Fort Wayne w stanie Indiana, to teren całkowicie opanowany przez muzykę country i chyba ostatnie na Ziemi miejsce, gdzie mogłoby powstać coś dobrego dla prog rocka.
A jednak muzykom grupy Ethos udało się to, i to jeszcze jak!
W 1975 roku Ethos podpisał umowę z wytwórnią Capitol i udał się do Nowego Jorku, gdzie nagrał swój pierwszy album - Ardour.
Po kilkunastu przesłuchaniach jestem pewien, że Ardour śmiało można zaliczyć do najlepszych dokonań amerykańskiej sceny progresywnej.
Muzykę z tego stosunkowo nieznanego amerykańskiego dzieła najlepiej opisują jednak europejskie przymiotniki takie jak: crimsonowski mrok, genesisowska zmiennosć czy yesowska precyzja. Wszystko to jednak nie opiera się na epigońskim powielaniu. Ba! Jeśli mówić mamy o ściślejszych porównaniach, to najprędzej pachnie nam tutaj dokonaniami późniejszego w końcu zespołu U.K.
A to za sprawą wokalisty, często przypominającego Johna Wettona i sekcji rytmicznej a'la Bill Bruford.
O sile zespołu stanowią głównie dwaj muzycy stojący za instrumentami klawiszowymi, przez co otrzymujemy mocne symfoniczne brzmienie z mellotronowym podkładem.
Do zalet albumu należy też zapisać doskonałą wręcz równowagę pomiędzy partiami wokalnymi.
Jednym słowem - płyta wręcz doskonała, której Amerykanie wstydzić się nie muszą. Nie samym więc Kansas Ameryka stoi.