Album 'A Live Record' był pierwszym oficjalnym koncertowym wydawnictwem Camela. Nic dziwnego, że zespół miał ambicje, by płyta miała charakter przekrojowy i pokazywała stopniową ewolucję grupy, która rozpoczynała swoją karierę grając blues rocka, a później stając się stopniowo zespołem progresywnym, komplikującym swoją muzykę. Takie podejście sprawiło, że na 'A Live Record' trafiły utwory z różnych tras koncertowych i różnych koncertów. Co więcej, gdy zaczęto przygotowywać remaster tej pozycji, wykorzystano nieznane wcześniej archiwalne nagrania koncertowe, dorzucając do puli kolejne siedem utworów. Z tym, że jednocześnie rozmaitymi koncertowymi archiwaliami wzbogacono ukazujące się od jakiegoś czasu remastery regularnych płyt zespołu (nie można też zapomnieć o wydawnictwach Camel Productions, bowiem część z nich również dokumentuje wczesny etap działalności koncertowej zespołu).
Czy więc warto się z 'A Live Record' zapoznawać? Przyznam, że nie do końca rozumiem, jaka idea przyświecała firmie Decca (a właściwie Universal), by na dwupłytowym albumie przemieszać ze sobą nagrania z lat 1974-1977. Gdy słucha się 'A Live Record', trudno pozbyć się wrażenia pewnego chaosu. Pierwsze osiem nagrań pochodzi z różnych koncertów (większość z koncertu, który odbył się 2 października 1977 roku w Bristolu) trasy promującej płytę 'Rain Dances', gdy w Camelu na basie grał i śpiewał Richard Sinclair, a zespół dodatkowo wspomagał saksofonista Mel Collins. Dziewiąte 'Chord Change' jest rok wcześniejsze, a dwa ostatnie 'Ligging at Louis' i 'Lady Fantasy' dwa lata wcześniejsze. We wszystkich trzech nagraniach na basie udziela się jeszcze pan Ferguson, a zespół gra jako kwartet. Druga płyta zawiera pełne wykonanie suity 'Snow Goose' z 1975 roku, nagrane razem z towarzyszeniem Londyńskiej Orkiestry Symfonicznej w Royal Albert Hall w Londynie. Jako bonusy dorzucono 'The White Rider' i 'Another Night', oba zarejestrowane w 1976 roku, również w Londynie. Przekrój twórczości Camela więc jest, ale ładu i składu nie ma za grosz.
Wspomniałem o tym, że część nagrań archiwalnych, które na tego remastera nie weszły, poupychano na wznowieniach albumów studyjnych. I tak na przykład na remasterze 'Snow Goose' znajdziemy mniejsze i większe koncertowe wycinki tytułowej suity, przeważnie z koncertu zarejestrowanego przez BBC w 1975 roku. Na 'Moonmadness' dostajemy koncertowe wersje części utworów z tej płyty z roku, a jakże, 1976. Oprócz tego możemy też posłuchać wykonań utworów ze 'Snow Goose' i oczywiście nieśmiertelną 'Lady Fantasy'. Do 'Rain Dances' natomiast dołączono koncertowe wersje nagrań z tej płyty, zarejestrowane na potrzeby BBC w 1977 roku.
Mimo wszystko, warto po 'A Live Record' sięgnąć. Powody są co najmniej cztery. Po pierwsze, koncertowych nagrań składu z Richardem Sinclairem na basie i Melem Collinsem na saksofonie wcale nie ma tak wiele, a dzięki 'A Live Record' możemy posłuchać, jak obaj panowie radzili sobie w klasykach Camela. Moim zdaniem, dali radę :-). Bardzo fajnie brzmią 'Song Within a Song' z bujającą partią basu, 'Lunar Sea' okraszone świetną solówką saksofonu, współbrzmiącą razem z gitarową solówką pana Latimera czy 'Never Let Go' z Sinclairem jako głównym wokalistą. Drugim powodem jest niepublikowane gdzie indziej instrumentalne, autorskie nagranie Petera Bardensa 'Ligging at Louis', nawiązujące klimatem do pierwszych dwóch płyt Camela i dokumentujące przede wszystkim umiejętności gry pana Bardensa na instrumentach klawiszowych. Trzecim powodem jest możliwość wysłuchania całej suity 'Snow Goose', odegranej z udziałem orkiestry symfonicznej. Rezultat jest interesujący, suita zyskuje rozmach, choć ja chyba mimo wszystko wolę oryginalne wykonanie. Więcej w nim ciepła. Czwartym, i ostatnim powodem jest to, że remaster 'A Live Record' dostępny jest teraz w bardzo niewygórowanej cenie; w jednym ze sklepów internetowych dorwałem go za niecałe 17 zł :-).
Nie da się ukryć, że ten album to raczej gratka dla kolekcjonerów i fanów, którzy muszą mieć wszystko, co Camel nagrał. Jednak mimo że 'A Live Record' nie jest reprezentatywną wizytówką zespołu, to albumu słucha się całkiem przyjemnie. Zasługuje on na solidne:
3/5