Strange New Flesh

Oceń ten artykuł
(21 głosów)
(1976, album studyjny)

1. Dark Side Of The Moog (6:17)
2. Down To You (9:05)
3. Gemini And Leo (4:48)
4. Secret Places (3:59)
5. On Seconds Thoughts (7:30)
6. Winds (10:23)

Czas całkowity: 42:02

- Mike Starrs / lead vocal
- Gary Moore / guitars, backing vocal
- Neil Murray / bass
- Don Airey / keyboards, synthesizers
- Jon Hiseman / drums, percussion
Więcej w tej kategorii: Electric Savage »

2 komentarzy

  • Michał Jurek

    Ponoć nic dwa razy się nie zdarza. Jon Hiseman chciał jednak wypróbować, czy tak jest w istocie i po rozwiązaniu czysto rockowego Tempest, któremu szefował po rozpadzie Colosseum, zatęsknił do jazz-rocka i powołał do życia zespół o nazwie Colosseum II. Co ciekawe, do nowego projektu muzycznego nie zaprosił pan Hiseman żadnego z członków pierwszego wcielenia Colosseum, widać rany po burzliwym rozstaniu były jeszcze niezabliźnione. Tak więc już listopadzie 1974 roku Jon Hiseman zaproponował posadę gitarzysty niejakiemu Gary'emu Moore'owi i rozpoczął mozolne przesłuchania, by wyłonić pozostałych członków zespołu. Ostatecznie zostali nimi klawiszowiec Don Airey, który miał za sobą grę w zespole Cozy'ego Powella (a później grał m.in. w Black Sabbath, Rainbow, Jethro Tull, Whitesnake, Judas Priest)*, basista Neil Murray, współpracujący wcześniej z m.in. Bobem Marleyem i Cozym Powellem (a później m.in. w Black Sabbath i Whitesnake) i wokalista Mike Starrs, śpiewający wcześniej m.in. u Ricka Wakemana (a później w Lucifer's Friend, bo John Lawton z kolei zasilił Uriah Heep). Skład ten szybko okrzyknięto mianem supergrupy, która miała niejako pozamiatać na brytyjskiej scenie progresywnej.
    Ale nie pozamiatała. Zespół popełnił trzy płyty i się rozpadł (choć pan Murray odszedł już po nagraniu pierwszej płyty, zastąpił go John Mole).

    Druga połowa lat siedemdziesiątych to nie był dobry okres dla jazzrockowej muzyki, jaką zaproponowali panowie pod szyldem Colosseum II. Za rogiem czaiły się już zespoły punkowe, prezentujące zupełnie inne podejście do grania i to one miały na parę lat zawładnąć masową wyobraźnią. Jak zabawnie brzmiało w tym kontekście stwierdzenie Gary'ego Moore'a wygłoszone przez niego w 1977 roku, że muzyka Colosseum II jest rock'n'rollem przyszłości i takie granie wkrótce zdominuje scenę muzyczną. Nic z tych rzeczy. Panowie z Colosseum II mieli pod górkę już na samym początku. Zespół początkowo miał się bowiem nazywać Ghosts, ale przez cały 1975 rok nie udało mu się podpisać kontraktu płytowego. W tej sytuacji pan Hiseman, po konsultacjach z członkami pierwszego składu Colosseum, odkurzył starą markę, czyniąc to jednak, jak sam wspominał, tylko i wyłącznie z powodów biznesowych.

