1 komentarz

• 

  Nowy album grupy Slivovitz dostajemy do ręki po długiej, bo aż czteroletniej przerwie. Slivovitz to w mojej opinii jedna z najciekawszych współczesnych jazzrockowych formacji i jednocześnie prawdziwa perełka w stajni wytwórni MoonJune Records. Z drugiej jednak strony mam nieodparte wrażenie, że nowa płyta nie ma w sobie takiej finezji i siły jak poprzedzające ją albumy Bani Ahead i Hubris. Poziom tego krążka jest nadal bardzo wysoki i z pewnością miłośnicy jazzrocka nie będą nim rozczarowani. Mało tego, jestem przekonany, że sprawi on każdemu naprawdę wiele przyjemności. Nadal jest to dla mnie jedno z najciekawszych wydarzeń muzycznych roku 2015. Być może, więc, że mój niedosyt wynika ze zbyt wysokich oczekiwań związanych z doskonałym Bani Ahead.
  Przejdźmy jednak do samej muzyki. Możemy posłuchać prawdziwych perełek takich jak Mani in Faccia, ze świetnymi partiami skrzypiec. Dostajemy fantastyczne, przestrzenne gitarowe fragmenty w Yahtzee. Znajdziemy tu także potężne gitarowe riffy przełamane subtelnym brzmieniem harmonijki ustnej - Passannante. Znajdzie się także coś dla miłośników bardziej melodyjnego grania, w postaci łagodnego, wyciszającego Hangover, który charakteryzuje się typowym brzmieniem Slivovitz. Płyta jak i poprzednie wydawnictwa tego zespołu jest spójna i przemyślana. Duży, siedmioosobowy skład i bogactwo instrumentów gwarantuje prawdziwą muzyczną ucztę. Gorąco polecam, każdemu miłośnikowi jazzrockowych brzmień.

  Krzysztof Pabis sobota, 16, styczeń 2016 12:14 Link do komentarza