1. Pharaoh's Dance 20:06
2. Bitches Brew 27:00
CD 2
3. Spanish Key 17:34
4. John McLaughlin 4:26
5. Miles Runs the Voodoo Down 14:04
6. Sanctuary 11:01
7. Feio 11:51
Czas całkowity: 106:01
- Wayne Shorter (saxophone)
- Bennie Maupin (clarinet)
- Chick Corea (electric piano)
- Joe Zawinul (electric piano)
- Larry Young (electric piano)
- John McLaughlin (guitar)
- Dave Holland (bass)
- Harvey Brooks (bass)
- Lenny White (drums)
- Billy Cobham (drums)
- Jack DeJohnette (drums)
- Don Alias (congas, drums)
- Juma Santos (congas)
- Airto Moreira (percussion)
Porozmawiaj o płycie Milesa Davisa Bitches Brew
2 komentarzy
-
Następna odsłona podróży sentymentalnej... choć będzie nieco nietypowa. Był to rok 2009. W tamtym okresie dosyć mocno wgłębiałem się w rock psychodeliczny i progresywny, w końcu musiałem stanąć u bram fusion. Tylko że to był korzeń brytyjski w postaci sceny Canterbury. Równocześnie miałem kumpla potwornego snoba, który niby słuchał muzyki klasycznej i jazzu, ale jak mógł to szukał okazji, żeby się wytaplać w oborniku techniawki, disco polo oraz popeliny. Kontakt z tym jegomościem sprawił, że jazz uważałem długo za Schraegemusik (w nazistowskiej propagandzie tak był określany). Wcisnął mi on pewnego razu Davisa - Bitches Brew. Słucham sobie tego, no i wtedy myślałem, że nic się tam nie dzieje, tu wielki Davis, a to taka kicha. Jeszcze przyszła wtedy M. i pada tekst "a co to..." z wulgarnym określeniem ekskrementów; niektórzy są na jazz uczuleni, co poradzić. Album oddałem, no i podsumowałem, że to w sumie kicha, nic się nie dzieje itd., a Davis to synonim snobizmu. Przez szereg lat myślałem, że boski Miles to dla niektórych wyznacznik słuchania dobrej muzyki, że w towarzystwie dobrze się pochwalić, tak jakby się trzymało w garażu zbytek pokroju jaguara czy rolls-royce'a.
Edwin Sieredziński piątek, 19, grudzień 2014 22:34 Link do komentarza
Poniekąd nie należy się dziwić, że mnie odrzucił wówczas album uznawany przez niektórych za opus magnum Milesa Davisa. Scena Canterbury to odłam brytyjskiego rocka psychodelicznego, ma to zatem inną duchowość. Temu wszystkiemu znacznie bliżej do King Crimson tak naprawdę. Soft Machine jest często pierwszym zespołem słuchanym po bardziej eksperymentalnych próbach King Crimson i w tym kontekście jest bardzo strawnym. Natomiast Davis i spółka to inna szkoła myślenia, to ma inną duchowość wywodzącą się z cool jazzu i third streamu. Zupełnie inne myślenie i nawet nie na odwrót. Canterbury to rockowcy wplatali elementu jazzu. Tutaj to rasowi jazzmani - działający na tym polu od początku lat 50. - wprowadzają instrumenty elektryczne. Intuicja nakazuje, że winny wyjść zjawiska podobne; tak jednak nie jest. To inne style myślenia, inne klimaty, inna duchowość. Amerykańskiemu korzeniowi fusion jest zdecydowanie bliżej do świata Dave'a Brubecka i Lenny'ego Tristano aniżeli rockowych eksperymentatorów pokroju Daevida Nivena czy Roberta Wyatta. Jeśli zatem ktoś nie miał okazji wyjść wcześniej poza świat rocka i zaznać nieco jazzu, to Bitches Brew nie łyknie. Powiem więcej. Jeśli idzie się w tą stronę, którą ja szedłem, to jeśli chce się zaznać nieco jazzu, to o wiele prędzej wejdzie Sun Ra czy Ornette Coleman. Tyle z uwag sierżanta na użytek rekrutów; zakładam bowiem, że po recenzję tak znanej płyty nie będą sięgać starzy wyjadacze, tylko nowicjusze.
