Quasimodo

Oceń ten artykuł
(70 głosów)
(1979, album studyjny)
1. Przejazd 1:35
2. I'm Sorry, I'm Not Driver 7:00
3. Etiudka 1:28
4. Śniegowa Panienka 8:15
5. Lady Rolland 1:35
6. Quasimodo 10:47
7. Kyokushinkai 2:47
8. Ikona 6:10

Czas całkowity: 39:37

Bonus tracks:
9. Etiudka (2:34)
10. Śniegowa panienka (11:08)
11. Odjazd (6:35)
12. Zdrowie na budowie (6:45)
Recorded live - somewhere in Cracow.
- Janusz Grzywacz (piano)
- Marek Stryszowski (saxophone, vocal)
- Paweł Ścierański (guitar)
- Krzysztof Ścierański (bass)
- Mieczysław Górka (drums, percussion)

1 komentarz

  • jacek chudzik

    Jeśli ktoś Was kiedyś zapyta o polskie fusion, to bez chwili wahania odpowiadajcie: Laboratorium. Jeśli zaś ten ktoś nie da za wygraną i będzie domagać się szczegółów, możecie opowiedzieć mu o tej jednej płycie...

    Droga, jaką Laboratorium przebyło od pierwszych nagrań z płyty Biały kruk czarnego krążka, do zarejestrowanego w 1979 roku albumu Quasimodo wydaje się długa i kręta, ale z perspektywy lat można też spojrzeć na pierwszą dekadę działalności krakowskiego zespołu jak na niezwykły zapis walki o własną tożsamość. Członkowie Laboratorium przez lata mieli okazję szlifować warsztat i sprawdzać się na scenie. Do współpracy zapraszali najlepszych: Seiferta, Stańkę, Niemena. Podpatrywali, uczyli się i nieustannie poszukiwali własnej drogi.

    Dziś za sztandarowe przykłady ich twórczości uznaje się dwa albumy. Pierwszy, nagrany w 1976 roku, longplay Modern Pentathlon oraz Quasimodo (tytuł płyty - jak wspomina Janusz Grzywacz - przez szacunek dla klubu [...] w Berlinie (Zachodnim), w którym parę razy w roku czuliśmy się jak w domu). Z perspektywy czasu ten drugi wydaje się być najlepszym osiągnięciem grupy. Laboratorium na Quasimodo postanowiło zrezygnować ze sztywnych form kompozycyjnych i spróbowało utrzymać dotychczasową nastrojową malowniczość swej muzyki, osiągając ją tym razem poprzez zdanie się na żywioł improwizacji. Ten z pozoru ryzykowny eksperyment Janusz Grzywacz w wywiadzie z lipca 1979 roku tłumaczył obawą przed popadnięciem w sztampę, czuł bowiem, że jako kompozytor osiągnął już pewną wprawę, która w dłuższej perspektywie grozić mogłaby seryjnym tworzeniem tematów muzycznych, czy całych kompozycji. Jednak eksperyment ten nie powiódłby się, gdyby nie dwa fakty: Laboratorium miało w swoim składzie wybitnych instrumentalistów, a w dodatku było zgranym - zaprawionym w koncertowym boju - zespołem.

    Co przede wszystkim warto zauważyć, Quasimodo jest wyraźnie dwudzielnym albumem, na którym krótsze formy muzyczne przeplatają się z utworami trwającymi od sześciu minut wzwyż. Nie sposób jednak marginalizować owych etiudek, które nie tylko są małymi perełkami tego wydawnictwa, ale także każdorazowo pełnią rolę intra przed następującym po nich dłuższym utworem. Każda z czterech takich dopełniających się par jest inna, każda na swój sposób osobliwa i urocza. Raz z nastrojowego wstępu (Przejazd) przejdziemy do utworu osadzonego na świetnym basowym motywie, noszącym wszelkie znamiona jazzrockowego przeboju (I'm sorry, I'm not driver). Innym razem free jazzowe intro (Kyokushinkai) przerodzi się w kawałek oparty w gruncie rzeczy na prostych harmoniach (Ikona).

    Choć są tu oczywiście momenty, w których poszczególni członkowie Laborki zostają spuszczeni ze smyczy i skupiają naszą uwagę na swoich solowych popisach (Grzywacz w Etiudce i Śniegowej panience, Stryszowski w Lady Rolland, Krzysztof Ścierański w I'm sorry, I'm not driver, Górka i Paweł Ścierański w Kyokushinkai), to w gruncie rzeczy na Quasimodo zachwyca przede wszystkim gra zespołowa - Laboratorium jako perfekcyjnie funkcjonujący organizm muzyczny.

