Friday Night In San Francisco

Oceń ten artykuł
(80 głosów)
(1981, album koncertowy cd)
1. Mediterranean Sundance/Rio Ancho 11:25
2. Short Tales of the Black Forest 8:39
3. Frevo Rasgado 7:50
4. Fantasia Suite 8:41
5. Guardian Angel 4:00

Czas całkowity: 40:35
- Al Di Meola (guitar)
- John McLaughlin (guitar)
- Paco de Lucia (guitar)
Więcej w tej kategorii: Passion, Grace & Fire »

1 komentarz

  • jacek chudzik

    Historia zaczyna się niepozornie: oto trzech muzyków, kolegów po fachu postanawia pograć trochę razem. Nazywają się John McLaughlin, Paco de Lucia i Larry Coryell. Dla zabawy, dla przyjemności - dają koncerty to tu, to tam. Raz wychodzi im lepiej, raz gorzej. Różne zawirowania życiowe sprawiają, iż Coryell odłącza się od nich. Jego miejsce zajmuje Al Di Meola... Gdy przyjeżdżają do San Francisco, by dać koncert w tamtejszym Warfield Theatre, ktoś naciska czerwony, magiczny przycisk - 'rec'.

    Album z koncertu trzech gitarzystów nie jest wydawnictwem idealnym. McLaughlin nie do końca jest chyba przekonany do gitary klasycznej, gra Di Meoli chwilami pozbawiona jest pasji, a de Lucia - średnio radzi sobie z improwizowaniem. Nieświadomie dochodzi też do rozdarcia grupy - McLaughlin jest niby leaderem, ale to de Lucia góruje nad wszystkimi, gdy idzie o umiejętności i technikę. Na domiar złego, prócz nagrań z koncertu, zostajemy obdarzeni jednym nagraniem studyjnym ('Guardian Angel'), co niekoniecznie dobrze wpływa na spójność płyty.

    Niemniej...

    'Together the parts make a giant' - śpiewał pewien zespół i tak też dzieje się tutaj: niekoniecznie idealne ogniwa łączą się w genialne gitarowe trio. Z trudem przychodzi mi, gdy piszę o 'Friday Night In San Franscisco' powstrzymywanie się od wypisania po przecinku ciągu superlatyw, ochów i achów. Z drugiej strony nie wiem, czy w ten sposób nie powstałaby recenzja, na jaką ten album zasługuje. Jedno jest pewne - przez ponad czterdzieści minut od włączenia tej płyty, będziemy z coraz większym niedowierzaniem spoglądać w kierunku naszej gitary, nieśmiało podpierającej ścianę pokoju. Tak! Na tym zwyczajnym instrumencie można grać tak niezwykle! W dobie przygasania rocka i budzenia się bestii metalu trzech szaleńców porwało się na rzecz, wydawałoby się, niemożliwą. Sięgnęli po najprostsze środki wyrazu (pudło rezonansowe, gryf i 6 strun), a następnie na 'starą dobrą gitarę' przełożyli pełną gamę emocji, ukrytych w 'starym dobrym rocku'. 'Friday Night...' jest płytą żywiołową i porywającą. Kolejne utwory prowadzą nas naprzemiennie przez serie improwizacji i...zwyczajnych zabaw z instrumentem. Zagrywki wirtuozów wciągają nas chwilami w gąszcz muzycznych skojarzeń, z 'Short Tales of the Black Forrest' wyłania się a to Różowa Pantera, a to klasyczny blues... Panowie w pierwszych trzech utworach grają parami, a w pozostałych dwóch kończących płytę - jako trio. Dzięki nagraniu gitar na odrębnych kanałach, bez problemu możemy śledzić poczynania każdego z muzyków.

    Wśród tych pięciu kompozycji zamieszczonych na płycie, moją ulubioną jest pierwsza - 'Mediterranean Sundance/Rio Ancho'. Di Meola i de Lucia dają tu niesamowity pokaz umiejętności i wyobraźni muzycznej. Wymarzone rozpoczęcie koncertu - publiczność jeszcze nie do końca wie, czego może się spodziewać, a tymczasem gitarzyści dają wyśmienity popis łamiąc ładne melodie szybkimi partiami solowymi. Przy pierwszym przesłuchaniu trudno nawet wychwycić, kiedy dwaj bohaterowie tego utworu zamieniają się rolą solisty, zaś reakcja publiczności świadczy o jednym - po jedenastu, zapierających dech w piersiach, minutach Di Meola i de Lucia mają publiczność u swych stóp. ...i mnie - co tu ukrywać - również.

    Warto zwrócić uwagę jeszcze na dwie rzeczy. Muzyka zaprezentowana na tym wydawnictwie nie jest trudna. Nie wymaga od słuchacza przygotowania, czy olbrzymiego wysiłku związanego ze skupieniem uwagi. Z pewnością tak można tłumaczyć ogromny sukces 'Friday Night...'. Co ciekawe, płytkę z zapisem 'Piątkowej Nocy...' w tej chwili dostaniemy w sklepach za cenę...kilku piw - i tym bardziej zachęcam do sięgnięcia po nią. Lepszych partii gitar nigdy i nigdzie nie usłyszycie...

    Podsumowując -
    - jedna z płyt do zabrania na bezludną wyspę.

    jacek chudzik poniedziałek, 31, marzec 2008 00:20 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Jazz-Rock / Fusion

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.