Afraid of Sunlight jak się okazało był ostatnim krążkiem, wydanym przez Marillion w prestiżowej wytwórni EMI. Album ze względu na kończący się kontrakt z wytwórnią i jej naciski nagrano w pośpiechu. Zarówno praca nad kompozycjami jak i sesja nagraniowa zespołu trwała dość krótko. Jak się to przełożyło na całą zawartość albumu?
Czwarte wydawnictwo zespołu ze Stevem Hogarthem na stanowisku wokalisty czyli Afraid of Sunlight nagrano i wydano w roku 1995. Tekstowo krążek skupia się na zagadnieniu sławy i jej niszczycielskiej mocy. Co prawda album nie jest w pełni albumem koncepcyjnym, lecz trzeba przyznać, że przez całe 52 minuty przewija się w nim jeden temat: problem popularności. Teksty do albumu napisał Steve Hogarth przy współpracy z Johnem Helmerem.
Album rozpoczyna trwające ponad siedem minut Gazpacho. Utwór opowiada o bokserze, który został przygnieciony ciężarem sławy i zaprzepaścił swą sportową karierę. Co ciekawe dość dramatyczny tekst utworu całkowicie nie odpowiada jego zawartości muzycznej. Sam utwór jest dość lekki, swobodny, by nie rzec - piosenkowy. Jak się później okaże, zawartość całego krążka z grubsza skupiona jest właśnie na tym schemacie - zespół postawił na materiał oparty na typowo piosenkowych motywach, prawie całkowicie zrywając z bardzo ambitnym, progresywnym stylem zawartym na wspaniałym poprzedniku, czyli albumie pt. Brave. Wróćmy jednak do Gazpacho. Jest to utwór w moim przekonaniu dość nudny, monotonny i niemrawy. Słuchacze oczekujący kontynuacji Brave musieli przeżyć szok słuchając pierwszych minut albumu. Nie lepiej (a raczej gorzej) jest na kolejnym Cannibal Surf Babe, który można nazwać typową piosenką nadającą się do radia. Miła dla ucha zwrotka, przebojowy refren i żartobliwy, zabawny tekst. Pierwsze dwa utwory z pewnością zawiodą fanów Marilliona faworyzujących ciekawe, rozbudowane kompozycje muzyczne z charakterystycznym dla zespołu budowaniem napięcia. Co innego dla fanów pop-rockowego oblicza zespołu ukazanego na Holidays In Eden. Jak się ma później okazać, zespół ma się na krążku powoli rozkręcić, ale nie uprzedzajmy faktów.
Następne Beautiful co prawda fanów rocka progresywnego dalej nie zadowoli, ale trzeba z całą pewnością przyznać że to naprawdę słodka, by nie rzec cukierkowa ballada, która naprawdę wpada do ucha. Warto dodać, że do utworu został nakręcony teledysk, a sam utwór został zauważony na (nie tylko brytyjskich) listach przebojów. Pewne przełamanie przynosi Afraid od Sunrise, który z pewnością nie należy do czołowych kompozycji zespołu, ale jako pierwszy spośród utworów na płycie ukazuje spore możliwości kompozytorskie zespołu. Nie będę ukrywał tego, że utwór można sklasyfikować jako co najwyżej dobry, lecz zawiera w sobie pewną nutkę optymizmu, co do dalszej zawartości krążka. Tak naprawdę Marillion dopiero w trakcie czwartego utworu na krążku buduje coś ciekawszego niż zwykły utwór podzielony na zwrotkę i refren, a od Afraid of Sunrise bije bardziej ambitny zamysł twórczy Brytyjczyków, ale to dopiero po tych nieco ponad pięciu minut zespół pokazuje to, na co naprawdę go stać i z czego słynie.
Kolejny utwór jest niczym kwiat wybijający się z morza przeciętności jakimi były poprzednie utwory. Tymże arcydziełem jest Out of this World, które na stale zadomowiło się w koncertowej setliście zespołu. Sam zaliczam ten utwór do jednych z pięciu moich ulubionych, jeżeli chodzi o Marillion ery Hogartha. Zespół od samego początku do samego końca w charakterystyczny dla siebie sposób buduje emocje, niesamowicie wciąga i oczarowuje słuchacza. Niezwykle wpasowującemu się w utwór wokalowi Steve Hogartha wtóruje przepiękne, uczuciowe solo Rotherego i często wychodzący przed kolegów z zespołu Mark Kelly ze swymi klawiszami i elektroniką. Powiem szczerze, że nawet mimo upływu lat od zakochania się w tym utworze ten każdym razem wprawia mnie w dreszcze i wywołuje gęsią skórkę. Tekstowo album opowiada historię Donalda Campbella, brytyjskiego sportowca, który ustanawiał rekordy świata w prędkości na lądzie i na wodzie przy pomocy pojazdów typu Bluebird. Bohater podczas próby kolejnego pobicia swego rekordu na wodzie przypłacił swe ambicje tragiczną śmiercią i o tym właśnie pechowym zdarzeniu opowiada Out of this World. Warto dodać, że zarówno muzyka jak i tekst utworu świetnie się zespalają niesamowicie obrazując poszczególne elementy dramatycznej próby Campbella oraz sam moment uniesienia się motorówki i jej roztrzaskania w drobny mak w chwili uderzenia o taflę wody.
