Head Hunters

Oceń ten artykuł
(23 głosów)
(1973, album studyjny)
1. Chameleon (15:41)
2. Watermelon Man (6:29)
3. Sly (10:18)
4. Vein Melter (9:10)

Czas całkowity: 41:38
- Herbie Hancock (keyboards, pipes)
- Bennie Maupin (saxophones, bass clarinet, alto flute)
- Paul Jackson (bass, marimbula)
- Harvey Mason (Yamaha drums)
Więcej w tej kategorii: Man-Child »

1 komentarz

  • Edwin Sieredziński

    Z całej czwórki najwybitniejszych pianistów współczesnego jazzu Herbie Hancock zdecydowanie jest najbardziej przebojowy. Dawał temu niejednokrotnie wyraz. Tak znane standardy jak "Canteloupe Island" czy "Watermelon Man" wpadają po prostu w ucho. Nagrał również album Future Shock, dla fanów jazzu był to faktycznie szok - album bowiem bardziej pasujący do hip-hopu i elektroniki, ale jeden z motywów został podchwycony przez powstałą wówczas MTV. Widać zatem, że ciężko dorobek Hancocka oceniać w sposób czarno-biały. Bezkrytycznie można podchodzić do Davisa czy Coltrane'a, natomiast o każdej płycie Hancocka można mieć inne zdanie. Jedne są bardziej udane, a inne mniej, a jeszcze inne - jak wyżej wzmiankowany Future Shock - winny trafić na muzyczny śmietnik historii.

    A jak z albumem Head Hunters. Po pierwszym zetknięciu się z nim oceniałem go bardzo negatywnie. Taka popelina zwiastująca powstanie nowotworu trapiącego świat muzyczny - disco. Wydawał mnie się kompletnie pozbawiony wyrazu, plastikowy i kojarzył się z radiową młócką lecącą nawet z muszli klozetowej w galerii handlowej. Gdzie temu do elektrycznego Milesa, Weather Report, Chicka Corei... Po prostu nie! Herbie tylko w postaci akustycznej, bo jak dostaje coś więcej niż pianino Fendera czy organy Hammonda odlatuje w kosmos! - tak myślałem początkowo. Zdanie jednak zmieniłem. Po pierwsze poznanie bardziej rozrywkowych albumów Donalda Byrda - a skądinąd wiadomo, że ów trębacz był dla młodego Hancocka autorytetem. Po drugie, jak się już ten jazz zgłębia natrafia się na nagrania jazz-funkowe jak chociażby album First Class Jimmy'ego Smitha, jeszcze albumy Milesa Davisa z lat 80. (chociażby sławetne Tutu). Wówczas nabiera się innej perspektywy i zaczyna się na album Head Hunters patrzeć łaskawszym okiem. Okazuje się, że to rzecz w stylu ambitniejszej muzyki rozrywkowej. Nie jest to album do przemyśleń egzystencjalnych czy dotyczących natury wszechrzeczy, zdecydowanie charakter rozrywkowy. Dla osób nie mających za dużo do czynienia z jazz-fusion czy w ogóle jazzem może być to dobry album na początek przygody. W żadnym wypadku nie jest to płyta trudna w odbiorze, podejrzewam, że mniej zaprawionemu słuchaczowi może wejść po jednym odsłuchu. Ze względu na bardziej przebojowy charakter i charakterystyczny "groove" (z tego powodu też standard "Watermelon Man" został nieco przerobiony) celowałbym raczej w słuchaczy kompletnie niedoświadczonych w jazzowej czy jazz-rockowej materii.

    Tym bowiem się to prędzej może spodobać niż osobnikom wychowanym na Weather Report, Return to Forever, Mahavishnu Orchestra czy J.-L. Ponty'm. Sam na początku miałem z tym problem, było to dla mnie za mało ambitne, ergo za mało smakowite. Widać zatem, że przemierzanie różnych muzycznych światów przypomina grę w klasy, czasem, aby pójść krok na przód, trzeba zrobić krok w inną stronę.

    Nie mniej jednak udana płyta Herbie'go. Daję 4 gwiazdki. Mimo wszystko większy sentyment mam do akustycznych albumów takich jak Maiden Voyage czy do Mwandishi.

    Edwin Sieredziński piątek, 04, grudzień 2015 13:38 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Jazz-Rock / Fusion

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.