Do lat dziewięćdziesiątych minionego stulecia Camel wydał zaledwie dwa albumy koncertowe: 'A Live Record' i 'Pressure Points'. Zgroza. Pisałem to już przy okazji innych recenzji i powtórzę po raz kolejny: nie miał Camel szczęścia do wytwórni płytowej. Decca położyła całkowicie promocję albumu 'Stationary Traveller', a trasę koncertową, w którą Camel ruszył po nagraniu tego albumu, udokumentowała pojedynczym krążkiem, trwającym zaledwie niecałe 47 minut. Żenada. No a po wydaniu albumu koncertowego pan Andrzej pokłócił się z wytwórnią o należne mu tantiemy i rozdział pt. Gama-Decca zakończył się bezpowrotnie.
Wydawało się, że nieopublikowane nagrania z trasy pokryje kurz na archiwalnych półkach. Na szczęście w zeszłym roku ukazał się dwupłytowy remaster 'Pressure Points', który oprócz znanych już 10 nagrań przynosi dodatkowe sześć, a więc nie pokrywa się też z DVD 'Pressure Points'. Dopieszczono brzmienie, zmieniono też strukturę utworów, tak by lepiej oddać przebieg oryginalnych koncertów.
I jak to brzmi? Znakomicie! 'Pressure Points' dokumentuje możliwości składu nagrywającego płytę 'Stationary Traveller'. Materiał obejmuje, oprócz niemal całej 'Stationary...', także płytę 'Nude', są też żelazne punkty w rodzaju 'Sasquatch', 'Wait', 'Lady Fantasy' czy też 'Rhayadera'. Zespół jest zgrany, bawi się na scenie, nie ma też oporów, by trochę poeksperymentować (vide genialna, siedmiominutowa wersja 'Pressure Points' z cudnymi solówkami pana Latimera). Słychać, że wspólne granie sprawia wszystkim wielką frajdę. A gdy jeszcze na scenę wchodzą goście w rodzaju Petera Bardensa czy Mela Collinsa, robi się naprawdę magicznie. Co tu dużo gadać: naprawdę solidny koncert. Jeśli ktoś chce mieć w pigułce Camela z pierwszej połowy lat osiemdziesiątych, to 'Pressure Points' się świetnie do tego nadaje.
Osobiście bardzo ten koncert lubię. W pierwotnej, 47-minutowej wersji miałem go na jednej stronie 90 minutowej kasety, więc, niestety, Rhayader idący do miasta już mi się w całości nie zmieścił. Teraz mogę sobie posłuchać wszystkiego w całości i przez ok. 85 minut cieszyć uszy muzyką jednego z ulubionych zespołów. Nie będę szalał z ocenami, ale bez żadnego naciągania mogę dać solidne:
4/5