Miroslava Vitousa w niektórych kręgach nie trzeba przedstawiać. Jest jednym z najwybitniejszych współczesnych jazzowych basistów. Najprędzej skojarzyć go można z faktu założenia Weather Report - wespół z Wayne'm Shorterem i Joe Zawinulem - w roku 1971. Jego solowa dyskografia jest dosyć obszerna i ciekawa, włączając w to album nagrany wyłącznie z użyciem kontrabasu bez stosowania żadnego overdubbingu - Emergence. Słuchając go można się przekonać o kunszcie i potędze ekspresji Vitousa. Cofnijmy się jednak do początku jego solowej kariery.
Pierwszy album sygnowany własnym nazwiskiem Vitous zrealizował w wieku 22 lat. Patrząc na nazwiska tam występujące należy uznać to za nieprawdopodobne osiągnięcie. Takie sławy jak Hancock, deJohnette czy Henderson - wtedy już postać bardzo uznana, do tego McLaughlin. Widząc taki skład personalny i znając dorobek poszczególnych tych postaci a priori można uznać album za wart zainteresowania. Z punktu widzenia osób nie znających na wyrywki całego pocztu największych jazzmanów, też może być to płyta bardzo ciekawa.
Album utrzymany jest w stylistyce post bopu. Nie klasyfikowałbym go jako fusion, ponieważ jedynym elektrycznym instrumentem jest tutaj pianino Fender Rhodes stosowane przez Hancocka - to charakterystyczne krystaliczne brzmienie. W dużej mierze jest to płyta zrealizowana akustycznie. Gitara McLaughlina jest bardziej w tle i nie wybija się na pierwszy plan. Mocno wybijającymi się elementami są klawisze Hancocka oraz wirtuozerska gra deJohnette'a. Dodatkowo charakterystyczne brzmienie saksofonu Hendersona, dla słuchacza nieco bardziej zaawansowanego nie do pomylenia z żadnym innym... Najbardziej wybijającym się elementem jest tutaj kontrabas Vitousa - mocny, energiczny, żywiołowy, wyrazisty. I to nie żaden akcesoryczny instrument... można mieć wrażenie, że to inni instrumentaliści próbują nadążyć za Vitousem, a nie na odwrót. Ekspresja powalająca na kolana. Po prostu to zwiastun rewolucji we fusion dokonanej przez Pastoriusa i Pattituciego w postaci uczynienia z gitary basowej instrumentu solowego... Ma się wrażenie, że gdyby odjąć ten kontrabas, to nie byłoby połowy tego albumu.
Dodać należy, że album ten został w krótkim czasie wydany dwa razy. W 1969 roku jako Infinite Search. Rok później ten sam materiał wydano jako Mountain in The Clouds. Stąd też nazwy stosuje się zamiennie. Sam częściej używam tej drugiej z racji zdobycia nagrania pod tym szyldem.
Bardzo polecam zaprzyjaźnić się z muzyką Miroslava Vitousa. To nie tylko Weather Report czy nagrania z Chickiem Coreą, skąd najpewniej jest przez wielu kojarzony. Solowe albumy są bardzo ciekawe i z pewnością mogą zaciekawić wielu miłośników najróżniejszych jazzowych pejzaży. Z czystym sumieniem pięć gwiazdek.