha świergotem ptaków by po 55 sekundach uderzyć zmasowanym atakiem sekcji rytmicznej w której główną rolę odgrywa znakomita partia gitary basowej Squire'a. Zaraz potem do głosu dochodzi Anderson i zaczyna się właściwa część suity. Warto zwrócić tu uwagę na rewelacyjny refren( ' Close to the edge, down by the river') wyśpiewywany przez prawie cały zespół.
    0zęść druga 'Total Mass retain' jest jakby przedłużeniem ' The solid time of change' i jej znakomitym uzupełnieniem. W tym miejscu muzyka nabiera żywszego kolorytu i zdaje się wypełniać całą przestrzeń wokół nas.
    I w ten sposób dochodzimy do części 3 ' I get up, I get down' w której następuje uspokojenie. Dźwięki stają bardziej łagodne i liryczne jednak to tylko cisza przed burzą. Organowa solówka Wakemana w 12 minucie porywa nas spontanicznością i przenosi w inne rejony rzeczywistości. Zespól nigdy wcześniej ani nigdy później nie zbliżył się już do takiego muzycznego absolutu.
    Kotłujące się dzwięki syntezatora wyrywają nas z ekstazy i rozpoczyna się część ostatnia
    ' Seasons of man' która jest powrotem do tematu przewodniego kompozycji.
    Całość kończy się monumentalnym refrenem i znów słyszymy śpiew ptaków i delikatne dzwięki syntezatora znane z początku suity.
    Pisząc o ' Close to the edge' nie sposób zapomnieć o inspiracjach literackich stojących za tekstem tego dzieła; w owym czasie Anderson zaczytywał się w ' Siddhartrze' Hermana Hessego, nic więc dziwnego że stworzył utwór bezpośrednio odwołujący się do problematyki filozoficznej( głównym tematem suity jest idea poszukiwania duchowości i droga ku oświeceniu).
    Myślę że nawet gdyby ta płyta ograniczała się tylko do nagrania tytułowego to i tak przeszła by do historii. Jednak panowie podarowali nam jeszcze 2 utwory.
    Drugą stronę albumu otwiera przepiękna 10-minutowa kompozycja ' And You and I' charakteryzująca się niesamowitą partią mellotronu w wykonaniu Wakemana i znakomitą gitarą akustyczną Howe'a.
    ' I ty i ja nawołujemy się po dolinach bezkresnych mórz' śpiewa Anderson a zespół dąży do monumentalnego zakończenia.
    Płytę zamyka najbardziej dynamiczny utwór jaki grupa kiedykolwiek nagrała. Oparty częściowo na ' Ptaku ognistym' Strawińskiego ' Siberian Khatru' wymyka się wszelkim klasyfikacjom. Jest tutaj wszystko to za co tak bardzo kocham YES: czyli znakomita linia basu( znowu!!!) i genialna choć trudna do zaśpiewania partia wokalna Andersona a całość okraszona jest porywającą solówką Howe'a.
    Podsumowując ' Close to the edge' to genialna, prawdziwa muzyczna uczta o której nie można zapomnieć. KAŻDY fan rocka progresywnego powinien mieć ten album w swojej kolekcji.
    Moja ocena: i 10 gwiazdek to za mało
    [b][/b]

    Bartek Kieszek poniedziałek, 07, luty 2011 17:50 Link do komentarza
  • Bartosz Michalewski

    Podróż sentymentalna recenzenta Michalewskiego, odcinek piąty - Close to the Edge. Nie wiem, możliwe, że kogoś zaskoczy to, co o tym albumie napiszę. Bo w żadnym razie nie planuję go zjechać, czy umniejszyć. Mało tego, o ile kiedy byłem dzieckiem lubiłem go tak sobie, to dzisiaj doceniam tę muzykę znacznie bardziej. Oczywiście, nie byłbym sobą, gdybym nie wygłosił tu żadnych treści obrazoburczych, więc co wrażliwsi fani proga niech lepiej przejdą się na spacer i nie czytają. Pozostałych zapraszam do lektury.

    Mój wujek - pisałem już o przy okazji Procol Harum - pożyczył mi kasetę z tym albumem trochę przy okazji. Kiedy zaczynałem interesować się starym rockiem on przechodził akurat okres burzliwej fascynacji solowymi pracami Steva Hacketta. Słuchał go na okrągło, zamęczał nim rodzinę, puszczał go wszystkim gościom, którzy do niego przychodzili i chyba uznał, że dobrze by było wepchnąć go początkującemu szczylowi. Niech się dzieciak osłucha. I tak się jakoś złożyło, że na dziewięćdziesiątce na której miał nagrane Voyage of the Acolyte, było też Close to the Edge. Wyszedłem od niego z tą właśnie kasetą, która, jak widzę z perspektywy czasu, okazała się być dla mnie niesamowicie ważna.

