'A Song for All Seasons' był drugim albumem, nagranym przez Renaissance dla dużej wytwórni (Warner Bros). Debiut u majorsa nie wypadł zbyt dobrze, bo 'Novella' okazała się bardzo przeciętną płytą. W trakcie nagrywania 'A Song for All Seasons' muzycy Renaissance nie popełnili jednak błędów z poprzedniej sesji nagraniowej. Rozszerzyli instrumentarium o gitarę elektryczną (rzecz na wcześniejszych płytach rzadko spotykana), a także położyli większy nacisk na orkiestrowe aranżacje, wzbogacające muzykę zespołu. W rezultacie powstała jedna z lepszych płyt w dorobku Renaissance i jedno z wybitniejszych osiągnięć z kręgu tzw. rocka symfonicznego.
Płytę otwiera symfoniczny 'Opening Out'. Przez pierwsze minuty trudno się domyślić, że to Renaissance, dopiero dudniący bas Jona Campa pozwala podejrzewać, że mamy tu do czynienia z zespołem rockowym, schowanym za orkiestrową ścianą dźwięku. Bardzo udany to otwieracz, otulający ciepłym głosem wokalistki i takimiż syntezatorowymi pasażami. Równie udane jest kolejne, niespełna dziesięciominutowe 'Day of the Dreamer', w którym pani Haslam koi słuchaczy swoim anielskim głosem, a orkiestra śmiga na smykach. Od połowy tego utworu (tak gdzieś w połowie 6 minuty) robi się wręcz magicznie, a finał jest naprawdę porywający. 'Closer than Yesterday' to z kolei milusia balladka, bardzo zbliżona klimatem do dokonań The Carpenters, znów pięknie zaśpiewana przez wokalistkę do wtóru gitary akustycznej i smyczków. 'Kindness (At the End)' zaczyna się pulsującą partia basu i wstępem, który przywodzi na myśl Genesis - ale tylko do czasu, gdy pojawiają się wielogłosowe partie, z których Renaissance słynie. W nagraniu tym wokalnie udzielił się basista Jon Camp dowodząc, że on również potrafi ciekawie zaśpiewać, podobnie zresztą jak w przeuroczym 'She Is Love'.
Na 'A Song for All Seasons' znajdują się też dwa nagrania, które przysporzyły Renaissance nieco popularności. Pierwszym z nich jest bujające i radosne 'Back Home Again', o 'ludziach żyjących nad rzeką Tyne' traktujące. Wykorzystano je w ścieżce dźwiękowej do serialu 'The Paper Lads', który przez jakiś czas emitowano w brytyjskiej telewizji. Większą karierę zrobiło przebojowe 'Northern Lights', które okazało się chyba jedynym singlowym hitem zespołu, a przy okazji idealnie trafiło w gusta prezenterów AOR-owych programów. I nic w tym dziwnego, bo nagranie fajnie kołysze, a Annie Haslam po raz kolejny daje w nim dowód swoich niepoślednich zdolności wokalnych.
Osobną wzmiankę wypada poświęcić ostatniemu na płycie nagraniu tytułowemu. Pełne rozmachu i wzbogacone symfonicznymi ornamentami jest 'A Song for All Seasons' znakomitym przykładem tego, co może powstać w wyniku współdziałania orkiestry i zespołu rockowego. Od pierwszych nut zarówno zespół, jak i orkiestra umiejętnie budują napięcie, aż do finałowej kulminacji, w której krystalicznie czysty głos Annie Haslam oznajmia:
Song for all seasons,
A song for all our time,
We'll have a song for all the seasons through.
A potem następuje wspaniała, orkiestrowa koda, w trakcie której ciarki maszerują po plecach gęsiego :-).
Niestety, brak znacznego komercyjnego sukcesu 'A Song for All Seasons' i rosnące wymagania finansowe zespołów orkiestrowych sprawiły, że muzycy Renaissance nie mogli sobie pozwolić na nagranie kolejnych płyt z towarzyszeniem orkiestry symfonicznej. Fundamentem kolejnego albumu, 'Azure d'Or', stały się więc syntezatory, co ujęło muzyce Renaissance sporo uroku. Następne płyty okazały się już całkowitym odwrotem od symfonicznych brzmień, a przy tym również niewypałem - i to zarówno artystycznym, jak i komercyjnym. I zespół się posypał: z kwintetu ostało się trio, a potem duet Haslam-Dunford. Mimo paru prób wskrzeszenia, nie udało się przywrócić dawnych dni świetności Renaissance, których jednym ze świadectw pozostaje 'A Song for All Seasons': album będący łabędzim śpiewem nie tylko tej zasłużonej formacji, ale po części także całego rocka symfonicznego.