Scaramouche

Oceń ten artykuł
(3 głosów)
(1981, album studyjny)
1. A cloud in the sky (6:05)
2. Only tail the bait (4:18)
3. Clown leaves Berlin (4:59)
4. Of rooms and open doors (3:32)
5. Find me (5:11)
6. Crentcantoe (5:51)
7. Isn't it real (9:18)

Total Time: 41:11
olger Funk / lead vocals
- Johannes Hofmann / keyboards
- Martin Hofmann / bass
- Robby Stein / drums, percussion
- Tommy Weber / guitars & Space Invaders
+ Julia Wollny / backing vocals (2)

1 komentarz

  • Aleksander Król

    Lata osiemdziesiąte nauczyły nas tęsknoty za MUZYKĄ, która praktycznie już umarła, lub dogorywała w maleńkich wytwórniach, które jeszcze przez sentyment spoglądały na ambitniejszą muzę. Rozpoczynała się era plastiku, beztalencia i pogardy dla piękna. Tym cenniejsze były wszelkie przejawy ambicji (i to nie tylko w muzyce), więc pojawienie się czegokolwiek ambitniejszego było sensacją. Wyłuskiwaliśmy te perełki, cieszyliśmy się nimi i dopiero czas niektóre z nich wyrzucił do lamusa. Czy słusznie…? W wielu przypadkach niestety tak. Ale cisza, która zaległa nad niektórymi grupami jest wręcz zastanawiająca… Jedną z nich jest Scaramouche. Niemiecka grupa z jednym tylko albumem w dorobku. I to z roku 1981, czyli jednego z najgorszych… Jeśli porównamy tą płytę do muzy poprzedniej dekady, to oczywiście nie wytrzymuje ona tej konkurencji. Zdecydowanie jest lepiej jeśli postawimy ją obok „dzieł” lat osiemdziesiątych. No cóż, na bezrybiu…. 7 utworów, 41 minut muzyki. Muzyki którą porównywano do Yes, Genesis i Pink Floyd. Mam wrażenie że gość który to wymyślił wygrałby „Jaka to Melodia”, albo „Mam Talent” bo skojarzenia ma niesamowite. Nic tu takiego nie ma, aczkolwiek płyta jest niezła. Zamiast wymienionych zespołów słyszę tu wyraźny wpływ Grobschnitt’a , co oczywiście nie jest zarzutem. Lubię ten kierunek poszukiwań, więc i Scaramouche przypadł mi do gustu. Są fajne solówki, dobre aranże, fajna melodyka. A że rytmy nieco prostsze…? No cóż, przestało się wtedy grywać łamańce , grupa „poszła” za modą…, choć troszkę pokrzywionych rytmów też przemyciła. Wokalista manierą przypomina nieco lidera Scorpions, całe szczęście, że muza jest inna… Ta płyta jest ciekawym pomostem pomiędzy starym rockiem symfonicznym a neo progresem, polecam ją wszystkim nie kochającym neoproga, ale również tym którzy ten gatunek uważają za wielką sztukę… Przy Scaramouch’u można znaleźć wspólny mianownik. Oczywiście jak zwykle moim, cholernie subiektywnym zdaniem….

    Aleksander Król sobota, 15, grudzień 2012 08:16 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Rock Symfoniczny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.