1994 rok, Los Angeles, festiwal ProgFest... Zaproszono naprawdę znakomite grupy (Echolyn, Halloween, Kalaban, Anekdoten, Anglagard, Episode, Giraffe, Minimum Vital i Sebastian Hardie). Australijczykom przyszło zamykać festiwal. Nieprzypadkowo organizatorzy zostawili ich 'na deser'. Mario Milo i spółka byli bowiem w wybornej formie i zagrali w wielkim stylu, w sam raz na Wielki Finał. Zaprezentowali prawie 70 minut muzyki, zmieścili w tym czasie całą pierwszą płytę (Four Moments), obszerne fragmenty drugiej (Windchase) i różnego rodzaju cytaty z klasyki (Bizet). Nie jest to jakaś wielka i odkrywcza płyta. Nie jest to w jakiś szczególnie wirtuozerski sposób zagrane. Ale jest tu wszystko to za co świat pokochał Sebastiana Hardie'go, czyli piękna melodyka, wspaniała gitara i fajne sola klawiszowe. I jest magia, która towarzyszy im od pierwszych dźwięków. Jest też i 'polski akcent' - pamiętacie taki polski zespół Exodus? Na swojej pierwszej płycie nagrał utwór Złoty Promień Słońca z bardzo fajnym motywem przewodnim. Ten sam motyw w sposób niemal identyczny słyszymy na Glories Shall be Relased... Przypadek? Plagiat? Trudno orzec, nie będę wydawał wyroków, posłuchajcie sami... Płytę polecam wszystkim, zwłaszcza wielbicielom starego poczciwego Camela i amatorom 'grzecznej', melodyjnej odmiany proga.
Aleksander Król piątek, 13, styczeń 2012 15:31 Link do komentarza