Miles Davis jest mistrzem sentymentalnego, nieco sennego nastroju. Może być to pewna generalizacja, ponieważ żywsze płyty zdarzało mu się nagrywać, jak chociażby Sketches from Spain. Nie mniej jednak lata 60. Davisa, generalizując, można w ten schemat wpisać; cool jazz czy często third stream jest właśnie taki spokojniutki, a to szkoły, które Davis właśnie rozwijał, dokładając wiele doń wiele cegiełek. Bitches Brew jest płytą zachowującą te elementy - ten rdzeń - rzec można, duchowość, lecz wprowadzającą pewne ziarno niepokoju. Jest to album bardziej dynamiczny niż poprzednie senne, ale nie jest to tak żywa płyta z pazurem jak chociażby późniejsze On The Corner czy Agharta. Ktoś powie, że rozbudowane utwory... to już było na In A Silent Way. Tutaj jest przede wszystkim więcej dynamizmu. To uznałbym za podstawowy wyróżnik tej płyty.
Poza tym użycie elektrycznych instrumentów. Występowało to już na Filles de Kilimanjaro, In A Silent Way, nie jest to zatem szczególnie nowe zjawisko. Elektrycznych instrumentów klawiszowych używał w tamtym okresie Sun Ra, nagrywając chociażby płytę New Atlantis. Organy Hammonda używane były przez różne jazz bandy już w latach 30. ku przerażeniu samego ich konstruktora. Ergo: w jazzie tamtego czasu to już nihil novi sub solem. Jednakże tutaj Davis i spółka poszli na całość. Nigdzie wcześniej w muzyce jazzowej nie znajdziemy takich partii gitary elektrycznej jak u McLaughlina. A trzeba pamiętać, że już pod koniec lat 30. Charlie Christian grał na nim w orkiestrze Benny'ego Goodmana... McLaughlin wniósł tutaj inną ekspresję, pochodzącą z nieco innego świata, z którym wcześniej, jeszcze w okresie brytyjskim, miał do czynienia - muzyki rockowej. Wcześniej też na próżno szukać trzech klawiatur naraz. Mimo że szereg rozważań pojawiał się wcześniej, mamy tutaj do czynienia z ewidentnym nowatorstwem. Nie buduje to wrażenia wypełniania przez muzykę całej przestrzeni, jednakże buduje niezwykły nastrój towarzyszący tej płycie. Nie tak senny, ospały, leniwy, lecz zdecydowanie bardziej dynamiczny.
Niektórzy uważają, że Davis tym albumem chciał trafić do klienteli bujnie rozwijającej się wówczas muzyki rockowej. Powiem tyle: jeżeli w tamtych czasach, co druga płyta była warta uwagi, a obecnie praktycznie sam chłam, to ludzie musieli być bardziej otwarci na muzyczne doświadczenia. Bujny rozwój szeregu nurtów - nie tylko fusion - na to wyraźnie wskazuje. Obecnie album w takim stopniu odkrywczy skończyłby z etykietką "experimental", "RiO"... coś w ten deseń... przez nikogo nie słuchany.
Wspomnieć należy również, że plejada nazwisk, która przewinęła się przez ten skład zespołu Davisa stanowiła potem trzon takich grup jak Weather Report, Mahavishnu Orchestra i Return to Forever. Jedni powiedzą, że ich stworzył Davis, inni rzec mogą, że tacy wybitni twórcy jak Zawinul, Shorter, Hancock, Corea, McLaughlin złożyli się na markę o nazwie "Miles Davis". Oceniać to można różnie... nie zmienia to faktu, że album jest ciekawy.
