Snowtorch

Oceń ten artykuł
(13 głosów)
(2011, album studyjny)
1. Snowtorch (Part One)
 (a) Star Of Light
 (b) Retrograde
 (c) Fox On The Rocks
 (d) Celestine
2. Helix
3. Snowtorch (Part Two)
 (a) Blowtorch Snowjob
 (b) Fox Rock 2
 (c) Coronal Mass Ejection
- Phideaux Xavier / acoustic guitar, piano, vocals
- Ariel Farber / vocals, violin
- Valerie Gracious / vocals
- 'Bloody' Rich Hutchins / drums
- Mathew Kennedy / bass guitar
- Gabriel Moffat / electric guitar
- Linda Ruttan Moldawsky / vocals, metal percussion
- Molly Ruttan / vocals
- Mark Sherkus / keyboards, piano
- Johnn Unicorn / keyboards, saxophone, vocals
Więcej w tej kategorii: « Doomsday Afternoon

1 komentarz

  • Krzysztof Baran

    Zapraszam Was do wzięcia udziału w wielkiej, kosmicznej odysei. Długiej wycieczce w najodleglejsze systemy drogi mlecznej. Do układu planetarnego, w którym słońce ma chłodny, biały blask. Jest bowiem białą, śnieżną pochodnią której światło napędza życie na jednej z planet. Planeta ma niecodzienny kształt. Jest bowiem wielką gąbczastą bryłą, z której wyrastają dziwne, niebieskie nitki. Jak wyglądają mieszkańcy tego niezwykłego globu? To już wywód dla każdego z nas, słuchaczy, a właściwie dla naszych bujnych wyobraźni.

    Gdyby spróbować w jakikolwiek sposób zakwalifikować dotychczasowe dokonania Xaviera Phideaux, lidera formacji Phideaux z Los Angeles, można nabawić się prawdziwych kompleksów. Najprostsza definicja, jaka się nasuwa i chyba jest najbardziej adekwatna do jego muzyki może, jak się okazuje mieścić się w jednym, krótkim słowie 'eklektyzm'. Twórczość amerykańskiego zespołu bowiem zawiera całe mnóstwo skoków do wielu gatunków i podgatunków muzycznych. Można zaryzykować że to twórczość bardzo kompilacyjna, pełna zwrotów i zakrętów, wzbudzająca w głośnikach aurę niespokojną, a jednak z drugiej strony pełną przyjemnych dźwięków i melodii. Xavier nie bał się w przeszłości zapraszać choćby orkiestry symfonicznej. Współpracować z ogromną liczbą stałych i gościnnych muzyków. Ale właśnie dzięki tym zabiegom płyty lśniły ową wielowątkowością i pełnym brzmieniem instrumentalnym. Tak było w przypadku ostatnio nagranych przez zespół albumów. Na najnowszym, właśnie wydanym i zatytułowanym Snowtorch, muzyka Phideaux wprost wybucha ową eklektyczną mieszanką. Lśni nią na każdym kroku i porywa słuchacza bez reszty. Tak się stało przynajmniej z moją skromną osobą, choć już wiem, że podobnie twierdzi kilkoro moich znajomych.

    Xavier od lat współpracuje z masą muzyków. Każdy z nich ma swoją misję do spełnienia. To trochę tak jak w wielkiej orkiestrze symfonicznej. Oczywiście najważniejszą postacią jest multiinstrumentalista i szef (dyrygent?) Xavier, ale nie sposób dla przykładu nie zwrócić uwagi na zmysłowe głosy kobiecej części zespołu z Los Angeles. Valerie Gracious, Linda Ruttan Moldawsky i Molly Ruttan stwarzają niesamowitą atmosferę zmysłowym śpiewem. Dodają też dużo ciepła do mimo wszystko chłodno brzmiących, chwilami wręcz wyrachowanych partii instrumentalnych. Pojawiają się: saksofon (Johnny Unicorn i gościnnie zaproszony Chris Bleth), skrzypce (Ariel Faber) czy wiolonczele (Stefanie Fife). Obok nich pojawiają się pianiści i klawiszowcy (Xavier Phideaux, Johny Unicorn i Mark Sherkus) odpowiedzialni za całe to symfoniczne brzmienie. Na gitarach mocy muzyce dodaje Gabriel Moffat. Zaś w sekcji rytmicznej rządzą: basista Mathew Kenedy oraz perkusista 'Bloody' Rich Hutchins. Można powiedzieć, że to cała orkiestra ludzi znakomicie zgranych ze sobą i nadających na jednej, symfonicznej fali.

