Live Momentum

Oceń ten artykuł
(3 głosów)
(2013, album studyjny)

Dysk 1:
1. Momentum (8:13)
2. Weathering Sky (4:58)
3. Author of Confusion (10:12)
4. The Distance to The Sun (5:47)
5. Testimony Suite (Sleeping Jesus, Prince of the Power of the Air, The Promise, Wasted Life) (20:53)
Dysk 2:
1. Thoughts Part 5 (8:09)
2. The Conflict (26:54)
3. Question Mark Suite (The Temple of the Living God, Another World, Entrance, Inside His Presence) (20:59)
4. Fly High (5:43)
Dysk 3:
1. World Without End (33:14)
2. Crazy Horses (4:48)
3. Sing it High (9:09)
4. King Jesus (6:26)

czas całkowity: 2 h 45 min

Neal Morse – klawisze, gitary, wokal
Mike Portnoy – perkusja
Randy George – gitara basowa
Adson Sodre – gitara, wokal
Bill Hubauer – klawisze, saksofon, skrzypce, wokal
Eric Gillette – klawisze, gitara, instrumenty perkusyjne, wokal

1 komentarz

  • Jędrzej Kołecki

    Za nami Momentum a przed nami Live Momentum. Nie ukrywam, że od lat jestem fanem twórczości Neala Morse'a, ponieważ uważam, że to jeden z najbardziej utalentowanych muzyków współcześnie. Jednakże nie było mi jeszcze dane zmierzyć się z jego solowym albumem koncertowym, ani widzieć go na żywo. Neal po raz kolejny z nowym składem (poza stałym gościem Portnoyem) wyruszył w trasę, a jako miejsce na rejestrację koncertu został wybrany Nowy York. Podkreślam, że obiektem recenzji jest zapis audio całego wydarzenia, który ukaże się w boxie 2DVD+3CD 19 lutego 2013 roku. „Hello New York!”.

    Początkowo zacząłem się niepokoić, gdyż muzyka zdawała się brzmieć jak wyciągnięta bezpośrednio z konsolety. Niby bardzo jak „na żywo”, ale na swój sposób to drażniące, że nikt nie pomyślał głębiej nad miksowaniem ścieżek (chociaż może to być kwestia nagłośnienia samego koncertu). To za cicho, a tamto za głośno, ale szczęśliwie im dalej tym lepiej. Paradoksalnie, mimo że jest to trasa promująca Momentum, to utwory z niej pochodzące specjalnie nie zachwycają. Tytułowy utwór nie oddaje całej swojej energii z płyty, Weathering Sky dość zgrabnie próbuje to jakoś nadgonić, w Thoughts Part 5, w którym występuje kilka wokali równolegle panowie zdają się ze sobą nie zgrywać, w późniejszym etapie World Without End zdaje się być nietrafiony dla całości i zwyczajnie dłuży się (skrócony o połowę byłby idealny, bo momentów jest sporo). No to moje ewentualne uwagi mamy już za sobą. Prawdziwa siła tego koncertu uważam, że tkwi w 3 suitach: pierwsza to medley utworów z Testimony, druga – The Conflict z Sola Scriptura oraz trzecia, znów medley, lecz tym razem z Question Mark. To w dużej mierze momenty wzniosłe, piękne, które dotykają bezpośrednio naszą duszę. Szczyt zdolności kompozytorskich i artystycznych uniesień Neala Morse'a. Pod tym względem nie mógł wybrać lepszej setlisty. Przeszło 20 minutowe utwory to czas również na popisy instrumentalne, których z takim składem nie ma co szczędzić. Niepodważalny profesjonalizm.

    Czynnikiem, który jednak decyduje o jakości koncertu są tak naprawdę ludzie. Zdając sobie z tego sprawę zespół przed, między i po „długasach” wykonuje prostsze, śpiewne utwory jak chociażby Fly High z bardzo cenionej przeze mnie płyty Lifeline czy The Distance to The Sun. To taka chwila, w której zamykasz oczy i pozwalasz by dźwięki same płynęły. Ten pomysł z pewnością działa. Może to o czym piszę brzmi aż nazbyt poważnie, a przecież ten koncert w całości tak nie wygląda. No więc proszę porządna dawka pozytywnej energii – ostatnie trzy utwory. Mike Portnoy zauważa, że publiczność tak siedzi już trzy godziny, więc czas ją ożywić. Chwyta więc za mikrofon i razem z zespołem odgrywają Crazy Horses zespołu The Osmonds, do którego odnosi się jako do najcięższej rzeczy jaką usłyszał w młodości. Ostre hard rockowe przycięcie, z ciężkim, zachrypniętym i brudnym wokalem Portnoya. Publika ożywiona, więc kontynuujmy. Następuje radosne jammowanie Sing it High przepełnione wieloma humorystycznymi fragmentami oraz solówkami sprawiającymi, że ręce mogłyby klaskać w nieskończoność. Triumfalne zakończenie w postaci „King Jesus” powoduje, że koncert z pewnością pozostał w pamięci obecnych tam, a słuchaczy z pewnością nakłoni do ponownego odtworzenia. Ostatnie słowa to nie inaczej jak: „We love you New York!” :).

    Myślałem, że się zawiodę, że wydawnictwo nie spełni moich oczekiwań, a jednak bardziej mylić się nie mogłem. Najważniejsze myślę to nie zrazić się na początku i dać płycie szansę do końca. Neal Morse udowadnia nam po raz kolejny, że jest niezaprzeczalnie wielkim artystą. Nawet obeszło się bez kilku hitów Transatlantic. Trzy godziny koncertu i dość umiejętnie wybrana setlista z może kilkoma wyjątkami, ale jednak zachowana pewna proporcja by nie przeciążyć naszych głów. Dużo dałbym by przeżyć taki koncert i zapewniam was, że wielu wyciągnie podobny wniosek. Biorąc pod uwagę wszystkie elementy, w tym pewne wspomniane mankamenty, które zostały stopniowo przysłonięte grubą warstwą różnych emocji, ostatecznie przyznaję temu wydawnictwu:

    4/5
    Jędrzej Kołecki
    „Fly high, fly straight through the open sky”

    Jędrzej Kołecki poniedziałek, 11, luty 2013 18:30 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Rock Symfoniczny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.