Davis jest postacią, którą często albo kocha się, albo nienawidzi. Można uważać, że jest przereklamowany, ale nie można ad hoc wyciągać takiego wniosku. Warto się zapoznać z jego twórczością i mówię to jako człowiek, który przez szereg lat był sceptykiem tego trębacza, uważającym go za synonim snobizmu i udawanego dobrego smaku. Różne ma się doświadczenia życiowe, różnych ludzi się po drodze się spotyka, w różnej kolejności tez poznaje się muzykę. Obecnie stwierdzam tylko tyle... pięć gwiazdek to za mało na taką płytę. I nie wiem, czy w ogóle dzieła formatu tak znacznego są w ten sposób mierzalne. -
Ależ sobie kobyłę wziąłem na warsztat, co? O Bitches Brew można napisać bądź ile stron tekstu, najlepiej niebywale uczonego, pełnego nazwisk, dat i mądrych wyrazów. Tak zapewne należałyby o tym albumie pisać... tylko, że ja tego nie zrobię. Zastanawiałem się trochę nad kształtem tej recenzji i doszedłem do wniosku, że nie zależy mi na tym, żeby mój tekst był miliard pierwszym głosem w dyskusji na temat BB czy elektrycznych płyt Davisa w ogóle. Nie piszę tego do fanów fusion, bo oni i tak wiedzą wszystko, co mógłbym napisać. Nie mam żadnej nowej, odkrywczej teorii na temat tej, najsłynniejszej jazzowej płyty lat 70. Pomyślałem sobie natomiast, że dobrze by było zachęcić do Milesa tych, którzy jeszcze go nie znają. Nie przekonać - zachęcić. Uświadomić, że istnieją takie albumy, które znać powinien każdy, a Bitches Brew z całą pewnością jest jednym z nich. Dlatego napiszę krótko, zwięźle, po wojskowemu:
Bartosz Michalewski czwartek, 20, styczeń 2011 19:14 Link do komentarza
Istnieją takie albumy, które znać powinien każdy, a Bitches Brew z całą pewnością jest jednym z nich. Nie wiem ile łącznie jest tego typu wydawnictw. 50? 70? W sumie, jest ich nie mało i mam świadomość, że gimnazjalista, który właśnie odkrył dla siebie Pink Floyd nie będzie znał ich wszystkich od razu, ale oprócz osób całkiem początkujących na nasz serwis zaglądają zapewne także ludzie bardziej zaprawieni w bojach. Do nich przede wszystkim kieruję swoje słowa. Wstyd nie znać tej płyty. Jasne, że nie każdemu musi się ona podobać, bo to jest trudna muzyka, kompletnie różna od typowego prog rocka. Ale Electric Ladyland, albo Highway 61 Revisited też z Camelem nic nie ma wspólnego, a nie słyszeć tych albumów absolutnie nie przystoi.
Bitches Brew to trudny, mroczny, epatujący jazz, w którym mnóstwo facetów gra naraz, który trudno jest ogarnąć jeśli nie ma się o takiej muzyce specjalnego pojęcia i który ciężko jest polubić, jeśli nie jest się fanem awangardy. Dla wielu osób wysłuchanie tego albumu będzie niemiłym doświadczeniem, ale jeżeli ktoś ma ambicję znać się na muzyce (i naprawdę nie ma znaczenia, czy będzie to progres, hip hop czy punk) musi przez to przebrnąć. Nie będę jakoś bardzo straszył informacjami w stylu są tutaj potrójne klawisze, czy Davis inspirował się Pendereckim, bo nic dla nas z tego nie wynika. Nawet gdybym napisał, że od Bitches Brew można dostać wylewu krwi do mózgu, to i tak niczego by to nie zmieniało - trzeba znać. Kropka.
Historia mówi, że Miles chciał, łącząc jazz z rockiem zbliżyć się do młodzieży, do hippisów, których środkiem wyrazu był właśnie rock. Dlatego zelektryfikował swe brzmienie, przygarnął młodzianów, którzy mieli go wprowadzić w muzyczny świat swego pokolenia, dokooptował do zespołu gitarę (John McLaughlin) i zaczął grać inaczej, nowocześniej, mocniej. Tylko że pokolenie dzieci kwiatów to dla wielu z nas są rodzice, czy nawet dziadkowie! Miles ze swoim elektrycznym jazzem odnosił się do Wieczności, ale przecież nie zwracał się z tym do pokolenia dzisiejszych osiemnastolatków. Bitches Brew dotyka mentalności poszukiwania, cechującego młodzież, która dzisiaj dobiega sześćdziesiątki, natomiast nie ma nic wspólnego z mentalnością wielkiego żarcia, czasów nam współczesnych. Przepraszam za to filozofowanie (wybitnie nie wojskowe!), ale wydaje mi się, że to jest główna przyczyna faktu, iż omawiany album wydaje się dzisiaj tak trudny. Ciężko pojąć tę muzykę tym słuchaczom, którzy nie mają ochoty niczego w niej poszukiwać, chcieliby od razu konsumować. Cóż, tym gorzej dla nich, bo jak już napisałem, te dwa krążki znać trzeba i nie da się od tego obowiązku wykręcić.
Kończąc tę recenzję (czy raczej polecenie, bo przecież nie była to recenzja par excellence), powiem Wam jeszcze jedno. Wiem, że nie ma lepszego sposobu na zamordowanie książki, niż ogłoszenie jej lekturą szkolną i trochę ta obowiązkowość Bitches Brew (którą przecież nie ja ustanowiłem. To jest absolutny must od ponad czterdziestu lat!) może ten album co poniektórym zohydzić. Tak więc, dam Wam jedną radę. Otwórzcie się na nowe doświadczenia. Po prostu. Świat jest bardzo różnorodnym miejscem. Odkrycie tej wielorakości, tego bogactwa perspektyw, także w muzyce, przynosi znacznie więcej frajdy niż trwanie cały czas przy tym samym. Radzę się nad tym zastanowić. I życzę miłego słuchania!