Można powiedzieć, że Out of this World odkupił winy pozostałych utworów, a kolejne, tytułowe Afraid of Sunlight na szczęście utrzymuje bardzo wysoki poziom poprzednika. Rozpoczyna się dość niewinnie od akompaniamentu Marka Kelly'ego, do którego dołącza wkrótce głos Steve Hogartha. Te początkowe sekundy są jakby budzeniem nas do nowego dnia przez muzyków, wyrażają niesamowitą dozę optymizmu, która utrzymuje się przez cały utwór. Afraid of Sunlight ten jest ciągle dość często wykonywany na koncertach, ale nie ma się czemu dziwić, gdyż jest to naprawdę solidna kompozycja zespołu z melodyjnym refrenem i tym charakterystycznym dla Marillion, jedynym w swym rodzaju, budowaniem emocji i dramaturgii utworu. Niestety później Marillion trochę zwalnia dość nieciekawym i monotonnym Beyond You. Ciekawostką jest fakt, że zespół nigdy nie wykonał tego utworu na żywo (ponoć dlatego, że tekst jest zbyt osobisty dla Hogartha).
Album wieńczy bardzo ciekawy utwór pod tytułem King, w którym zespół dość widocznie poeksperymentował. Pełna gama elektroniki wykorzystana w utworze jest pewnego rodzaju zapowiedzią dalszej modernizacji brzmienia i kolejnych muzycznych innowacji w repertuarze zespołu na kolejnych albumach Brytyjczyków. Tekstowo King nawiązuje do zbioru motywów, które doprowadziły do samobójstwa Kurta Cobaina z Nirvany. King jest jak na standardy Marillion naprawdę szalonym utworem pełnym zmian tempa i zwrotów akcji, wspaniale oddających szaleńczą pogoń myśli w głowie bohatera tekstu. Warto na ten utwór zwrócić szczególną uwagę.
Album spotkał się z rozbieżnymi ocenami recenzentów. Jedni Afraid of Sunlight chwalili, drudzy natomiast ganili. Ja osobiście bardziej przychylam się do opinii krytyków. Nie ma co ukrywać, że zespół odciął się niemal całkowicie od aury tajemniczości, zagadkowości i mroku ukazanego na poprzedzającym recenzowany krążek, wyśmienitym Brave. Dlaczego tak zrobił mimo tego, że album odniósł niesamowity sukces? Ze słów muzyków wynika, że chcieli po prostu nagrać coś innego i odreagować od nadmiaru smutku i melancholii. Wynikiem pracy muzyków jest Afraid of Sunlight: krążek opowiadający w większości o ludzkich dramatach, ale od strony muzycznej zawierający masę optymizmu, radości, szczęścia, swobody, a także melancholii. Marillion nagrał płytę mniej progresywną niż Brave, płytę w której zwrócił się bardziej w kierunku alternatywnego rocka i utworów opierających się na piosenkach, jednak suma summarum nie odciął się od swych korzeni.
Moim skromnym zdaniem zawartość krążka nie jest zbytnio zachwycająca bo trzema, czterema utworami nie da się obronić całego wydawnictwa. Oprócz utworów naprawdę świetnych jak King, Out of this World czy Afraid of Sunlight występują też bezbarwne, nieciekawe jak Gazpacho czy Cannibal Surf Babe. Dla mnie Marillion na zawsze pozostanie zagadką, zespołem tworzącym albumy naprawdę świetne, ale i bardzo słabe. Afraid of Sunlight mogę zaliczyć do grupy pośredniej, bo w dorobku Marillion znajdziemy i zdecydowanie lepsze krążki, ale i zdecydowanie słabsze. Ogólnie rzecz biorąc krążek ten można polecić każdemu, kto dopiero zaczyna przygodę z tym zespołem. Na Afraid of Sunlight znajdziemy cały przekrój tego, co zespół prezentuje w całym swym dorobku (warto zwłaszcza zwrócić szczególną uwagę na utwór Out of this World). Nie ma jednak wątpliwości, że Marillion może pochwalić się nagraniem bez wątpienia lepszych albumów od recenzowanego krążka, a starych progresywnych wyjadaczy (mimo niektórych naprawdę bardzo ciekawych momentów) krążek ten raczej nie zadowoli.