    Pierwsza płyta zespołu, 'Strange New Flesh', została wydana w kwietniu 1976 roku i przyniosła muzykę inspirowaną poczynaniami Mahavishnu Orchestra i Weather Report, a przynajmniej do gry tych dwóch zespołów najczęściej ją przyrównywano. Ze starego Colosseum pozostała jedynie nazwa, bo brzmienie Colosseum II opierało się przede wszystkim na szalonych pasażach syntezatorowo-moogowych i partiach gitarowych. Żegnajcie, organy Hammonda i jednoosobowa sekcjo dęta w osobie Dicka Heckstalla-Smitha... Jedynie gra Jona Hisemana na perkusji nawiązywała do tej znanej z płyt Colosseum. Zmiany zapowiada już otwierający 'Strange New Flesh' utwór 'Dark Side of the Moog'. Pan Airey udowadnia, że jest bardzo sprawnym instrumentalistą, fajnie brzmią też żywiołowe partie Gary'ego Moore'a na gitarze. Całość przypomina mi trochę klimat nagrań SBB, np. z płyty 'Ze słowem biegnę do ciebie', pewnie z uwagi na wszechobecne syntezatory Mooga. Naprawdę dobre nagranie na otwarcie. Potem następuje bardzo ładna przeróbka ballady 'Down To You', autorstwa Joni Mitchell, z lekko bluesującą gitarą i uroczym syntezatorowym tłem. Ujawnia się też pan wokalista i akurat do tej ballady jego wysoki śpiew pasuje. Potem partie perkusji i syntezatorów się nieco zagęszczają, a na koniec mamy bardzo ładne sola fortepianowe i syntezatorowe. Jest więc nieźle, ale trzecie nagranie już poziomu nie trzyma. 'Gemini and Leo' to dość błahe, nieco funkujące nagranie ze szczyptą rock'n'rolla. Można wysłuchać, acz nie ukrywam, że tu akurat wysoki śpiew pana Starra zaczyna mnie drażnić. Na szczęście 'Secret Places' zaciera to nienajlepsze wrażenie wyborną gitarową solówką już na samym początku. Gary Moore nie tylko wycina świetne sola, ale też odzywa się w chórkach. Całość wypada przekonująco, ale najlepsze dopiero przed nami. Najpierw lekko orientalizujące, balladowe 'On Second Thoughts', ze spokojną partią gitary (świetna solówka w środkowej części nagrania!), bardzo dobrym, dramatycznym śpiewem pana Starra oraz licznymi ozdobnikami i nieszablonowymi przejściami pana Hisemana na perkusji. A w tle kotłują się i buzują syntezatory. Napięcie jest zbudowane, więc teraz można słuchaczowi zaserwować najlepszą kompozycję na płycie: 'Winds'. Co to jest za nagranie! Najpierw trwające niemal minutę atomowe wejście Jona Hisemana na perkusji, a potem gęste i szalone, przeplatające się partie gitary i instrumentów klawiszowych. Basista też nie odstaje, grając chyba najlepszą partię na całej płycie. A gdy jeszcze panowie Airey i Moore zaczynają pod koniec prowadzić dialog syntezatorowo-gitarowy, robi się naprawdę magicznie. Wokal pana Starra wprost poraża ekspresją:
    Only the blind man touches a hand and feels a heart afire,
    Only the blind man sees so well, he can call the wind a liar, liar, liar, liar!

    A pod koniec utworu gitara i perkusja niemal eksplodują (Jonowi Hisemanowi chyba wyrosły dwie dodatkowe ręce). Choćby dla tego jednego nagrania warto po tę płytę sięgnąć.

    Na tym kończy się podstawowa część albumu. Warto się jednak zapoznać z wersją rozszerzoną z 2005 roku, która zawiera drugą płytę i, łącznie, 10 dodatkowych nagrań studyjnych (w tym dwie wersje 'Castles') i 3 koncertowe. No cóż, zespół nie próżnował i walcząc o kontrakt płytowy przygotował naprawdę sporo materiału, w większości bardzo dobrego. Z pewnością warto po niego sięgnąć, to nie są sesyjne odrzuty, ale pełnoprawny materiał, który się na debiutanckim albumie po prostu nie zmieścił (ale za to część nagrań weszła na kolejne płyty). Na uwagę zasługuje zwłaszcza rewelacyjny 'Interplanetary Slut' (swoją drogą, fajny tytuł :-), choć później przerobiono go na 'Interplanetary Strut'), wiele od 'Winds' nie odstający. Także koncertowe wykonania trzymają poziom, zespół bardzo fajnie improwizuje i rozciąga wersje studyjne. Jedną tylko wpadkę zanotowali panowie z Colosseum II, a mianowicie swoją wersję 'Walking in the Park'. Wersję znacznie słabszą, niż ta zawarta na 'Those Who Are About To Die Salute You', i chyba nikomu niepotrzebną.

    Z oceną jest kłopot. Jeśli ktoś sięgnie po 'Strange New Flesh' tylko z sentymentu do starego Colosseum, może się srodze zawieść. Jeśli jednak spojrzy się na tę muzykę w oderwaniu od marki Colosseum, to wypada ona intrygująco i interesująco. Powiem tak: gdyby to była płyta zespołu Ghosts, pewnie dałbym lekko tylko naciągnięte 5/5. Ale skoro pan Hiseman nie zawalczył o swoje i dał się namówić na odświeżenie starego szyldu, prowokując nieuchronne porównania z płytami pierwszego składu Colosseum, będzie oczko niżej. Musi być, bo jednak 'Valentyne Suite' czy 'Daughter of Time' to już absolutna klasyka, a 'Strange New Flesh' jednak nie...
    4/5

    * ale także ma na koncie współpracę z zespołem Katrina And The Waves przy kompozycji 'Love Shine a Light', która to piosenka Eurowizję wygrała.

    Michał Jurek wtorek, 02, listopad 2010 18:00 Link do komentarza
  • Bartosz Michalewski

    Każdy fan proga zna brytyjską grupę Colosseum. A w każdym razie każdy znać ją powinien. Drugie jej wcielenie, kojarzy znacznie mniej osób i naprawdę nie ma w tym przypadku. I nawet nie chodzi o to, że źle grali, bo grali całkiem całkiem, tylko że ostatnią rzeczą, którą można o tej kapeli napisać to to, że była rewolucyjna.

