The English Way

Oceń ten artykuł
(0 głosów)
(2009, album studyjny)

1.Breydon Sunrise    (9:16)
2.Child Of Our Time    (7:03)
3.Home    (3:07)
4.In Vino Veritas    (6:35)
5.Don't Change Me    (4:16)
6.Flying Kities    (0:53)
7.The English Way    (17:58)

-Martin Nico / Gitara Elektryczna
-Bob Connell / Instrumenty Klawiszowe
-David Newson / Gitara Basowa
-John Hughes / Perkusja
-Iain Jackson / Wokal
Więcej w tej kategorii: In The Comfort Of Your Own Home »

1 komentarz

  • Mikołaj Grażul

    Mother Black Cap - brytyjski kwintet grającego z powodzeniem rocka progresywnego. Ich muzykę można porównać do zespołów takich jak Pink Floyd, czy Focus. Zespół ma na swoim koncie udany debiut w postaci płyty „In the Comfort of your own home”. Przez trzy lata grupa zagrała sporo koncertów, głównie w Wielkiej Brytanii i zdobyła tam rzesze fanów. Konsekwencją czego było podpisanie kontraktu płytowego z wytwórnią Cyclops Cecords, z którą zespół związany jest do dziś. Owocem tej współpracy jest drugi album Brytyjczyków zatytułowany „The English Way”, wydany we wrześniu 2009 roku.

    Początek płyty wypada bardzo słabo w porównaniu z późniejszymi kompozycjami.
    Pierwszy „Breydon Sunrise” rozsławia piękno rodzimego miasta Norfolk, z którego to muzycy pochodzą. Krajobraz ukazany przez Anglików nie wydaje się chyba tak uroczy jak pewnie w rzeczywistości jest. Odsłania zaś nierówne i słabe punkty muzyków. Wiadomo koncert buja! Muzyków ponosi żywioł i w efekcie nie zawsze wszystkie ich zagrywki są idealne "w czasie" i "na czasie". Inaczej, jest z albumem studyjnym. Wszystko można i trzeba dopracować. A tu spóźnione wejście instrumentów (0:40), czy oporny tapping w okolicy 7:20 krzywizną przekręcający ucho! Wstyd Panowie! W utworze „Child Of Our Time” jest znacznie lepiej. Nie powala, ale słucha się go przyjemnie. Moją uwagę zwrócił motyw kończący utwór grany na syntezatorze. Wydawało mi się, że muzycy starali się nagrać płytę w "staroprogowym" charakterze. Z początku mi to przeszkadzało, lecz tylko z początku. A dalej krótka kompozycja „Home”. Przyjemny folkowy utwór, brzmiący jak z „Creeping Vine” zespołu Cyan. Brawko!

    „In Vino Veritas” - czwarty utwór na płycie „The English Way”. Rozpoczyna się epickim klawiszowym wstępem trwającym niespełna półtorej minuty przechodzącym zgrabnie do zasadniczego motywu utworu. Mamy do czynienia z nowym obliczem Mother Black Cap. Solidna angielska robota. Grając przez niemal całą piosenkę prosty motyw, udało im się stworzyć charakterny cokolwiek kawałek. Przewija się tu wszak cała paleta solistów. Słyszymy zarówno gitary, organy Hammonda i ostro grającą sekcję rytmiczną. Chcąco-niechcący odjechali, że hej! Niczym z okresu lat 60. Procol Harum i The Nice. I nie sądziłem, że dalej będzie podobnież. A było... Przykładem tego jest kolejne „Don't Change Me Now” - chyba najbardziej Floydowski utwór ze wszystkich. Wokalista odwala tutaj kawał dobrej roboty. Chociaż na początku jego wokal jest ciut drażniący, ale wspólnie z klawiszami oraz przepięknie wkomponowanym solo gitary brzmi z czasem wybornie. W połowie godziny dochodzimy do tytułowego finału, w postaci osiemnastominutowej suity. Razem z utworem „In Vino Veritas” tworzą nadwyraz udane kompozycje. Warto jednak w tym momencie skupić się wyłącznie na „English Way”.

    Brytyjczycy zabrali nas w podróż w czasie, w historię Anglii, jednego z najbardziej konserwatywnych narodów Europy na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. Utwór zawiera w sobie elementy rocka neoprogresywnego, a przy okazji zahacza o inne style o tyle o ile. Muzyka "ku pokrzepieniu serc". Dobrym tego przykładem z przeszłości jest Iron Maiden. Wpletli oni bowiem przemówienie Winstona Churchila w utworze „Aces High” podobnie jak MBC w „The English Way”. Słychać ponadto historyczne komentarze z ważnych meczów piłkarskich - chwil mających dla rodaków wielką wartość sentymentalną.
    Jest jedna rzecz, o której wcześniej zapomniałem wspomnieć, a wypadałoby, gdyż ma znaczny wpływ na moją ocenę końcową. John Hughes (perkusista), to moim zdaniem najsłabsze ogniwo w brytyjskim kwintecie. Przykro mi, bom bębniarz i to mój ulubiony instrument. Jego gra pozbawiona jest polotu i finezji, a przejścia blokują resztę zespołu przez co muzycy często sami muszą siebie pilnować. Wiadomo, że piękno tkwi zazwyczaj w prostocie, a Koziołek Matołek chcąc niechcąc może dojść do Pacanowa. Trochę chęci i topografii. A w muzyce przypomina to grę z metronomem, pozbawionym ekspresji, wystukującym ciągle ten sam rytm. Z tego, co mi wiadomo, John został zastąpiony przez osiemnastoletniego Calluma Connella. Nadzieja częstokroć w młodych.

    I cóż! Przyszło mi oceniać album bardzo nierówny. Niedociągnięty. Ale nie ogłuchłem - nie brak mu też ciekawych elementów, pełnych staroprogowego oblicza.

    Szkoda, że cząstkami, a nie w całości. Stąd niskie loty mojej noty. Niestety tylko 2,5/5.




    Mikołaj Grażul

    Mikołaj Grażul czwartek, 19, listopad 2009 22:12 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Rock Symfoniczny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.