Albumy wg lat
Recenzje Jazz-Rock / Fusion
- Musieliśmy czekać 3 długie lata na następną niesamowitą płytę, za którą odpowiada duet znakomitych instrumentalistów… Skomentowane przez Konrad Niemiec The Sound of the Earth (Reija, Xavi)
- Jest piątek, godzina 22:15. Zamiast bawić się, pić napoje alkoholowe (jak wiadomo, piwo to nie… Skomentowane przez Gabriel Koleński Drugie wołanie (Jerzy Górka Artkiestra)
- Ja nie musze chyba nikomu mówić jak bardzo czekałem na tę płytę. Mam zaszczyt recenzować… Skomentowane przez Konrad Niemiec Mahandini (Dewa Budjana)
- Kiedy przeczytałem w zapowiedziach, że MoonJune szykuje kolejny projekt wiedziałem, że mam na co czekać.… Skomentowane przez Konrad Niemiec Vegir (Vantomme)
- Przypadek rządzi światem - mówią niektórzy. Czy aby na pewno? Nijaki Matthew Stover w książce… Skomentowane przez Bartek Musielak Invocation (Mako Sica)
- To już druga płyta artysty, która ukazała się nakładem MoonJune Records i druga którą mam… Skomentowane przez Konrad Niemiec Pasar Klewer (Dwiki Dharmawan)
- Od jakiegoś czasu można zaobserwować modę na nagrywanie albumów klasycznych przez muzyków rockowych. Na przełomie… Skomentowane przez Łukasz 'Geralt' Jakubiak The Dawn of Time (Donati, Virgil)
- Był sobie człowiek urodzony w Urugwaju, skąd przeniósł się do Nowego Jorku. Znakomita droga dla… Skomentowane przez Konrad Niemiec Dreamland Mechanism (Beledo)
- Jeśli myślicie, że o muzyce napisanej przez Pink Floyd wiecie już wszystko, to się bardzo… Skomentowane przez Konrad Niemiec Savoldelli Casarano Bardoscia - The Great Jazz Gig In The Sky (Savoldelli, Boris)
- Kiedy dostałem tę płytę do recenzji, byłem zdumiony. Taka muzyka w XXI wieku?? Ale tak,… Skomentowane przez Konrad Niemiec La Ligne Perdue (Outre Mesure)
- To jest bardzo wyjątkowa płyta, bo i muzycy i pomysł jest wyjątkowy. W jaki sposób… Skomentowane przez Konrad Niemiec Zhongyu (Zhongyu)
- To kolejna płyta ze znakomitej wylęgarni talentów MoonJune Records. Akurat w przypadku tego wydawnictwa w… Skomentowane przez Konrad Niemiec So Far So Close (Dwiki Dharmawan)
- Wytwórnia MoonJune Records ma nosa do wyszukiwania nieznanych szerokiemu światu talentów i prezentowania ich na… Skomentowane przez Konrad Niemiec Alive (Vasil Hadzimanov Band featuring David Binney)
- Nowy album grupy Slivovitz dostajemy do ręki po długiej, bo aż czteroletniej przerwie. Slivovitz to… Skomentowane przez Krzysztof Pabis All You Can Eat (Slivovitz)
- Z całej czwórki najwybitniejszych pianistów współczesnego jazzu Herbie Hancock zdecydowanie jest najbardziej przebojowy. Dawał temu… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Head Hunters (Hancock, Herbie)
- Miroslava Vitousa w niektórych kręgach nie trzeba przedstawiać. Jest jednym z najwybitniejszych współczesnych jazzowych basistów.… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Infinite Search (Vitous, Miroslav)
- Organowy jazz najczęściej jest piosenkowy. Wystarczy tutaj spojrzeć na albumy Jimmy'ego Smitha, Jackiego Davisa, Milta… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Na kosmodromie (Grupa Organowa Krzysztofa Sadowskiego) (Sadowski, Krzysztof)
- Będąc początkującym słuchaczem jazzu, skojarzyłem - nie wiedząc czemu - Wayne'a Shortera z Joe Hendersonem.… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Odyssey Of Iska (Shorter, Wayne)
- Długo zastanawiałem się, w jaki sposób rozpocząć tę recenzję. Ostatecznie postanowiłem, że w tym wypadku… Skomentowane przez Paweł Caniboł Warm Trio (Warm Trio)
- Juz po raz trzeci mam zaszczyt recenzować kolejne wydawnictwo grupy Simka Dialog. Nie będę się… Skomentowane przez Konrad Niemiec Live at Orion (simakDialog)
