A+ A A-

Cerulean Blue

Oceń ten artykuł
(25 głosów)
(2004, album studyjny)
1. The Lammas Lands (8:58)
2. Parsifal (6:08)
3. Starcrossed (4:52)
4. The silver apples of the Moon (7:38)
5. Light and Magic (10:53)
6. Jerusalem (9:13)
7. Cerulean Blue (6:36)

Czas całkowity: 54:22
- RAIN ( bass, keyboards, guitars, Jerusalem pipes, vocals, eye )
- Rob Brown ( narration )
- Philip Morgan ( violin )
- Rebecca Percy ( viola )
- Hannah Payne ( cello )
- Stephanie Moorey, Fleur Bray & Emma Newman-Young ( parsifal choir )
- Nicola Robbins, Blue Stevens & Clive Stainton ( backing vocals )

1 komentarz

  • Paweł Tryba

    Słuchałem tej płyty kilka razy i pewnie jeszcze nie raz posłucham, bo jest przyjemna w odbiorze, jeśli przymknie się oko (ucho?) na pewne mankamenty.
    Grzech pierwszy - 'Cerulean Blue' jest zbudowana na bazie tekstów. To do tych rozwlekłych strof tajemniczy Rain dopisał muzykę, nie odwrotnie. To się czuje. Brak tej muzyce zwartości. Powstały klasyczne snuje, miłe dla ucha, ale trudne do zapamiętania.
    Grzech drugi - treść tekstów. Nie mam szczególnej ochoty na zastanawianie się co poeta miał na myśli. Trudno mi przez to jasno stwierdzić o czym traktuje ten koncept album. Coś o podróży Brytyjczyka imieniem Rick po USA, próbie odkupienia jakichś tam win... Nie chce mi się w to godne posła Cymańskiego pustosłowie wgłębiać. Chodzi mi głównie o właściwe piosenki, bo introdukcje do nich, czytane przez lektora BBC i będące 'pocztówkami' Ricka do ukochanej, są bardziej klarowne. Ale oczywiście rozliczanie w nich grzechów Ameryki przez Raina jest płytkie, pozbawione polotu. Słychać za to po której stronie Atlantyku powstawała płyta - rodowity Angol wsadza kowbojom szpile na każdym kroku!
    Grzech trzeci,będący pochodną drugiego - zadęcie. Patos obecny w warstwie słownej przeniósł się niestety do muzyki. Niektórym wykonawcom to pasuje, Rainowi niekoniecznie. Gra muzykę zbyt eteryczną, żeby była dostojna jednocześnie.
    'Cerulean Blue' nie jest wszakże dziełem nieudanym. Sprawę ratuje obecna w tych dźwiękach przestrzeń, muzyka pozwala się zrelaksować, nie przytłacza. Zwłaszcza, że o ile Rain zmysł kompozytorski ma średnio wyrobiony, o tyle instrumentacje tworzy wyborne. Ta płyta stoi aranżacjami! Floydowski saksofon, kilkuosobowy chór, kwartet smyczkowy, gitary miejscami przycinające jak w zespołach new wave - wszystko to połączone jest z dużym smakiem. Rain świetnie też wtapia w muzykę rozmaite efekty dźwiękowe. Zwłaszcza ostatnie sekundy albumu, odgłosy zadymki śnieżnej na Mount McKinley, robią świetne wrażenie, bardzo płynnie wieńczą utwór.
    Podsumowując - Rain stworzył płytę intrygującą, choć nie było to jego zamiarem. Ewidentnie chciał stworzyć coś więcej - Arcydzieło, opus ponadczasowe w warstwie muzycznej i lirycznej. Talent miał, ale niestety zabrakło pokory i dystansu. Niezłe słuchowisko, dobra rozrywka - tylko i aż tyle. Trzy i pół gwiazdki.

    Paweł Tryba czwartek, 03, lipiec 2008 02:52 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Rock Symfoniczny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.