Jak dla mnie ulubiona płyta ELP. Jest na niej wszystko za co tak bardzo lubię ten zespół: klawiszowe improwizacje, perkusyjne popisy Palmera no i przede wszystkim niesamowity głos Lake'a.
Plyta zaczyna się 3 częściową kompozycją Endless Enigma która znakomicie wprowadza nas w klimat calego albumu....Zaraz potem mamy przepiekną balladę Lake'a From the beginning w której bardzo wyróżnia się przepiękne solo Emersona na klawiszach. Pod numerem piątym kryje się najsłabsza moim zdaniem piosenka na tej plycie Scheriff, zainspiowana westernem zupełnie nie pasuje do tego albumu...Druga strona plyty zaczyna się brawurowym wykonaniem Hoedown z repertuaru A. Coplanda, ta kompozycja przez wiele lat otwierała koncery grupy.
Nastepnie mamy najpiekniejszą pieśń którą zespół napisał czyli Trilogy...zaczyna się od delikatnego fortepianu Emersona i anielskiego głosu Lake'a za chwilę jednak wchodzi znakomite solo na Hammondzie i prywa nas wrejony dostepne tylko nielicznym. 2 ostatnie kompozycje rownierz zaslugują na wyróżnienie. Ostre rockowe Living sin wnosi ciekawe urozmaicenie a kończacy album Abbadon bolero można tylko porownać do slynnej kompozycji Ravela Bolero.,
Podsumowując jest to bardzo dobra i interesująca plyta; stanowi ukonorowanie poszukowań zaczetych jeszcze na albumie debiutanckim... Moja ocena 5