- Kiedy się słucha albumów Rypdala, można zauważyć kilka elementów dla nich wspólnych. Po pierwsze jest… Skomentowane przez Edwin Sieredziński To Be Continued (Terje Rypdal / Miroslav Vitous / Jack DeJohnette)
- Słuchając płyt Terje Rypdala, dziwi mnie jedno. Dlaczego on jest twórcą tak mało znanym. Co… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Rypdal / Vitous / DeJohnette (Terje Rypdal / Miroslav Vitous / Jack DeJohnette)
- Czy istnieją albumy, jakie można by z powodzeniem włączyć zarówno do panteonu muzyki rockowej jak… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Agharta (Davis, Miles)
- Z czym się pod względem muzycznym kojarzy Norwegia? Pierwszym skojarzeniem jest black metal, palenie kościołów,… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Bleak House (Rypdal, Terje)
- Początki elektrycznego Davisa były mocno zachowawcze. Miles in the Sky był płytą w sumie mocno… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Filles De Kilimanjaro (Davis, Miles)
- Nefertiti był ostatnim stricte akustycznym albumem Davisa. Później rozpoczęła się jego przygoda - a przy… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Miles in the Sky (Davis, Miles)
- Miles Davis wykazywał niejednokrotnie nieprawdopodobną butę. O Ericu Dolphy'm zwykł mawiać, że ten gra, jakby… Skomentowane przez Edwin Sieredziński A Tribute To Jack Johnson (Davis, Miles)
- Na Davisa można wybrzydzać. Można uważać, że bardziej utalentowany jest Chick Corea. Trębaczy lepszych też… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Pangea (Davis, Miles)
- Wayne Shorter znany jest dobrze wszystkim miłośnikom jazzu. Jeden ze współpracowników Milesa Davisa, współtwórca Weather… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Super Nova (Shorter, Wayne)
- Po sukcesie zeszłorocznej płyty Surya Namaskar bardzo ostrzyłem sobie zęby na nowe wydawnictwo Dewa Budjana.… Skomentowane przez Konrad Niemiec Hasta Karma (Dewa Budjana)
- Jestem fanem Tool, a jak wiadomo formacja ta nie rozpieszcza swoich fanów kolejnymi wydawnictwami. Dlatego… Skomentowane przez Bartek Musielak Incitare (Volto!)
- Muzyką Sun Ra zainteresowałem się po przesłuchaniu nagrań brytyjskiej grupy Guapo. Wcześniej jakoś nie zwracał… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Lanquidity (Sun Ra)
- Jean-Luc Ponty to jeden z mistrzów skrzypiec. Porównywany bywa do Stephane'a Grapelliego, jednakże obydwaj panowie… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Aurora (Ponty, Jean-Luc)
- O Weather Report słyszałem dużo ciepłych słów, zanim zacząłem systematycznie zapoznawać się z twórczością tej… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Heavy Weather (Weather Report)
- Krautrock jest jednym ze zjawisk, jakie wywarły olbrzymi wpływ na moje postrzeganie muzyki. Stanowił wyraz… Skomentowane przez Edwin Sieredziński On The Corner (Davis, Miles)
- Kolejny album Davisa, z którym wiąże się pewna historia. Włączyłem sobie swego czasu In A… Skomentowane przez Edwin Sieredziński In A Silent Way (Davis, Miles)
- Następna odsłona podróży sentymentalnej... choć będzie nieco nietypowa. Był to rok 2009. W tamtym okresie… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Bitches Brew (Davis, Miles)
- Stary już jestem więc mało co może mnie zaskoczyć. A tu koniec roku i kilka… Skomentowane przez Konrad Niemiec City Of The Sun (Seven Impale)
- Chwila, sprawdzę czy nic nie zaburza moich czynności poznawczych. Jestem trzeźwy. Dragów nie używam. Pierwszy… Skomentowane przez Paweł Tryba Intro (Pilichowski, Wojtek)
- Ciężkim zadaniem jest zabierać się za płyty zespołów uważanych za klasyczne. Weather Report niewątpliwie doń… Skomentowane przez Edwin Sieredziński Weather Report (Weather Report)