1. On a Mission
2. After All
3. Exactly
4. Portia
5. Siddhartha's Return
6. Rauleando
7. No Big Deal
8. Jimmy O'Donnell's Air
- Beledo (guitar)
- Adam Holzman (keys)
- Lincoln Goines (bass)
- Kim Plainfield (drums)
1. On a Mission
2. After All
3. Exactly
4. Portia
5. Siddhartha's Return
6. Rauleando
7. No Big Deal
8. Jimmy O'Donnell's Air
- Beledo (guitar)
- Adam Holzman (keys)
- Lincoln Goines (bass)
- Kim Plainfield (drums)
The Avengers... nieczęsto dociera do nas fusion z Ameryki Południowej. W ogóle fusion to gatunek w lekkiej defensywie. Uprawianie tej muzyki stawia wysokie wymagania muzykom i o ile biegłość techniczną każdy jest w stanie wyćwiczyć – to wyobraznia muzyczna jest już darem, który nie każdy posiada. Mamy więc całe rzesze świetnych sidemanów, wszechstronnie wykształconych muzycznie i prawie „0” jeśli chodzi o prawdziwych liderów i nie o samców alfami tu chodzi... W historii jazz-rocka działało tysiące zespołów. Absolutna większość reprezentowała poziom techniczny o którym muzycy rockowi mogą tylko marzyć, jednak po latach, na placu boju została ich garstka, reszta poszła w niepamięć. Dlaczego? Bo MUZYKA to coś więcej niż opanowanie instrumentu. Przykładem może być malarstwo – nie wystarczy umieć trzymać pędzel, żeby być wielkim. I również nie ilość zużytej farby nie czyni z nas mistrza. Jeśli nie mamy w sobie „tego czegoś” to możemy być... dobrym malarzem pokojowym, a nie Chełmońskim, Michałowskim, Gierymskim, Michalczewskim, Monetem, lub van Goghem. Jednak jeśli spotka się kilku fenomenalnie sprawnych muzyków, a ich talent okiełzna prawdziwy lider powstaje twór, który ma wielką szansę zaistnieć na scenie międzynarodowej. Niewątpliwie takim liderem jest Beledo – urugwajski geniusz gitary, pianista i aranżer. Nagrał kilkadziesiąt płyt, jest chyba najbardziej rozpoznawalnym muzykiem Urugwaju i jedną z muzycznych legend Ameryki Południowej. Doceniony w USA, Azji i Europie Zachodniej. I jak zwykle kompletnie nieznany w Polsce... A u mnie na stole leży jego płyta The Avengers – On a Mission... Płyta, która jest kwintesencją nowoczesnego, południowoamerykańskiego fusion, głęboko osadzonego w złotym okresie jazz rocka – czyli w latach 70-tych. Wydana i nagrana w USA w 2012 roku zawiera 8 utworów. 7 kompozycji lidera i jeden standard Marcusa Millera. 8 podróży w czasie do zeszłego stulecia... I czterech ludzi. Poza Beledo - znakomity bębniarz Kim Plainfield (nagrał ponad 40 płyt, przez dekadę był perkusistą Didiera Lockwooda), równie świetny basista Linkoln Goines (którego znamy ze współpracy z „wielkimi” typu Mike Stern, Eliane Elias, Dizzy Gillespie, Michel Camilo, Jeff Golub lub Carly Simon), oraz Adam Holzman – kolejny geniusz na pokładzie – fenomen klawiszy z którego usług korzystali: Miles Davis, Jason Becker, Robben Ford, Chaka Khan, Marcus Miller, Ray Manzarek, Michael Petrucciani, Wallance Roney, Steps Ahead, Grover Washington Jr., Lenny White, Ray Wilson i Steven Wilson (i oczywiście dziesiątki innych...).
Mając TAKI skład Beledo poszalał – zrobił to co powinien zrobić dobry lider – wybrał repertuar, określił w miarę sztywne ramy kompozycji... i dał im pograć. Mimo że był (jest?) niekwestionowanym liderem, kawałki nie są aranżowane „pod gitarę” – tu każdy z muzyków mógł się pokazać, mógł się nagrać do woli i wyszaleć się na swoim instrumencie. I wiecie co? Chwyciło! Powstała płyta naprawdę znakomita, pełna improwizacji, szaleńczych solówek i rytmów, w których miejscami Afryka płynnie miesza się z Ameryką Łacińską i zachwyca ulotnością, feelingiem i nieprawdopodobną lekkością grania. Żeby nie popaść w uwielbienie – muszę się do czegoś przyczepić – sposób nagrania werbla to dla mnie błąd techniczny, reszta to czysta poezja dzwięku. Jazz–rock w krystalicznej postaci. To musi się podobać, a jeśli ktoś nie jest fanem gatunku – to ta płyta może go „wyprostować” – polecam wszystkim, choć wiem że u wielbicieli prog-metalu może wywołać drgawki i wysypkę... Oczywiście jak zwykle moim, cholernie subiektywnym zdaniem...