    Główną częścią materiału jest tytułowa suita Snowtorch podzielona na dwie części. Pierwsza jej część wprowadza znakomicie słuchacza w ten nieco nieuporządkowany i zwariowany świat. Delikatny motyw na pianino i głos lidera, Xaviera z każdym taktem rosną na sile, gdy powoli zaczynają je posiłkować inne instrumenty. I tak jest do połowy tej kompozycji, gdzie nagle pojawia się bardzo teatralna atmosfera i subtelne, żeńskie wokale. Im bliżej finału pierwszej części Snowtorch, tym więcej absolutnie znakomitych, porywających partii instrumentalnych, tworzących pozorny nieład. Pojawiają się fascynacje E.L.P., Yes, Van Der Graaf Generator czy King Crimson. Wszystko to tworzy naprawdę wyjątkową, by nie powiedzieć podniosłą atmosferę. Docieramy do gwiazd i tniemy kosmiczną materię spokojnym lotem. Druga kompozycja, zatytułowana Helix to utwór o wiele spokojniejszy. Rolę wiodącą przejmuje tu pianino i czarujące, żeńskie wokale, które śpiewają kolejne części tego utworu. Mkniemy do gwiazd leciutko, jak gdyby bezwładnym lotem, niesieni także przez dźwięki skrzypiec. Pojawiają się efekty dźwiękowe (w takich lubuje się choćby mistrz Fripp) potęgujące tą kosmiczną atmosferę. Czas odpalić silniki. Teraz pomkniemy ku Śnieżnej Pochodni o wiele szybciej. Rozpoczynamy finał kosmicznej odysei. Z początkiem drugiej części tytułowego Snowtorch zrobi się nawet nieco psychodelicznie. Znów powraca magia lat 70. i partie klawiszowe a'la Keith Emerson. Choć nie tylko. Niektóre fragmenty skojarzyły mi się z Jethro Tull i z... Clannad. To zapewne poprzez te charakterystyczne głosy pań i kilka celtycko brzmiących zagrywek na gitarze akustycznej i pianinie. Kto wie, być może Celtowie mają w sobie jakiś pierwiastek z kosmicznej materii, pochodzącej z gwiazdozbioru Śnieżnej Pochodni. Wszak wszyscy powstaliśmy z kosmicznych pierwiastków. Drugą część tytułowego utworu kończy rozkręcający się z każdą chwilą segment zatytułowany Coronal Mass Ejection. Z głośników wyzwala się kolejna dawka energii. To znów taka jazda (a właściwie lot) z prędkością światła. W finale mamy jeszcze jedną kompozycję. Tym razem... bez tytułu. To, jak na Phideaux można powiedzieć instrumentalna miniaturka, w której jak gdyby na pożegnanie machają do nas wszyscy członkowie gwiezdnej orkiestry z Los Angeles.

    Gwiezdny lot z zespołem Phideaux to taka podróż przez kilka interesujących rejonów rocka progresywnego, na przestrzeni jego długiej historii. Można powiedzieć, to kompilacja najbardziej charakterystycznych dla tego gatunku muzycznego, elementów poskładanych w jedną, ogromną układankę. Projektu Phideaux nie można nazwać normalnym zespołem rockowym. Ich twórczość nosi znamiona czegoś większego. Czy to rock opera? Myślę, że blisko jest Xavierowi i jego licznej grupie muzycznych przyjaciół do noszenia tego miana. To muzyka chwilami niemal dziwaczna, ale właśnie między innymi dlatego niezwykle interesująca. W dodatku, pomimo swej nieuporządkowanej formy podana w bardzo przystępny sposób, co zapewne zainteresuje nie tylko tych słuchaczy, którym od dawna jest po drodze z rockiem progresywnym, ale także osoby, które dopiero wprowadzają się w kanony muzyki rockowej podniesionej do rangi sztuki. W dzisiejszych czasach nie jest łatwo nawiązać do chlubnych czasów takich gatunków jak rock symfoniczny, psychodeliczny, art-rock czy folk i tym samym zainteresować dość wybrednych słuchaczy. Zwłaszcza tych, którzy dobrze są osłuchani w klasyce rocka progresywnego. Moim zdaniem muzykom projektu Phideaux udało się to po raz kolejny, i to w wielkim stylu.

    Moja ocena: 5/5 - pozycja absolutnie godna uwagi!

    Krzysiek 'Jester' Baran

    Krzysztof Baran niedziela, 08, maj 2011 20:29 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Rock Symfoniczny

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.