Po nagraniu 'A Salty Dog' w obozie Procol Harum zaszły spore zmiany. Przede wszystkim, pan Fisher stwierdził, że granie w zespole i jeżdżenie w trasy już go nie interesuje. Z zespołu odszedł też basista David Knights. Grupa została więc zredukowana do kwartetu, z którego tylko trzech muzyków umiało grać na instrumentach, bo Keith Reid, jak pamiętamy, był tekściarzem (czasem sobie ponoć plumknął na klawiszach tu i ówdzie, ale zasadniczo instrumentów nie tykał). Nie zraziło to jednak pozostałej trójki, zwłaszcza że szybko pozyskano do zespołu Chrisa Coppinga, który początkowo miał tylko grać na organach Hammonda, ale z czasem dano mu też do obsługi gitarę basową. Panowie weszli do studia i w sielskiej atmosferze zaczęli nagrywać czwarty album w dorobku: 'Home'.
Już od początku albumu słychać, że w muzyce Procol Harum zaszły zmiany. Brzmienie stało się bardziej masywne, a kompozycje bardziej dopracowane. Oczywiście jakiejś diametralnej zmiany nie ma, to cały czas Procol Harum, ale muzycznie zespół wydaje się po prostu bardziej dojrzały. Inna sprawa, że ewolucja, o której mowa, dokonała się w pewnym stopniu w następstwie czujnej obserwacji tego, co akurat działo się w muzyce. Sami muzycy Procol Harum przyznawali się bowiem, że w trakcie nagrywania 'Home' inspirowali się dokonaniami The Doors i Jimiego Hendrixa.
Przekonuje o tym już pierwsze nagranie, które, nota bene, dobrą wizytówką albumu wcale nie jest. 'Whisky Train' to w zasadzie jeden, hipnotyczny, hendrixowski riff, ogrywany w kółko przez pana Trowera. Bardzo energetyczny otwieracz. Później jest już jednak mrocznie i klimatycznie. Aż ciarki chodzą po plecach, gdy słucha się tych opowieści z krypty. Na pierwszy ogień idzie 'Dead Man's Dream', w którym fortepian wraz z organami wspaniale budują napięcie, a Gary Brooker wyśpiewuje smętnym głosem opowieść jak z sennego koszmaru: okaleczone zwłoki, grobowce, ożywieńcy z robactwem w oczodołach... No i jeszcze to mrożące krew w żyłach zakończenie. Piosenkę uznano za ponurą do tego stopnia, że wstrzymano jej emisję w programie Top Gear w BBC Radio 1. Nie lepiej jest w następnym 'Still There'll Be More'. Skoczna, galopująca muzyczka z wesolutką partią fortepianu i ostrą gitarą, ale tekst... Oto próbka:
I'll blacken your Christmas and piss on your door,
You'll cry out for mercy, but still there'll be more.
:-)
Milusie. 'Nothing That I Didn't Know' to znowu powrót do posępnych muzycznie klimatów. Utwór jest w istocie elegią o niejakiej Jenny Drew, która to w wieku 26 lat rozstała się z tym łez padołem. Nagranie wyróżnia smutna partia akordeonu, przewijająca się w tle i fantastyczna, jakże smutna koda. 'I wish that I could have die instead'... Następne nagranie już tytułem powiada, o czym będzie. A jest 'About to Die' o ukrzyżowaniu Chrystusa, no i nie muszę mówić, że też nie jest wesoło. Ale jak świetnie wypadają tu przeplatające się partie fortepianu i organów Hammonda, po prostu mistrzostwo świata. Mniej elektrycznie jest w 'Barnyard Story', gdzie początkowo mamy tylko pana Brookera z akompaniamentem fortepianu. Potem jednak nadciągają mszalne wręcz organy, które dobrze korespondują ze smutną opowieścią o pryskających złudzeniach, zmęczeniu życiem i oczekiwaniu na koniec. 'Piggy Pig Pig' nie jest wiele weselsze. Tytułowe świnki to rzecz jasna ludzie, miotający się na świecie pełnym zła i przemocy, pod zimnym spojrzeniem stwórcy, który jest gdzieś wysoko. Albo i nie. W nagraniu tym znakomicie pogodzono transową partię fortepianu, bluesującą partię gitary i organy Hammonda, które wypełniają tło. A Gary Brooker śpiewa zaiste drapieżnie.
Ktoś jeszcze zachował resztki optymizmu? To 'Whaling Stories' szybko go wyleczy. Łkająca gitara i melancholijny fortepian wprowadzają słuchaczy w tę makabreskę niczym z opowiadań Poego. A potem już tylko uderza piorun. I jeszcze grzmot organów, i to wspaniałe, rozciągnięte gitarowe solo. Ale i nad zgliszczami wzejdzie słońce, wypełnią się przepowiednie... Świetne nagranie, jedno z lepszych w dorobku Procol Harum. Kanon.
Po takiej dawce ponurych tekstów słuchacze mogliby sobie jeszcze coś zrobić, więc na zakończenie dostajemy wesolutkie 'Your Own Choice' z absolutnie genialnym tekstem:
There's too many women and not enough wine
Too many poets and not enough rhyme
Too many glasses and not enough time
Draw your own conclusions.
I na samo zakończenie tego nagrania pojawia się radosne solo harmonijki. A więc jest jeszcze nadzieja, trzeba jeno nie tracić czasu, tylko sięgnąć po antał wina, co piszący tę recenzję zaraz uskuteczni.
Można by rzec: 'jest tyle muzyków, a tak mało nut' :-)
No cóż, Procol Harum zagrali te właściwe.
Bardzo udany to album, po 'Grand Hotel' i 'Live...' chyba mój ulubiony. Mroczny, posępny, grobowy. Jak to twierdził nieodżałowanej pamięci Tomasz Beksiński: pierwszy prawdziwie gotycki album. Ocena nie może być inna niż:
5/5