Afterglow

Oceń ten artykuł
(27 głosów)
(2009, album studyjny)
01. The Haywain (0:55)
02. Imperial Winter White (15:02)
03. Interlude (02:35)
04. In Taberna (13:10)
05. Armoury (03:00)
- Morten Andreas Eriksen  ( Gibson SG, Fender Telecaster and Stratocaster, Dan Electro, Gibson Explorer and Jay Turser double neck guitar. Martin acoustic guitar )
- Lars Fredrik Frøislie  ( Mellotrons (M400), Hammond organ (C3), Piano (L.Schmidt), MiniMoog Model D, Arp Pro Soloist, Arp Axxe, Rhodes Mark II, Hohner Clavinet D6, Solina String Ensemble, Roland Ep-10, Elka Elkapiano 88, Stylophone and vocals )
- Kristian Karl Hultgren  ( Rickenbacker 4001 and Fender jazz bass. Double bass and acoustic bass )
- Martin Nordrum Kneppen  ( Ludwig and Yamaha drums, Steinkopf soprano crumhorn, Moeck soprano recorder, Aulos alto recorder, medieval and renaissance percussion )

Muzycy sesyjni:

- Tony Johannsessen  ( vocals )
- Ketil Einarsen  ( Miyazawa flute, Trevor James alto flute, Yamaha piccolo flute )
- Aage Moltke Schou  ( percussion, vibraphone and so on )
- Ulrik Gaston Larsen  ( baroque guitars )
- Sigrun Eng  ( cello )  
Więcej w tej kategorii: « Hinterland Rites At Dawn »

1 komentarz

  • Rafał Ziemba

    Raz na rok zdarza się, że jakiś zespół przypomina mi, że prog nie umarł. Podczas kiedy większość zespołów przekonuje mnie, że jest odwrotnie, zdarzają się jeszcze wyjątki, W zeszłym roku to było Il Bacio Della Medusa. W tym roku jest to Wobbler.
    Muzykę nowych kapel poznaję najczęściej dość niechętnie. Ale nie jestem głuchy i kiedy słyszę dobrą muzykę, to ją słysze i koniec i kropka. Niestety, większość fanów dopadł problem o którym pisałem przy okazji recenzji Il Bacio. Ludzie nie chcą słyszeć o nowej muzyce w starym stylu. Choćby przebijała swoją wartością setki cienkich, zapomnianych już kapel. Klapki na uszy i Grześkowiakowe 'jak się uprę - to nie'.

    Wobbler to norweski zespół. Jako dawnego fana black metalu, trochę mnie dziwi, że z tego kraju wychodzi teraz coś jeszcze poza leśnymi ludkami i śniegowymi bałwankami. Tym bardziej plus za odwagę.
    Wcześniej ich muzyka nie obiła mi się o uszy... widziałem okładkę pierwszej płyty i stwierdziłem 'eeee tam'. Mój błąd.

    Tym razem zajrzałem na myspace grupy. I zobaczyłem inspiracje do których się przyznają. Z jak wielką ulgą przyjąłem brak nowych i starych neo progowych grup! No i brak prog metalu... A w zamian za to na przykład Cherry Five. Kolejny plus za czerpanie z najlepszych źródeł.

    I spodziewałem się wiele dobrego. Ale czegoś TAKIEGO się nie spodziewałem...

