Save The Planet

Oceń ten artykuł
(4 głosów)
(2010, album studyjny)
1. Selamatkan Bumi (Save The Planet) (9:07)
2. Bedhaya Ketawang (Sacred Dance) (8:31)  
3. Drama (1:47)  
4. Ethno Funk (8:38)  
5. Gegunungan (Gateway Of Life) (2:56)  
6. Hutan Hujan (Rain Forest) (8:42)  
7. Biarkan Burung Bernyanyi (Let The Birds Sing) (7:27)  
8. Inspirasi Baru (New Inspiration) (4:13)  
9. Perang Tanding (Battle Between Good & Evil) (8:16)  
10. Pesta Rakyat (Festive People) (5:10)  
11. Amarah (Anger) (2:34)
- Tohpati (electric guitar, midi synth guitar)
- Indro Hardjodikoro (bass guitar)
- Diki Suwarjiki (Sundanese flute)
- Endang Ramdan (Indonesian percussion: kendang, gong, kenong)
- Demas Narawangsa (drums, Indonesian percussion: rebana, kempluk)

1 komentarz

  • Bartosz Michalewski

    Jeszcze zanim włożyłem płytę do odtwarzacza ścierały się we mnie: spory sceptycyzm - bo to nowy album, a skoro nowy to potencjalnie słaby i na sto procent nieoryginalny - i zaciekawienie - połączenie jazzu i tradycyjnej muzyki indonezyjskiej? Don Cherry w '69 wyszedł na tym rewelacyjnie, ciekawe jak poszło tym kolesiom? Chcecie wiedzieć jak? Poczytajcie!

    Co to w ogóle jest Tohpati Ethnomission? Zapewne jeszcze się z tą nazwą nie spotkaliście, co? No to już wyjaśniam o co chodzi. W Dżakarcie - stolicy Indonezji istnieje od bodajże 1993 roku zespół Simak Dialog. Gitarzystą tej grupy jest Tohpati Aryo Hutomo. Dla przyjaciół Tohpati. We wkładce do płyty jest napisane, że to jeden z najlepszych i najwyżej cenionych gitarzystów w swoim kraju, ale nie wiem jak to jest naprawdę. Gdybym ja nagrał płytę i wysłał ją do Indonezji mógłbym o sobie napisać to samo, bo kto by wiedział jak jest naprawdę? Ale przyjmijmy, że faktycznie Tohpati jest indonezyjskim Jarkiem Śmietaną - bo faktycznie gra nieźle. Ethnomission jest nowym projektem tegoż gitarzysty. Prócz niego mamy na płycie szereg instrumentów, zarówno charakterystycznych dla elektrycznego jazzu, jak i orientalnych. Jak to wszystko brzmi razem? Tak sobie - niby przyjemne, ale ma wiele mankamentów, które sprawiają, że zespół raczej świata nie zawojuje.

    Mam nadzieję, że się mylę, że za kilka lat ktoś zmusi mnie do odszczekania tych słów, ale zdaje mi się, że w muzyce naprawdę wszystko już było. Jedyną szansą na uzyskanie choćby minimalnego poziomu oryginalności jest korzystanie ze środków, których inni używali nieco rzadziej. Muzyka Azji Południowo-Wschodniej jest właśnie czymś takim. Pan Tohpat z racji swojego pochodzenia stanął więc przed szansą stworzenia czegoś w miarę świeżego. I szansy tej nie wykorzystał. Tutaj są elementy indonezyjskie, ale zbyt nieśmiałe, zanadto dopasowane do muzycznych przyzwyczajeń statystycznego mieszkańca Zachodu. To jest trochę jak ci wszyscy dzicy Indianie, którzy zdejmują zegarki z rąk żeby pozować białym do zdjęć, albo hinduscy święci asceci czyhający na turystów pod świątyniami i popijający coca-colę. Zamiast zaprezentowania PRAWDZIWEJ egzotyki wciska się białasom pamiątki made in china. Niestety mniej więcej tak prezentują się tutaj motywy tradycyjnej muzyki indonezyjskiej. Są one całkowicie dopasowane do konwencji typowego fusion, zupełnie nie pociągają tej muzyki w rejony, które byłyby dla słuchacza mniej znane. Chyba tylko drugi numer Sacred Dance prowadzi nas dalej w lasy Jawy i Sumatry, tylko że z jego jakością bywa różnie, ma wiele miałkich momentów. Poza tym mamy sporo ciekawych wstawek, przejść i Bóg wie czego jeszcze, ale zaraz po nich wraca normalny, absolutnie zwyczajny i oczywisty jazz fusion.

    Sztampa. W tym wyrazie na pewno całej tej płyty nie zamknę, ale on cały czas gdzieś tam się z tyłu czai. Tohpati na ogół stara się w swojej grze zmieścić McLaughlina, Frippa, Scofielda, czasem Rypdala. To są wszystko fantastyczni wioślarze, dobrze, że się chłop nimi inspiruje, ale robi to jak dla mnie zbyt dosłownie. I jest to tym bardziej wkurzające, że w tych nielicznych chwilach, w których zapomina o swoich gitarowych herosach jego gra jest najciekawsza. Facet potrafi generować takie trochę dziwne, sfuzowane dźwięki, dość chaotyczne, ale w dobrym znaczeniu. Tylko, że on woli lecieć Scofieldem albo Frippem. No i w ogóle cała ta muzyka, pomimo wielu nietypowych instrumentów jest straszliwie normalna. Jeżeli ktoś ma jako takie pojęcie o fusion to Tohpati Ethnomission nie zaskoczy go praktycznie niczym. Wiem, że znajdzie się trochę osób, która uzna, że to fajnie, że cała muzyka świata powinna być równie przewidywalna jak twórczość AC/DC. Tylko, że ja się do nich nie zaliczam. Mnie takie podejście do muzyki drażni.

    Czy płyta ma w takim razie jakiekolwiek zalety? Ma! Właściwie tylko jedną, ale za to przez cały czas trwania. Jaką? To jest naprawdę solidne fusion. Bez fajerwerków, bez dodatkowych atrakcji, ale cały czas na dość dobrym poziomie, grają tutaj bardzo wprawni instrumentaliści, trafiają się nie najgorsze melodie, gitara nawet jeśli gra oczywistości to i tak przyjemnie się jej słucha. Ten album na pewno nie jest słaby. Po prostu panu Tohpatiemu zabrakło ikry żeby zboczyć ze szlaku i przejść się bezdrożami.

    3/5.

    Bartosz Michalewski czwartek, 26, sierpień 2010 22:52 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Jazz-Rock / Fusion

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.