    Zastanawiałem się, jakim barwnym porównaniem opisać zespół Colosseum II. I z tego co wymyśliłem najbardziej podoba mi się to - Protoplaści UK. Główną cechą grupy UK z czasów jej pierwszego składu było wybitne nie-wyczucie, z której strony wieje wiatr. Nie chodzi mi tutaj o wiatr komercji. Rzecz raczej w tym, że muzyka rockowa w takiej formie w jakiej znakomicie prosperowała w pierwszej połowie lat 70. w pewnym momencie się wypaliła. Punkowcy może i z początku zdawali się barbarzyńcami i niszczycielami Wielkiego Progresu (niektórzy do dziś tak uważają), ale w gruncie rzeczy byli powiewem świeżego wiatru, który hulał po gmachu całkowicie już zmurszałym. Panowie z UK tego faktu nie dostrzegli i wydawało im się, że jak zagrają klasyczny prog rock, trochę go posłodzą i doprawią jeszcze nowoczesnym brzmieniem to zajadą z tym tak daleko jak będą chcieli. Jak wiemy nie zajechali. Kilka lat wcześniej nie zajechało także Colosseum II. Z dokładnie tego samego powodu.

    Jon Hiseman, bo tylko on jest tu z klasycznego składu, zastosował w swoim nowym zespole ten sam przepis na muzykę, którego użył w pierwszym Colosseum. Czyli wziął to, co się wtedy grało i połączył z jazzem. Tyle tylko, że końcówka lat 60. to był kreatywny tygiel, z którego dosłownie co kilka tygodni wyskakiwał ktoś z czymś nowym i niezwykłym. Tymczasem w połowie lat 70., kiedy Colosseum II powołane zostało do istnienia klasyczny rock już zmierzchał. Owszem - powstawały jeszcze znakomite albumy progresywne, nawet pod koniec dekady można bez problemu takie znaleźć, tylko że to już wszystko było coraz bardziej wtórne, coraz mniej świeże. Hiseman tworząc swój nowy-stary zespół zaczerpnął z wysychającej studni. I nabrał więcej szumowiny niż wody.

    Strange New Flesh jest płytą fusion z elementami hard rocka i takiego ładnego miłego proga, co to niby miał się podobać każdemu, a słuchają go dzisiaj wyłącznie absolutni fanatycy gatunku. Ten ostatni element jest przekleństwem tego wydawnictwa, w momencie w którym wchodzi wokal przestaję być zdolny do słuchania tych utworów. Słodko, ładnie, miło, przyjaźnie: jak na recepcji w szpitalu psychiatrycznym. Koszmar! Natomiast podstawowy pierwiastek tej muzyki, czyli jazz-rock jest na dobrym poziomie (jak mógłby nie być? Proszę przeczytać skład tej kapeli!), ale jest przy tym totalnie wtórny. Jeżeli ktoś wie, jak prezentował się typowy, europejski jazz-rock w połowie lat 70., ten dokładnie zna zawartość tego albumu. I jak na supergrupę, w której gra Gary Moore, Don Airey czy Neil Murray z zespołu Gilgamesh jest to fakt haniebny. Kiedy grupa Iceberg z Hiszpanii, której nikt nie zna, nagrywa album będący wypadkową stylów Mahavishnu Orchestra i Brand X (chodzi o Sentiments z 1977 roku) to spoko, z chęcią posłucham. Ale jeżeli tak gra zespół złożony z wybitnych muzyków, który ma ambicję zawojować świat, to o czym my tu w ogóle mówimy?! Czasami zdarza się, że niezły w sumie album jest artystyczną porażką i Strange New Flesh absolutnie jest tego przykładem.

    Nie będę opisywał tej płyty kawałek po kawałku, bo nie ma na niej nic co by na to zasługiwało. I nawet gdyby debiut Colosseum II był w całości instrumentalny i trzymał poziom naprawdę dobrego pierwszego numeru (Dark Side Of The Moog), to i tak większość moich zarzutów nadal by go dotyczyło. Według mnie Hiseman zmarnował szansę, którą dawał mu tak znakomity skład. Mogła powstać płyta jedyna w swoim rodzaju, która nawet gdyby, ze względu na niesprzyjające okoliczności została zapomniana, warta by była odkurzenia. Powstał jednak album najwyżej dobry, kompletnie nic do rocka czy jazzu niewnoszący, a w dodatku taki sam jak setki innych.

    Bartosz Michalewski wtorek, 02, listopad 2010 18:00 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Jazz-Rock / Fusion

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.