    Po załączeniu tego krótkiego jak na dzisiejsze standardy albumu (single teraz czasami tyle trwają...) przywitał mnie mini utworek instrumentalny, który brzmi jak żywcem wyjęty z płyt Gryphon. Folk rock w renesansowym stylu na całego... Zaskoczenie?? No pewnie! Przecież miał być rock symfoniczny i gdzie on jest? Otóż jest...
    Po raz pierwszy można go usłyszeć na drugim numerze - Imperial Winter White. Najdłuższym, piętnastominutowym.
    Panowie atakują od razu z grubej rury. Mocne i 'stare brzmienie' - świetna produkcja. Motyw goni motyw, melodia goni melodię. Teraz słychać włoską szkołę, słychać Genesis, ale także Gentle Giant. Oczywiście porównania te są na poziomie rytmiki (Gentle Giant) i melodii (Genesis). Wokalu jest tu jak na lekarstwo. Pojawia się jedynie trzy razy. Raz w chórku przy okazji repetycji jednego z początkowych motywów, drugi raz śpiewany delikatnie pod rozpędzająca się muzykę, oraz trzeci raz, potraktowany po rockowemu, na tle mocnego, Hackettowego riffu. Wobbler nie ucieka także daleko od folku. Jest on gdzieś co chwila słyszalny. A to w okazjonalnych partiach fletu, a to w samej linii melodycznej gitar. Co chwila jest to jednak przerywane, a to jakimś karkołomnym riffem, a to eksperymentami z kręgu fusion. Z mniej znanych zespołów słyszę tu także śladowe elementy Argentyńskiego Agnus oraz Hiszpańskiego Fusioon (to już mniej). W sumie ta kompozycja mogła by uchodzić za definicję prog rocka w klasycznym ujęciu. Jedyny szkopuł w tym, że jest jednak sporo spóźniona... Ale to juz nie wina muzyków, że nie mieli okazji dorastać w latach siedemdziesiątych.
    Interlude jak sama nazwa na to wskazuje to tylko przerywnik. Urocza miniaturka zagrana jedynie na gitarze (no trochę oszukuję - są okazjonalne uderzenia w klawisze). Znów folk daje o sobie znać. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby był to wstęp do jakiejś dłuższego numeru a nie tylko przerywnik.
    A po chwili wytchnienia znów wchodzimy szybko w prog rockowe zawiłości. I podobnie jak w przypadku wcześniejszej długiej kompozycji, In Taberna składa się z cudownej mieszanki rocka symfonicznego, folku i trudniejszych fragmentów które spokojnie mogłyby się znaleźć na którejś z płyt Gentle Giant. Wiele zmian tempa, a melodii tyle, że aż trudno to ogarnąć i wyłapać wszystkie nawet za wielokrotnym przesłuchaniem. Muzykę Wobbler można by określić jako mariaż Trespass, Red Queen To The Gryphon Tree i Octoups. Ale nawet to nie oddaje w pełni oddaje charakter tej muzyki. W pewnym momencie zdarza się nawet swingowy motyw - całkiem z innej bajki, a przecież tak pasujący. Aż dziwne, że numer rozwija się tak konsekwentnie i nie ma się wrażenia, że jest on posklejany z różnych fragmentów. Dużo wnosi udział muzyków sesyjnych. Gdy wchodzi wiolonczela i kilka różnych fletów słychac jakby kompozycja miała skręcić w stronę muzyki klasycznej, potem pojawia się folk, za chwilę mamy 10 sekund w rytmie dysku, a potem znów klasyczny symfoniczny rock. Jak to się dzieje, że to jest tak fajne i strawne? No cóż, to jest właśnie prawdziwa sztuka mili państwo. Acha byłbym zapomniał, że w końcowych minutach nagle atakuje nas gitarowy riff wystylizowany na Creeping Death Metallici:)
    Ten cudowny muzyczny kolaż kończy się trzyminutową kompozycją o nazwie Armoury. Choć początkowo kojarzy mi się on z rodzimym folkiem do jakiego przyzwyczaiła nas Kapela Ze Wsi Warszawa, to jednak to uczucie szybko mija, gdyż znów numer dryfuje w stronę Gryphon i muzyki renesansowej. Trochę pogodnie, trochę smutno... bardzo fajny numer. Świetny na zamknięcie i przypieczętowanie tego albumu.

    Ach, jak ja żałuję, że ta płyta nie powstała w latach siedemdziesiątych. Wtedy zespół może by coś osiągnął, może nie, ale na pewno uchodził by za perłę. Choćby i zapomnianą. A teraz? Zbierze dobre i bardzo dobre oceny - ale obawiam się, że fani starego proga go nie zaakceptują bo za nowy, a fani nowego też nie, bo brzmi za staro i gra zbyt skomplikowanie. No i w dodatku mało osób lubi folk. Kolejna bariera. Mam nadzieję, że to tylko moja zła wróżba i los Wobbler potoczy się inaczej. Jeśli ktoś z czytających te słowa, miałby sobie kupić jakąś jedną nową progową płytę w 2009 roku, to zachęcam z całego serca, aby wybrał właśnie ten album. W razie braku satysfakcji służę swoim adresem - będzie można mi rzucić nietrafionym zakupem w twarz i zwyzywać:)

    5/5

    Rafał Ziemba niedziela, 15, marzec 2009 13:15 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Rock Symfoniczny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.