Vegir

Oceń ten artykuł
(5 głosów)
(2018, album studyjny)

01. Double Down - 7:36
02. Equal Minds - 10:19
03. Sizzurp - 10:45
04. Playing Chess With Barney Rubble - 9:04
05. The Self Licking Ice-cream Cone - 13:08
06. Plutocracy - 4:38
07. Agent Orange - 9:46
08. Emmetropia - 9:00
09. Odin's Wig - 1:54


Czas całkowity - 1:16:10



- Dominique Vantomme - instrumenty klawiszowe
- Michel Delville - gitara
- Tony Levin - gitara basowa, Chapman Stick
- Maxime Lenssens - perkusja



1 komentarz

  • Konrad Niemiec

    Kiedy przeczytałem w zapowiedziach, że MoonJune szykuje kolejny projekt wiedziałem, że mam na co czekać. Na nich jeszcze nigdy się nie zawiodłem.
    Belgijski pianista, kompozytor i producent Dominique Vantomme przygotował rzecz, która na długo pozostaje w pamięci. Sam pomysł wziął się z przypadku. W 2016 roku pojechał aby zobaczyć na żywo zespół Stick Man w Holandii. Przy okazji spotkał starego znajomego – szefa MoonJune Leonardo Pavkovica, który zaaranżował szybką sesję nagraniową w studio Jezuz w Hoboken w Belgii. Sesja trwała jeden dzień – 29 października 2016 roku. Do Dominika Vantomme który grał na Fender Rhodes (och to wspaniałe klasyczne brzmienie), elektrycznym pianie, Mini Moogu, Mellotronie i klasycznym pianinie oraz Tonego Levina który standardowo obsługiwał bass i chapman stick, dołączył niesamowity gitarzysta Michel Delville i perkusista Maxime Lenssens. I tak w czteroosobowym elektrycznym składzie panowie z niczym nie ograniczona swobodą i formą oddali się czemuś na kształt jam-session. I to był strzał w dziesiątkę. Kiedy spotka się grupa znakomitych instrumentalistów i jest chemia to po prostu nie potrzeba nic więcej. Głównym mózgiem był Vantomme i dlatego on sygnuje swoim nazwiskiem płytę VEGIR, która powstała z tego grania. Płyta zawiera dopisek feat. TONY LEVIN, a to już otwiera różne klapki w głowach słuchaczy, którzy mogliby nie wiedzieć czego mogą się po tym spodziewać. Ja spodziewałem się najlepszego i się nie zawiodłem. To co dzieje się podczas tych 74 minut na płycie nie pozwala ani na chwile odejść od głośników. Jak w przypadku wszystkich wydawnictw MoonJune nie jest to muzyka do podkładów, do tworzenia klimatów. To żywa muzyka do przeżywania emocji. Muzyka która płynie, wciąga i mieli słuchacza na kawałki. Dociera do najdalszych zakamarków duszy i do każdego kawałeczka ciała powodując jego drżenie i czucie. Taki rodzaj muzyki się chłonie.
    A chłoniemy znakomitego jazz-rocka, rocka, czy fusion niezależnie jak to nazwiemy. Bo to nie jest jednowymiarowa zbieranina dźwięków, które definiują półkę na której zostanie postawiona ta płyta, tylko mięsista i gęsta fala uderzeniowa, która porywa słuchacza i ciągnie za sobą.
    Pierwsze skojarzenia to wczesny Wheater Report. To brzmienie klawiszy przypomina nam wiele i determinuje swoiste odczucia, które zawsze towarzyszą elektrycznemu jazzowi, Ale temu z pierwszej połowy lat 70. Fender Rhodes to instrument rozpoznawalny w całym muzycznym świecie, podobnie jak organy Hammnonda. I oba już trochę zapomniane i archaiczne, ale na fali brzmieniowych powrotów, znów zyskują zwolenników. Kontrapunktem do tych brzmień jest czysto rockowa gitara, Ale taka, jaką zawsze chciałoby się słuchac w stylu Fusion. Żadnych nudów tylko technika i wgniatające w fotel brzmienie. I jak w przypadku klawiszy determinujemy brzmienie podobne do Wheater Report i np. wczesnego Chicka Corei, tak w przypadku gitary w wielu miejscach skojarzenie jest jedno – Robert Fripp. Dopełnienia brzmienia Levina o gitarowa klasykę rockową z ogromną dawką wirtuozerii przenosi ciężar tego co słyszymy w kierunku rocka. Spotykamy ściany rockowych dźwięków, stawianych przez niesamowitych muzyków. Jazgoty, piski, tremolowana gitara, niesamotne brzmienie perkusji – to wszystko ma moc aby zawładnąć nami na całe 74 minuty i pozostawia jak wykręconą w pralce pościel. Skołowaną, zmiętą, ale czystą i można by rzec „szczęśliwą i usmiechniętą”. Brzmienie perkusji jest tutaj takie współczesne, przestrzenne, ale zrealizowane tak, że słychać każde najmniejsze muśnięcie tom-toma, czy werbla, pozwala śledzić sposób myślenia muzyków i podążać za ich muzyczna wędrówką w krainę dźwięków które oddziaływują na każdego lubiącego takie klimaty słuchacza.
    Celowo omijam opis poszczególnych utworów, bo tej płyty nie powinno się słuchać po jednym utworze, tylko w całości od początku do końca i bez przerwy. Jest tu 8 kompozycji, z czego najkrótsza ma ponad 4 minuty a najdłuższa niewiele ponad 13.
    Dla mnie płyta ma swój punkt kulminacyjny – szczyt, do którego powoli dochodzimy i z którego potem bardzo wolno schodzimy, ale to moje personalne odczucie. Każdy z was musi sobie sam wyrobić zdanie o tej płycie, ale jedno jest pewne – nikt nie przejdzie obok niej obojętnie.
    Moja ocena jest prosta. Ja kocham takie klimaty, więc 10/10.

    Konrad Niemiec czwartek, 22, luty 2018 13:59 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Jazz-Rock / Fusion

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.