    Warto też podkreślić, że w przeciwieństwie do, również wspaniałego, Pięcioboju nowoczesnego (a przynajmniej tytułowej suity z tej płyty), Quasimodo jest albumem niezwykle lekkim, łatwo przyswajalnym, a nawet - choć nie nachalnie - przebojowym. Jednocześnie Laborka unika na nim popadania w muzyczny banał, przyciąga i intryguje - od początku, do samego końca... wciąż, po 30 latach! Choć - żeby nie było za słodko - dodajmy dla porządku, że z całego albumu jeden numer zestarzał się koszmarnie: zawierający wokalno-elektroniczne eksperymenty Lady Rolland.

    Można grymasić i powiedzieć, że album ten powstał troszkę za późno, że gdyby był o dekadę starszy, to moglibyśmy mówić o dziele sensacyjnym w skali światowej. Jasne, tylko co z tego? Polskie warunki były wówczas dość specyficzne i Quasimodo powstał wtedy, gdy mógł powstać. Zresztą, ten album mógłby zostać zarejestrowany równie dobrze rok temu, bowiem jedną z jego większych zalet jest to, że istnieje poza czasem. Jest jakością samą w sobie wypracowaną przez Laboratorium w oderwaniu od zmieniających się stylów. Jest dobry nie dlatego, że jest polską wersją jakiegoś zachodniego zjawiska (choć w swoim czasie nie oparł się porównaniom do nagrań Weather Report, czy Chicka Corei), ale dlatego, że sam dla siebie stanowi punkt odniesienia.

    Quasimodo nie jest dziełem przypadku. Janusz Grzywacz, Marek Stryszowski, Paweł i Krzysztof Ścierańscy, oraz Mieczysław Górka długo dojrzewali do nagrania tego albumu. W swoim laboratorium dźwięków mozolnie eksperymentowali z przeróżnymi nowinkami, nie ulegając zarazem fascynacji żadną z nich. I choć praca w studiu była podobno koszmarem, to na albumie króluje pełen luz - nikt się nigdzie nie spieszy, utwory rozwijają się w swoim tempie, które dla słuchacza odczuwalne jest jako niezwykle naturalne. Jest to też jedna z tych płyt, które są dla dorosłych i dla dzieci - dla zagorzałych fanów fusion i jazzu jako takiego, ale także dla wszystkich tych, którzy z tymi gatunkami nie mają wiele wspólnego, posiadają jednak na tyle odwagi, że gotowi są czasem wypuścić się w nieznane. Sięgając po ostatnią płytę Laborki z lat 70. nie ryzykują wiele. To nie jest muzyka, która poprzez stopień trudności (lub fałszywie rozumiany elitaryzm) wyklucza mniej obytych słuchaczy. Przeciwnie wręcz, ona otwiera się na ciekawych świata wrażliwców. Naszym celem - jak to określał Janusz Grzywacz - są utwory oparte na oryginalnym pomyśle, prowokujące do rozwiązywania różnych zadań warsztatowych - a więc trudne do realizacji - zaś równocześnie łatwe w odbiorze.

    Czy wypada po tym wszystkim, co napisałem, powielać epitety i do przesady - w ramach solidnego podsumowania - kadzić Laborce i tej płycie? Czy to, lub poświęcenie jeszcze odrobiny uwagi bonusom dodanym do zremasterowanej płyty, przekonałoby niezdecydowanych? Ta muzyka broni się sama i to tylko od Was zależy, czy zechcecie ją odkryć.

    Los tak chciał, że Quasimodo okazał się być ostatnim albumem nagranym przez klasyczny skład Laboratorium. Na następnej płycie zabrakło Mieczysława Górki, po nim zaś zespół opuścili bracia Ścierańscy. W latach osiemdziesiątych ich miejsca w zespole zajęli Andrzej Mrowiec (perkusja), Ryszard Styła (gitara) i Krzysztof Olesiński (bas)... ale to już inna historia. Postaram się ją Wam jeszcze kiedyś przybliżyć. Do tego czasu zatopcie się w Quasimodo...

    jacek chudzik wtorek, 28, grudzień 2010 00:09 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Jazz-Rock / Fusion

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.