Project

Oceń ten artykuł
(1 Głos)
(2008, album studyjny)
1. Crystal Tower (8:21)
2. Siberia (4:28)
3. Sahara (4:47)
4. Thar (7:19)
5. Lonely (5:27)
6. Karakum (2:46)
7. Atacama (4:04)
8. Genesis (12:39)

Czas całkowity: 49:51

- Fabio Fernandes (drums)
- Sizao Machado (bass)
- Johny Murata (guitar, synths)

1 komentarz

  • jacek chudzik

    - Czego słuchasz? - zapytała żona.
    - Luminy.
    - Czego? Leguminy?
    Jakże prorocza okazała się ta wymiana zdań...

    Brazylijska Lumina powołana została do życia jako instrumentalny duet Fabio Fernandesa (perkusisty związanego także z grupą Banda do Sol) i Johny'ego Muraty (gitarzysty i klawiszowca). Panowie ci, po kilku próbach i sesjach nagraniowych stwierdzili, że muzycznie im się wszystko układa (tzw. chemia działa) i warto zwykłe muzykowanie zamienić na poważniejszy projekt. Postanowili też brzmienie zespołu wzbogacić o partię basu, którą nagrał niezwykle doświadczony i ceniony w jazzowym światku - Sizao Machado. Tak w skrócie wygląda historia debiutu Luminy - albumu Project.

    Wszystko, co Lumina ma najlepszego do zaoferowania, dostajemy na samym początku płyty. Ponad ośmiominutowy energetyczny utwór Crystal Tower, zbudowany wokół ciekawego riffu gitary, w pełni ukazuje możliwości instrumentalne i kompozycyjne muzyków. Nieszablonowa linia basu i przyzwoita gra perkusji tworzą bardzo dobre tło dla gitarowych popisów Muraty. Mieniący się różnymi muzycznymi chwytami Crystal Tower daje nam poczucie, że muzycy wiedzą, co robią, znają drogę, po której nas prowadzą i przede wszystkim mają nam coś do pokazania.

    Z następnym utworem, Siberia, zespół pokazuje swe nastrojowe oblicze. Plumkanie gitary i basu z pobrzmiewającą w tle perkusją może nawet intrygować, ale przy kolejnym utworze - Sahara - zapala się już ostrzegawcza lampka. Co się dzieje? - pytam sam siebie. I zaraz odpowiadam - nic... Lumina odrzucając wszelką aranżację rzuca się w wir nieskrępowanej improwizacji, która do nikąd nie prowadzi. Solówki Muraty z kawałka na kawałek co raz bardziej stają się oderwane od sekcji rytmicznej. Sama sekcja zaś nie wykazuje za grosz autonomii, tylko próbuje dogonić rozszalałego Muratę, dając tym samym groteskowy obraz tzw. free. I - co straszliwie smutne - do końca płyty niewiele się zmienia...

    Pojawiają się momenty mogące dawać nadzieję na poprawę sytuacji, jak np. orientalne motywy w Thar, czy ostrzejsze otwarcie utworu Karakum, trio szybko je jednak zarzuca wracając do nieskładnej, chaotycznej gry. Jeśli do kogoś mieć żal o taki stan rzeczy, to przede wszystkim do - silnie inspirującego się Allanem Holdsworthem - Johny'ego Muraty. To on jest tu wysunięty na plan pierwszy wraz ze swoją krystalicznie brzmiącą gitarą. Tylko w jednym utworze (Atacama) sekcja rytmiczna dominuje nad gitarą. Zamiana taka nie przynosi żadnego efektu - Murata dalej gra swoje zupełnie nie przejmując się basem i perkusją.

    Album kończy Genesis, ponad dwunastominutowy utwór sumujący w zasadzie wszystko, co do tej pory słyszeliśmy. Zaczyna się spokojnie, by po chwili przejść do bardziej żywej, rozimprowizowanej części (w której usłyszymy wyjątki z poprzednich kompozycji), a następnie znowu popaść w dość nijaki - z założenia zapewne refleksyjny - ton.

    Zarysowaną na początku historię albumu dopełniać powinno jednak jeszcze słowo poświęcone konceptowi, jaki kryje w sobie Project. Ba! Żeby jeszcze chodziło, o jeden koncept! Tak dobrze nie ma, bowiem Lumina pozwala ująć sens swoich nagrań od trzech różnych stron. Przede wszystkim zwrócić powinniśmy uwagę na koncepcję fraktali - cząsteczek, których każda część jest jakby mikroskopijnym odbiciem całości. W dalszej kolejności naszą recepcję muzyki Luminy kształtować powinna koncepcja 'czystej muzyki' Brahmsa oraz koncepcja medytacji Nada Brahma.

    Co do fraktali przyznać muszę, iż niestety nie udało mi się usłyszeć na płycie tego iście organicznego porządku, choć z drugiej strony - przyznaję - z faktalami album Luminy łączy udziwniona, trudna do określenia struktura, oraz poszarpany kształt kompozycji. Zamiast dwóch pozostałych konceptów, zaproponowałbym swój - koncept leguminy: często pozbawionej określonego smaku, jednolitej mącznej papki, mogącej wprowadzić człowieka w stan otępienia. Niestety, ale tak odbieram muzyczną propozycję zespołu. Project jest płytą monotonną i męczącą, próbującą magicznym słowem 'free' przykryć niedostatki umiejętności kompozycyjnych zespołu.

    Komu zatem polecić płytę Project? Chyba tylko najbardziej zagorzałym fanom gatunku. Jeśli komuś przypadły do gustu nagrania spod znaku Gateway (Abercrombie, Holland, DeJohnette), czy płyta tria Rypdal, Vitous, DeJohnette, może spróbować swych sił z Luminą. Może znajdzie w niej to, do czego mnie nie udało się dotrzeć - organizujący tę muzykę koncept...

    jacek chudzik niedziela, 08, marzec 2009 18:21 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Jazz-Rock / Fusion

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.