Jakiś czas temu zaszalałem i kupiłem pakiet pierwszych 5 albumów Kansas. Dlaczego Kansas? No bo jak tu nie lubić chłopaków z niedużego nawet jak na europejskie standardy miasta w USA, którzy na początku lat siedemdziesiątych wymyślili sobie, że będą amerykańskim Yes. Albo Genesis, jak kto woli. Droga do sławy i zaszczytów była jednak kręta i wyboista, a jednym z jej kamieni milowych była druga płyta zespołu: 'Song for America'.
Nie ukrywam, to mój ulubiony album Kansas. Członkowie zespołu nie byli zadowoleni z debiutu (nie wiem czemu, płyta jest całkiem niezła) i stwierdzili, że dosyć kompromisów. Nie będą już więcej nagrywać krótkich, przebojowych piosenek. I jak powiedzieli, tak zrobili, choć nie do końca.
Otwierające płytę 'Down the Road' jest jeszcze daniną złożoną na rzecz wytwórni - skoczne, galopujące nagranie spod znaku amerykańskiego rocka ze szczyptą country (te skrzypce...). Nic szczególnego, ale można posłuchać. Prawdziwe perły jednak dopiero przed nami, bo oto następuje nagranie tytułowe. Zmiany tempa i nastroju, prym wiodą instrumenty klawiszowe (syntezatory, fortepian, nieco Hammonda) i skrzypce, gitara jest schowana na drugim planie. Świetna ilustracja tekstu o tęsknocie do dziewiczych połaci puszczy i prerii, stratowanych przez tłum ludzi i zabudowanych drapaczami chmur i niekończącymi się osiedlami. Równie wspaniała jest 'Lamplight Symphony': opowieść z dreszczykiem o starym człowieku, tęskniącym za zmarłą żoną, któremu ukazuje się duch tejże. Podniosłe brzmienie instrumentów klawiszowych i zbiorowe chórki naprawdę tworzą klimat. Steve Walsh śpiewa przejmująco, wysoko i bardzo czysto. Kansas prezentuje się tu już jako rasowy progresywny band, żaden tam amerykański Yes, tylko właśnie jedyny w swoim rodzaju Kansas. W żadnym innym zespole skrzypce nie łkały lirycznie wespół z fortepianem tak, jak to słyszymy właśnie w 'Symfonii o blasku lampy'.