Utarło się powszechnie, że 'The Single Factor' to najsłabsza płyta Camela. Wiadomo: zespół w rozsypce, a tu zobowiązania kontraktowe, wytwórnia naciska na przebój singlowy - co tu robić? No to pan Andrzej skrzyknął kilku kolegów i muzyków sesyjnych i sklecił w naprędce nową płytkę.
Biorąc pod uwagę to, jacy goście zostali zaproszeni do nagrań (Ant Phillips: ex Genesis, Simon Phillips: współpracujący m. in. z Jeffem Beckiem, Mikiem Oldfieldem, Philem Manzanerą, Johnem Wettonem, The Who i Toto, Dave Mattack: później w Fairport Convention, David Paton i Chris Rainbow: współpracujący m. in. z The Alan Parsons Project), można się było spodziewać wspaniałego albumu. Rzeczywistość okazała się jednak mniej różowa.
Płyta zaczyna się tak, że aż zęby bolą: 'No Easy Answer' i 'You Are The One' miały być w założeniu singlowymi hitami, skrojonymi zgodnie z wymogami radiowego prime-timu. Sztampowe, na jedno kopyto, z prostymi, by nie powiedzieć prostackimi tekstami. I gdy słuchacz znajduje się już w depresji poniżej poziomu morza, zaczyna być... lepiej. 'Heroes', 'Selva', 'Lullabye' to piękne piosenki: pierwsza świetnie zaśpiewana przez Chrisa Rainbowa, a dwie następne przepięknie zagrane przez Latimera na gitarach (choć 'Lullabye' to w zasadzie taki jednominutowy przerywnik). No i 'Sasquatch', na którym z Latimerem w duecie zagrał Anthony Phillips' a na klawiszach wystąpił gościnnie Peter Bardens - były (i jakże znaczący) członek Camela. Świetne nagranie, a partie gitarowe najwyższej próby (Phillips jest jednym z nielicznych muzyków, który potrafi grać na 12-strunowych gitarach). Nie dziwota, że nagranie na stałe weszło do koncertowego repertuaru Camela. Potem jest już, niestety, kapkę słabiej. 'Manic' jeszcze się broni swoim dynamizmem i fajnym refrenem, ale 'Camelogue' to znowu sztampowy tekst i wymęczona muzyka. Ale płyta kończy się znowu wspaniałą serią: 'Today's Goodbye' wprowadza nas w klimat dwóch pereł tej płyty: 'A Heart's Desire' (znów piękny śpiew Chrisa), przechodzący płynnie w 'End Piece'. Tak porywające solo, jakie Andy Latimer zagrał w tym ostatnim nagraniu, zdarzyło się może jeszcze na 'Ice' i 'Pressure Points'. Coś pięknego!
Podsumowując: płyta jest nieco chaotyczna, zlepiona na siłę z różnych pomysłów, które akurat wyszły Latimerowi spod palców. Dwie pierwsze piosenki są daniną na rzecz wytwórni i najlepiej ich w ogóle nie słuchać. Ale reszta się broni, a kilka nagrań jest rzeczywiście najwyższej próby.
To nie jest typowy Camel, prawda. Ale płyty bez wątpienia warto posłuchać, chociażby dla 'Sasquatcha' i 'End Piece'. I na koniec trochę prywaty: 'The Single Factor' była pierwszą płytą Camela, jaką usłyszałem i to wspomnienie pozostanie już ze mną na zawsze: zagubiony w lesie ośrodek wypoczynkowy (multum komarów, do jeziora trzy kilosy), sterta kaset mojego kuzyna, kuzyna mojego kuzyna (pozdrawiam Robert) i moich. Wszyscy siedzą na plaży, a ja wśród szumiących drzew słucham 'Heroes'... A były też wśród tej sterty kaset i inne, których wysłuchanie przewróciło mój świat muzyczny do góry nogami, ale to już zupełnie inna historia ;-)