Obok tej płyty nie można przejść obojętnie. To kanon muzyki rockowej lat siedemdziesiątych. To dzięki tej płycie zaczęto mówić, że zespół Emerson Lake And Palmer gra hard rocka!!!
A tak, bo grał. Bo nikt wcześniej TAK nie używał organów Hammonda. Nawet sam Keith Emerson wcześniej tak nie grał. Co więc się stało???
Ta płyta to w prostej linii dowód na zjawisko synergii. Suma talentu 3 muzyków grających razem daje więcej niż suma ich trzech z osobna...
A muzycy tworzący tą grupę nie byli nowicjuszami. Choć byli młodzi, to już bardzo znani...
Przypomnijmy:
Keith Emerson przez kilka lat przewodził grupie The Nice, która położyła podwaliny pod szersze wykorzystanie brzmienia muzyki poważnej w rocku i która była jednym z prekursorów brzmień organów Hammonda.
Carl Palmer - znakomity 20 letni pałker który już wcześniej bębnił w grupie Artura Browna i Atomic Rooster.
I wreszcie pierwszy balladzista grupy - Greg Lake, który już zasłynął jako pierwszy wokalista King Crimson (to jego głos w utworze Epitaph wywoływał dreszcze emocji).
Ta trójka stworzyła supergrupę, choć była za silna aby razem przetrwać dekady. Teraz już spotykają się sporadycznie i odcinają kupony po dawnej popularności, ale w 1970 roku to byli giganci.
I ta pierwsza płyta to gigant. Każdy z utworów to arcydzieło.
Ciężki jak walec - The Barbarian, monumentalny i zmienny jak kobieta - Take A Pebble; super-rockowy Knife-Edge; symfoniczny - The Three Fates; totalnie odjechany - Tank i przebój wszech-czasów - Lucky Man.
Jedna całość. Kanon. Skała nie do ruszenia. Genialne. Jeśli jeszcze tego nie słyszeliście - POZYCJA BARDZIEJ NIŻ OBOWIĄZKOWA!!!!!!!!!!!