A+ A A-

Fountains of Light

Oceń ten artykuł
(19 głosów)
(1977, album studyjny)
1. Fountains (10:22)
2. Dawning of the Day (3:43)
3. Silver Winds (4:54)
4. True to the Light (6:25)
5. Portraits (5:02)
6. Diamond Song (Deep is the Light) (5:35)

Total Time: 36:01
- Terry Luttrell / lead vocals
- Gary Strater / bass guitars, moog pedals, vocals
- Stephen Tassler / drums, percussion, vocals
- Herb Schildt / synthesizers, organ, piano
- Matthew Stewart / guitars, vocals
- Stephen Hagler / guitars, vocals
Więcej w tej kategorii: « Starcastle Citadel »

1 komentarz

  • Aleksander Król

    Jesień 1999 roku spędzałem w pod Sztokholmem walcząc z olbrzymimi szczupakami i łososiami. W domku obok, mieszkało towarzystwo z Francji, które łowić nie umiało, ale bardzo się starało. Widzieliśmy, że pływają za nami, dokładnie obserwowali przez lornetkę na co łowimy, ale mimo to my co wieczór na kolację - rybka z grilla, a oni kanapki i gąsiorek wina... To wino przekonało mnie, że trzeba być miłosiernym dla bliźnich i po tygodniu zapukałem do nich wieczorem, wręczając czterokilogramowego łososia. Radość wielka, wspólna fotka no i oczywiście zaproszenie na wspólnego grilla. Świetnie, ustaliliśmy godzinę, musiałem oczywiście wypić szklaneczkę owego winka. W takcie tej szklaneczki do moich uszu doleciała muzyka, którą sympatyczne żabojady umilały sobie życie - Yes. Kocham tę grupę, mam całą dyskografię i furę bootlegów, znam każdą nutę którą nagrali, mam absolutnie wszystkie płyty solowe aktualnych i byłych członków, ale tego nie znałem!!! Kilka miesięcy temu ukazała się ich najnowsza pozycja 'The Ladder' ale to co leciało to też nie było to. Co u licha!? Czyżby nowa płyta?! Wsłuchiwałem się coraz bardziej zdumiony w solówki Wakemana (a na 'Leadderze' grał przecież Igor Khoroshev! - czyżby Wakeman powrócił?), kapitalną jak zwykle gitarę Steva Howe, w charakterystyczny bas Squier'a. Anderson w doskonałej formie. Byliśmy już przy trzeciej szklaneczce i drugim kawałku, którego też nie znałem! Gorączkowo starałem się umiejscowić gdzieś w czasie te kawałki, a leciał już trzeci. Postawiłbym je gdzieś pomiędzy 'Tales From Topographic Oceans' a 'Tormato'. Chryste, ale wtedy był tylko 'Rellayer' i 'Going for the One' a to co słyszałem na milion procent nie było z tych płyt!? Przecież nie mogła mi 'umknąć' jakaś płyta! Albo... to nie był Yes. Moi gospodarze z wielką uciechą obserwowali moje rozterki i wreszcie zlitowali się nad biednym Polakiem - nalali kolejną szklaneczkę i pokazali okładkę... Starcastle. A więc jednak... Ze zdumieniem wczytywałem się w szczegóły. Kapela z USA, 1977 rok (czyli okres wytypowałem dobrze, ale walnąłem się w kapeli. Drobiazg.), sześć utworów, 36 min muzyki. Muzyki YES w najczystszej postaci. Nie będę opisywał muzyki - to bez sensu, powiem tylko że gdyby którykolwiek z tych kawałków 'dorzucić' do 'Tales From Topographic Oceans' to niewiele osób zorientowałoby się w mistyfikacji. Świetnie zagrana, świetnie skomponowana i brawurowo wykonana muzyka. Potężna i piękna. Po prostu Yes. Polecam wszystkim kochającym Andersona i spółkę a ich fani wczesnego okresu popłaczą się ze szczęścia.

    Aleksander Król niedziela, 29, maj 2011 22:10 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Rock Symfoniczny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.