Cannibales

Oceń ten artykuł
(2 głosów)
(2005, album studyjny)
1. Trop tard (2:29)
2. Comme les autres (6:41)
3. Rien ne colle (4:59)
4. St Petrole (10:30)
5. Télécommandés (5:10)
6. Guest star war (6:19)
7. Le prix de l'éxil (8:29)
8. Cannibales (10:37)
9. Le prix de l'exil (version courte) (5:10)

Czas całkowity : 60:24
JP Louveton (gitary, bass, sampling, wokal)
Olivier Soummaire (perkusja)
Guillaume Fontaine (instrumenty klawiszowe)
Lionel B. Guichard (bass - 4)
Manu Defay (bass  - 5 & 6)
David ‘Lixir’ Soltany (solo gitarowe - 1, 7 i finał)
Laurent ‘Jolan’ Restencourt (solo gitarowe - (2, 6 i finał)
Davy ‘Greg’ Ho Thong (solo gitarowe - 3, 8 i finał)

1 komentarz

  • Krzysztof Baran

    Czy można nazwać kanibalizmem fakt emocjonalnego skonsumowania własnej gitary przez gitarzystę :) ? Myślę, że Jean-Pierre Louveton nie obrazi się na takie porównanie, bo gitarzystą jest świetnym i można zaryzykować stwierdzenie, że w budowaniu nastroju, melodii, dzikich riffów, soczystych solówek i zagrywek jest mistrzem. Zjadając w ten sposób własną duszę, przez cały czas trwania płyty robi ze swoim wiosłem wszystko, żebyśmy od głośników nie odeszli.
    To tak tyle na wesoło, bo temat płyty już nie jest tak zabawny. JP przyrównuje, bowiem nas wszystkich do kanibali. I ma w tym zupełną rację! Wszak, na co dzień jesteśmy sobie kanibalami, pożerając siebie nawzajem dla lepszej pozycji w świecie. Taka już nasza ludzka natura... W ramach tej wzajemnej konsumpcji, nie dostrzegamy jednak tego, że nasze istnienie chyli się z każdym dniem ku zagładzie, a nasze zabiegi tylko przyśpieszają sprawę.
    Słów kilka o samej muzyce. Ona wszak jest tu najważniejsza! I rzeczywiście tak jest. Na pierwszym planie rządzi gitara. Wygrywa wszystkie możliwe melodie stanów ducha nas - ludzkich kanibali. Chwilami jest dzika jak gitara Steve'a Vai'a, momentami diabelsko przebojowa - jak Eddie Van Halen. Za chwilę zagra nam zmysłowo i psychodelicznie jak David Gilmour, a po chwili zachwyci nas przepięknym, klasycznym pasażem niczym Steve Hackett. Nie ma w tych porównaniach nic na wyrost. Jean-Pierre jest świetnym gitarzystą, bez dwóch zdań. Wszystko to, dlatego, że w jego grze najważniejsze jest wylanie siebie, swoich uczuć i potrzeb. Reszta schodzi na drugi plan, choć od strony technicznej oczywiście też można się zachwycać.
    Same utwory na płycie nie są ani długie, ani krótkie. Przede wszystkim nie są przegadane. Dzieje się w nich mnóstwo. Liczne zmiany tempa i nastrojów świetnie podkreślają temat płyty. Znakomite są też partie klawiszowe, za którymi zasiada - podobnie jak w zespole Nemo G. Fonataine. Klawisze są tu takie jak trzeba. Stanowią tło dla instrumentu numer jeden, czyli gitary. Chwilami wygładzają jej dźwięk, chwilami nieco go podkreślają. Kilka partii organowych, oraz zagrywek na melotronie spowoduje u Kanibali, słuchających płyty odruch rozglądania się wokół siebie. Kto wie kto ich właśnie za chwilę będzie chciał pożreć...
    Uwagę zwraca świetne otwarcie płyty ('Trop Tard') przechodzące w fajnie rozbudowywane, a przy tym dość przebojowo brzmiące 'Comme Les Autres'. W ucho wpada też 'Rien Ne Colle' z rytmicznym refrenem i przemieszaną wojnę elektrycznych riffów z klasycyzującą akustyką. Potem przychodzi czas na nieco mroczniejszy utwór ('St Petrole'), jeden z dwóch 10-minutowych numerów na albumie. Usłyszymy tu grę strun a'la Vai. Utwór to bardzo progresywny i zmienny, jak zmienność uczuć zimnych kanibali. 'Telecommandes' zacznie się bardzo rytmicznie. Rządzić będą tu dość ostrawo brzmiące riffy, przechodzące w bluessujące zagrywki. W szóstym na płycie 'Guest Star War' zrobi się dość ciężko i dziko, choć powtarza się w utworze zmiękczający go nieco, ciekawy pasaż. Następne w kolejności 'Le Prix De L'Exil' to chyba najbardziej optymistycznie brzmiący kawałek na płycie. Tym razem duży ukłon w stronę mistrza Gilmoura. Nawet organy zagrają tu Floydowsko! Tytułowe, 10-minutowe 'Cannibales' rozwinie się w sposób charakterystyczny dla Rush. Klawisze będą to oszczędne, ale genialnie splotą się z gitarą. Nawet są tu dzwoneczki a'la Neil Peart. Świetny to utwór! Na koniec, jako bonus dostajemy jeszcze raz 'Le Prix...' tyle, że w krótszej wersji.
    Reasumując, płyta to raczej zimna i mroczna. To kawał naprawdę dobrego rockowego grania z elementami progresji. Moje przyrównanie umiejętności JP do mistrzów gitary wcale nie jest na wyrost. Jak już wspomniałem, facet wkłada w swą grę maksimum swej duszy, przez co płyty słucha się z dużą przyjemnością. Polecam ją wszystkim fascynatom gry na gitarze. Od JP zapewne wiele można się nauczyć!
    Prawie 5/5

    Krzysztof Baran czwartek, 26, luty 2009 18:39 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Rock Symfoniczny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.