    Początkowo Yes mnie w ogóle nie ruszało. Dopiero po którymś przesłuchaniu pobiegłem do Mamy uradowany, wołając, że jednak nie tylko Steve Hackett, ale też i druga strona wujkowej kasety mi się spodobała. Tylko, że... no właśnie, wtedy, gdyby mi ktoś powiedział, że to jest arcydzieło, popukałbym się w czoło. Fajnie goście grali, lubiłem tego słuchać, ale generalnie poza tym podniosłym tematem na organach ze środka utworu tytułowego ciar przy tym nie miałem. Ot, po prostu dobra płyta, której można czasem posłuchać, jak się człowiekowi nie chce przewijać do początku Akolity. Wielkość tego wydawnictwa dostrzegłem znacznie później, kiedy już na serio wgłębiałem się w progres. Ale faktem jest, że w jakiś podświadomy sposób moja wizja tego, jak powinien ten nurt wyglądać opiera się właśnie na Close to the Edge.

    Zastanawiam się, dlaczego współcześni progresywni kompletnie ignorują tą płytę jako potencjalne źródło inspiracji. Jak to?! - zaraz ktoś zawoła - przecież każdy, kto słucha rocka progresywnego, każdy współczesny artysta w tym nurcie grający wymienia ten album jako absolutna podstawę i główne źródło inspiracji!. No, może i wymienia, ale w ogóle się od niej nie uczy. A jeżeli wydaje mu się, że się uczy, to znaczy że jej po prostu nie rozumie.

    Kiedyś kolega Kobaian w rozmowie ze mną stwierdził, że potęga starego proga polegała na mieszaniu ze sobą zupełnie różnych gatunków i tym samym tworzeniu całkowicie nowych jakości. Natomiast dzisiaj - śmiał się kolega Kobaian - symbolem progresywności jest grupa Opeth, która połączyła - uwaga! - death-doom metal z technicznym death metalem. I to jest, jak sądzę, zasadnicza różnica, pomiędzy tym, co się gra obecnie, a tym co Yes zaprezentowali na Close to the Edge. Przecież na tym albumie, jest i rock, i muzyka klasyczna i jazz i folk i reggae. Są tysiące patentów, przeróżnej proweniencji. I w efekcie powstała muzyka w swoim własnym stylu, którą, jako że była w swych czasach niezwykle postępowa nazwano progresywną, ale która absolutnie w tym, co dziś chcielibyśmy nazywać progresywnym mainstreamem się nie mieści! I naprawdę, kiedy słyszę jakąś współczesną kapelę, która połączyła ze sobą pomysły Rush, Genesis i późnego Pink Floyd i która powołuje się na CttE to przecieram oczy ze zdumienia.

    Ten album Yes, to dla mnie wytyczna, jak powinien wyglądać rock progresywnego środka. Jest to muzyka czerpiąca z bardzo wielu źródeł, ale przy tym spójna. Z ambicjami, ale nie przerysowana. Nie wolna od pewnych błędów, bo czasem zespół jest tutaj bliski granicy kiczu, ale stara się jej nie przekraczać. Są tutaj wpadające w ucho melodie, ale nie tylko na nich się ta muzyka opiera. Muzycy są fantastycznymi instrumentalistami, ale stawiają na własny, charakterystyczny język grania, a nie na prowadzące znikąd donikąd popisy. Budowanie nastroju dla tych facetów to nie było ani smęcenie, ani słodzenie. I wiecie co wam powiem? Że te wszystkie przymioty, które charakteryzują Close to the Edge, to są jednocześnie te same rzeczy, których o współczesnym progu nie mogę napisać. I dlatego właśnie uważam i głoszę, że ten nurt już dawno temu zdechł, zgnił i śladu po nim nie ma. A to, co dzisiaj progresem się nazywa ma z nim tyle wspólnego co Polska Ekstraklasa z Primera División.

    Pod koniec tych moich recenzji wspominkowych zawsze piszę o tym, jak dziś wygląda mój stosunek do danej płyty. I w tym wypadku, jest on wyjątkowo pozytywny. Im więcej słucham muzyki, im więcej albumów już poznałem, tym bardziej doceniam geniusz Close to the Edge, tym łatwiej jest mi wychwycić jak niesamowicie różnorodna, jak bogata jest to muzyka. Aż wierzyć się nie chce, że można było połączyć te wszystkie elementy i zbudować z nich dzieło tak spójne i tak znakomite. To autentycznie jest jedno z najwybitniejszych dokonań w historii muzyki rockowej. I z każdym kolejnym jego przesłuchaniem rozumiem to coraz głębiej.

    Bartosz Michalewski poniedziałek, 07, luty 2011 17:50 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Rock Symfoniczny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.