Międzynarodowy kwartet jazzowy założony przez młodych i zdolnych muzyków: Tomasza Licaka (saksofon tenorowy), Marka Kądzielę (gitara), Richarda Anderssona (bass) i Kaspera Toma Christiansena (perkusja) - oto KRAN. Na KRAN i na jego debiutancką płytę (K.R.A.N.) koniecznie zwróćcie uwagę. Zapamiętajcie ich nazwę i posłuchajcie ich. Dlaczego? Choćby ze względu na przygodę, która ich spotkała.
KRAN chciał być współczesnym zespołem, grać muzykę na wskroś dzisiejszą. Istnieją pogłoski mówiące, że nawet miał grać prog. Jednak coś poszło nie tak. Przedstawmy kilka hipotez, przy pomocy których możemy wyjaśnić dlaczego im się nie udało. Po pierwsze, zespół mógł się poruszać, śpiesząc się z jednego koncertu na drugi, z prędkością nadświetlną, co przy stanie polskich dróg wydaje się akurat mało prawdopodobne... chyba, że dziura, w którą wpadli była czarną - wtedy wszystko miałoby sens. Po drugie, mogli napotkać gdzieś na swej drodze tunel czasoprzestrzenny i nieopatrznie z niego skorzystać (np. myląc go z wejściem na scenę). I wreszcie, co wydaje się najbardziej prawdopodobne, muzycy KRANu mogli w odpowiedni sposób wykorzystać superstruny. Efekt przewidziałoby dziecko - KRAN cofną się w czasie. Ale tragedii nie ma...
Muzyka jaką tu usłyszymy to jazz z wychyleniem w stronę hardbopu, stylu królującego w latach 50. ubiegłego wieku. O epigoństwie mowy jednak nie ma. KRAN zgrabnie splata w swej twórczości stare z nowym, łączy wspomniany hardbop z free, jazz akustyczny z elektrycznym. Wprawdzie wszystkie te terminy i style należą już do historii, ale efektem ich wymieszania będzie muzyka pełna energii i brzmiąca niezwykle świeżo. Jest w tym coś wspaniałego, jak różne stylistyki koegzystują tu, tworząc spójną i przekonywującą całość.
Dziewięć autorskich kompozycji zamieszczonych na debiucie KRANu może wprowadzić słuchaczy w stan zadziwienia. Zwraca uwagę niezwykła umiejętność, z jaką muzycy przedstawiają nam kolejne proste riffy, wpadające w ucho motywy i melodie. Zachwyca łatwość z jaką rozwijają się przed nami utwory, wyprowadzające z tych lekkich motywów niesamowite, grane z prawdziwą pasją i furią solówki (to przechodzenie od najprostszych, błahych motywów, do zapierających dech w piersi rozimprowizowanych partii solowych będzie czymś charakterystycznym dla albumu). W każdym takcie usłyszeć można przyjemność, jaką członkowie grupy mają ze wspólnego grania. Oczywistym jest, że ta przyjemność udziela się także nam, słuchaczom. Czy muszę przy tym wspominać, że o zawrót głowy przyprawia wirtuozeria wszystkich, co do jednego, muzyków?
Mając świadomość, że album KRANu leży na pograniczu zainteresowań większości sympatyków proga oraz jazz-rocka, zaryzykuję stwierdzenie, iż paradoksalnie może on przypaść do gustu tak jednym, jak i drugim. Z kolei w to, że KRAN przykuje uwagę sympatyków jazzu (zwłaszcza fanów Zbigniewa Namysłowskiego i Marka Blizińskiego) nie wątpię. Do zapoznania się z tym nad wyraz udanym debiutem zachęcam zatem wszystkich, którzy po prostu lubią dobrą muzykę i są na nią otwarci. KRAN was nie zawiedzie.
Jacek Chudzik